Jeżeli wszystko potoczy się zgodnie z planem, za tydzień powinien powstać nowy rząd. Nastąpić to ma po czterech elekcjach parlamentarnych w ostatnich dwu latach. Premierem nowego gabinetu ma zostać prawicowy polityk Naftali Benett. W połowie kadencji parlamentarnej powinien przekazać urząd szefa rządu Jairowi Lapidowi, przywódcy centrowego ugrupowania Jesz Atid (Jest przyszłość).
Zgodnie ze wstępnym porozumieniem nową koalicję tworzy siedem z 13 ugrupowań obecnych w Knesecie. Od lewa do prawa. To tak, jakby w Polsce powstał rząd złożony z Konfederacji, lewicy z partią Razem, PO, PSL i ugrupowania Hołowni.
Na tym nie koniec. Nową koalicję, którą łączy jedynie prawdziwa nienawiść do premiera Netanjahu, ma wesprzeć jedno z dwu ugrupowań Arabów izraelskich, mających deputowanych w Knesecie. I to w sytuacji, jaka powstała po ostatniej wojnie z Hamasem oraz trwających jeszcze w niektórych miastach protestach arabskich obywateli Izraela przeciwko polityce państwa żydowskiego wobec Palestyńczyków. Mimo to czterech arabskich deputowanych partii Raam zamierza głosować za nową koalicją. Arabowie nie będą jednak formalnie partnerem koalicyjnym.
– Raam ma już najwyraźniej dość obecności w Knesecie bez najmniejszego wpływu na bieg wydarzeń politycznych. Nawet nie wchodząc do koalicji, może otrzymać ważne stanowiska w samym parlamencie, jak np. w komisji budżetowej – tłumaczy „Rzeczpospolitej" Awi Scharf z mocno krytycznego wobec Netanjahu dziennika „Haarec".
Naftali Benett, uchodzący za zwolennika aneksji większości Zachodniego Brzegu przez Izrael, zadeklarował niedawno, że w czasie jego kadencji na stanowisku premiera nie będzie nowego osadnictwa żydowskiego na ziemiach okupowanych. Za czasów Donalda Trumpa głosił, że żadne państwo palestyńskie nie powstanie obok państwa żydowskiego.