Miał pan zarzucić prezydentowi i jego ministrom odbywanie za pana plecami spotkań z wojskowymi. Komisja sejmowa, która została powołana do wyjaśnienia tej sprawy, uznała, że nie miał pan podstaw, żeby formułować takie zarzuty.
W tej sprawie nie chodziło o słowa. Wałęsa stał się narzędziem opcji, która chciała zatrzymać zbliżenie Polski z NATO. Moim zdaniem obalenie rządu Jana Olszewskiego nie było spowodowane lustracją, jak przyjęło się uważać, tylko zmierzaniem Polski w kierunku paktu północnoatlantyckiego, bo to zagrażało interesom rosyjskim. Siły postkomunistyczne nie obalałyby rządu dlatego, że zrobił lustrację i ujawnił kilkudziesięciu agentów, notabene głównie ze środowiska solidarnościowego. Co to ich obchodziło? Lustracja pozwalała nakręcić emocje społeczne, ale nie miała dla Moskwy znaczenia. Szło o to, jakie będzie miejsce Polski na mapie Europy.
Ale premier pana odwołał.
Chciał za cenę ustępstw ratować rząd. Ale w momencie kiedy premier poddał się w sprawie wojska, było wiadomo, że to koniec rządu, bo, po pierwsze, wykazał się słabością polityczną, a po drugie, stracił poważny atut. Rząd dysponował co prawda także dużym poparciem społecznym, ale to jest trudniejsze do wykorzystania. Również z tego powodu, że Jan Olszewski był niechętny korzystaniu z masowego poparcia społeczeństwa.
Co pan ma na myśli?
Mam wrażenie, że w dniu głosowania przez Sejm nad odwołaniem rządu, premier mógł wezwać mieszkańców Warszawy do stawienia się pod parlamentem.
Część członków rządu rzeczywiście na to liczyła.
Być może, gdyby pod Sejm przyszło kilkadziesiąt tysięcy ludzi, to posłowie głosowaliby inaczej. Jan Olszewski nie zdecydował się jednak na taki ruch. Zapewne się łudził, że politycy będą się wstydzić tego, iż byli agentami i nie zrobią niczego na szkodę Rzeczypospolitej. Okazało się, że to są inteligenckie mrzonki, które nie pasowały do brutalnej gry politycznej. Agenci i ich koledzy bez wyrzutów sumienia i z radością głosowali na szkodę Rzeczypospolitej.
A może Jan Olszewski wykazał się odpowiedzialnością, nie chcąc wywoływać niepokojów społecznych?
Odwołanie się do pokojowego wsparcia obywateli jest normalną rzeczą w ustroju demokratycznym i nie ma co z tego robić problemu.
Po pana odwołaniu z rządu powstał Ruch Obrony Jana Parysa.
To był bardzo miły przejaw wsparcia ludzi dla tego, co rząd robił w dziedzinie obronności, bo o to szło, a nie tylko o obronę mojej osoby. Po prostu identyfikowano mnie z prozachodnią polityką obronną.
To nie był ruch obrony rządu Jana Olszewskiego, tylko pana. I pan na tym zbudował kapitał polityczny, powołując Ruch III RP.
To prawda, ale nie udało się go przekształcić w istotną siłę polityczną. Dlatego w pewnym momencie uznałem, że trzeba powiedzieć o tym otwarcie i zachęcić uczestników, by włączyli się w prace silniejszego ugrupowania o podobnym obliczu ideowym.
Dlaczego nie postawił pan od razu na Porozumienie Centrum czy formację Jana Olszewskiego?
Bardzo szybko zacząłem współpracę z Jarosławem Kaczyńskim, np. odbyliśmy kilkadziesiąt spotkań z wyborcami. Raz nawet mieliśmy groźny wypadek. Wracaliśmy z Wrocławia zimą, był z nami też Adam Glapiński, była okropna ślizgawica i śnieżyca, auto wypadło z trasy i poleciało do rowu. Dzięki temu, że wszyscy byliśmy zapięci pasami, nikomu nic się nie stało.
Co by pan uznał za sukces, a co za porażkę rządu Jana Olszewskiego?
