Mauricio Macri zwyciężył dość niespodziewanie w drugiej turze wyborów prezydenckich. Milioner sprawujący ostatnio funkcję burmistrza Buenos Aires gwarantuje powrót neoliberalizmu w Argentynie.
Zapowiada, że dokona korzystnej dla przedsiębiorczości zmiany zasad prowadzenia działalności gospodarczej i że zawarte zostaną porozumienia z wierzycielami kraju borykającego się z ogromnymi problemami finansowymi. Zmianie ulegnie kurs polityki zagranicznej – nastąpi zbliżenie z USA zamiast dotychczasowych bliskich relacji z komunizującą Wenezuelą czy Iranem.
Tego rodzaju zmiana w drugiej pod względem wielkości gospodarce Ameryki Łacińskiej zwiastować może początek procesu politycznego przesunięcia na prawo całego kontynentu.
Pod rządami ustępującej prezydent Cristiny Fernandez de Kirchner oraz jej męża – którego osiem lat temu zastąpiła na fotelu szefa państwa – gospodarka Argentyny zwiększyła się dwukrotnie. Nastąpiło to po bankructwie kraju pod koniec 2011 roku. Jednak w ostatnim czasie gospodarka zaczęła kuleć. Inflacja przekracza 15 proc., a odsetek ludności dotkniętej skrajnym ubóstwem zbliża się do 30 proc. To walce z ubóstwem prezydenckie małżeństwo Kirchner zawdzięczało zawsze popularność. Problem jednak w tym, że w ostatnich latach zbyt wiele środków przeznaczano na ten cel kosztem wysiłków na rzecz stymulacji gospodarki. To właśnie obiecuje zmienić nowy prezydent.
Ustępująca szefowa państwa nie zamierza w wieku 62 lat rezygnować z politycznych ambicji. Planuje znaleźć pracę w jednej z agend ONZ w Rzymie, gdzie podobno może liczyć na wsparcie. Jej powrót do kraju miałby nastąpić w 2019 r. przed wyborami prezydenckimi. Podobnie postąpiła prezydent Chile Michelle Bachelet po swojej drugiej kadencji prezydenckiej i odzyskała urząd.