Jednocześnie wokół RODO wytworzyła się szybko atmosfera politycznej poprawności. Coś w rodzaju zbiorowego przekonania o bezdyskusyjnej słuszności zmian, uzasadniana przez nowych ekspertów i znawców ochrony danych. Bo jak bez unijnych przepisów żyć i nie zginąć w erze globalizacji, coraz bardziej agresywnego marketingu wielkich koncernów? W czasach bezkarnego wielkiego brata w internecie, który przez portale społecznościowe, algorytmy łatwo obserwuje, co jemy, w co się ubieramy, jak i z kim śpimy, co lubimy, a czego nie?
RODO miało być wybawieniem, próbą przywróceniem kontroli, społecznego ładu. Miało być okrzykiem „dość!” rzuconym ekspansywnemu, pozbawionemu skrupułów światu ciągłej sprzedaży, przypomnieniem, że w tym wszystkim jest nie tylko „konsument”, ale też „człowiek- konsument”, z wolnością wyboru.
Tyle że jeśli przyjrzymy się temu wszystkiemu z bliska, z perspektywy zwykłego człowieka, konsumenta, jego ochrony, niewiele się zmieniło. RODO nie zatrzyma pędzącego świata sprzedaży. Nie zatrzyma kultury konsumpcji, w której człowiek zgadza się być zwierzyną łowną, atakowaną zewsząd przez coraz bardziej wyrafinowany, szyty na miarę marketing. To składowa konsumpcyjnego modelu życia, który przyjęliśmy z wszystkimi dobrodziejstwami i zagrożeniami. Nie ma od niego ucieczki, chyba że na odludzie odcięte od normalnego świata.
Więcej w najbliższym Plusie Minusie. W kioskach od 30 czerwca.
https://prenumerata.rp.pl/plusminus