Sukcesem rządu była polityka pro zachodnia, umowa o wyprowadzeniu wojsk, traktatowe uregulowanie relacji z Rosją, sprawy gospodarcze, postawienie kwestii lustracji. Za naszego rządu sytuacja gospodarcza się ustabilizowała, a przygotowany przez nas budżet uchwalili nasi następcy. Natomiast porażką była utrata władzy, czyli odwrócenie układu sił politycznych, do władzy przyszli ci, którzy chcieli zatrzymać zmiany polityczne.
Przecież rząd tak czy inaczej był mniejszościowy, a w takich warunkach trudno realizować ważne cele.
Jednak każdy miesiąc trwania rządu Olszewskiego przekształcał Polskę instytucjonalnie i zmieniał świadomość obywateli. Natomiast za rządu Hanny Suchockiej mieliśmy polityczny regres. Zatrzymano procesy lustracji i dekomunizacji. Jej rząd zresztą też upadł, a po wyborach doszedł do władzy SLD. Tak więc to było fiasko transformacji z politycznego punktu widzenia.
Rozumiem, że popierał pan lustracyjne działania Antoniego Macierewicza?
Tak, bo to była i jest bardzo potrzebna inicjatywa. Fakt, że nawet dziś w 2018 roku mamy problem z pełnym dostępem do zbioru zastrzeżonego, świadczy, że cały czas nie jesteśmy do końca państwem suwerennym. Jeżeli na ważnych stanowiskach są osoby, które mają złe wyniki podczas badań na wariografie, to znaczy, że partykularne interesy są ważniejsze niż bezpieczeństwo kraju. W kolejnych latach okazało się, że lista którą Macierewicz przedstawił Sejmowi, z wyjątkiem jednego przypadku, z którego sam się wycofał, była zasadna.
Część osób, np. Grażynę Staniszewską czy Jerzego Osiatyńskiego, sąd lustracyjny oczyścił z zarzutu współpracy.
Między wygraniem w sądzie a stanem faktycznym jest czasem duża różnica. Sądy były cały czas w rękach komunistycznych. Poza tym przyjęły taką definicję tajnego współpracownika, że wypełnienie jej było prawie niemożliwe. Zresztą w sprawach lustracji idzie o interes państwa, a w takim wypadku wątpliwości nie należało tłumaczyć na korzyść lustrowanego, tylko na korzyść państwa. Lustracja nie prowadziła przecież do karania kogokolwiek tylko do tego, żeby ludzie, którzy mogli być szantażowani ze względu na swoje uwikłania w przeszłości, ustąpili ze stanowisk, które są ważne ze względu na bezpieczeństwo państwa. W moim rozumieniu polityki bezpieczeństwo kraju jest interesem nadrzędnym.
Za czasów AWS został pan we władzach Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie, która wynegocjowała, a potem wypłacała odszkodowania Polakom przymusowo wywożonym na roboty do Niemiec w czasie II wojny światowej.
Tak, po naszej stronie pracował nad tym cały zespół i udało nam się uzyskać ponad 1 mld euro od strony niemieckiej dla polskich ofiar wojny. To był największy transfer pieniędzy, jaki Polska uzyskała z Zachodu, do momentu wejścia do Unii Europejskiej. Wielu polityków uważało, że staranie się o jakiekolwiek pieniądze przeszkadza w budowie dobrych stosunków z Niemcami i utrudni nasze wejście do Unii. Innymi słowy, że mamy siedzieć cicho, a ofiary wojny mają cierpieć albo umrzeć w biedzie i nic dla nich nie należy robić. Okazało się, że po pierwsze można było wynegocjować dużą sumę, po drugie wcale nie zepsuło to stosunków z Niemcami. Co więcej uważałem, że można te negocjacje kontynuować i uzyskać kolejne pieniądze dla przymusowych robotników, ale nie dano nam szansy na powtórzenie tych negocjacji. Doświadczenie z tamtych negocjacji może być dziś wykorzystane przy sprawie reparacji.
NIK wykryła nadużycia finansowe w tej fundacji. Chodziło o bezprawne przyznanie sobie premii przez kierownictwo.
Żadnych nadużyć nie było, nikt nie został skazany.
Ale premię musiał pan zwrócić?
Tak, cały czas żyjemy w społeczeństwie postkomunistycznym, w którym panuje duch egalitarny, co kusi polityków, by z nagród czynić sprawę polityczną, nawet jak nie ma ku temu podstaw prawnych.
rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95