Hezbollah, czyli szyicka Partia Boga, ma opinię jednej z najpotężniejszych organizacji terrorystycznych na świecie. Tak przynajmniej klasyfikują ją rządy Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Kanady, Izraela oraz kilku innych państw. Sami członkowie Hezbollahu oczywiście nigdy nie określają się mianem terrorystów, ale od chwili powstania w 1982 r. organizacja ma na koncie wiele aktów terroru: wysadzenie koszar amerykańskich i francuskich sił pokojowych w Bejrucie, zamachy na ambasadę USA w libańskiej stolicy, porwania zakładników z krajów zachodnich i wiele innych. Co więcej, Izrael ponosił w konfliktach z nią kompromitujące porażki. Hezbollah mocno przyczynił się też do pokonania dżihadystycznych rebeliantów w Syrii. Obecnie dysponuje większą siłą bojową niż niejedna europejska armia. W Libanie wchodzi w skład rządu będącego szeroką koalicją wszystkich sił politycznych, które ostro walczyły ze sobą w ostatnich dekadach, i jednocześnie prowadzi na ogromną skalę pracę u podstaw wśród ludności szyickiej. Organizuje szpitale i szkoły oraz udziela pomocy społecznej.
Każdy z tych aspektów działalności Partii Boga był już na wszelkie sposoby analizowany przez ekspertów. Niewielu ludzi zdaje sobie jednak sprawę, że Hezbollah realizuje się również na polu muzealnictwa. Partia Boga prowadzi bowiem w miejscowości Mleeta w południowym Libanie wielkie i nowoczesne muzeum poświęcone swojej działalności bojowej. Otwarta w 2010 r. placówka jest reklamowana jako miejsce, w którym „ziemia przemawia do Nieba". Miałem okazję ją odwiedzić podczas swojej niedawnej wyprawy do Libanu.
Wojna domowa w Szwajcarii
Wynajęty przeze mnie kierowca zdawał się lekko zszokowany, słysząc, że chcę jechać do Mleety. Był chrześcijaninem, a zarazem weteranem wojny domowej z lat 1975–1990. Nie przepadał więc za Partią Boga, widząc w niej przede wszystkim syryjsko-irańską agenturę i jedną z przeszkód na drodze do stabilizacji w Libanie. – Czujesz ten smród? To oznaka, że jesteśmy już na terenach szyickich – rzucił, gdy wjechaliśmy na zamieszkane przez szyitów południowe przedmieścia Bejrutu, wyraźnie biedniejsze od dzielnic chrześcijańskich czy sunnickich.
Liban to kraj mały, ale niezwykle zróżnicowany kulturowo i religijnie. Zamieszkuje go obecnie około 6 mln osób, z czego aż 2 mln stanowią uchodźcy z Syrii. O sporej mniejszości Palestyńczyków mówi się, że „nikt nie wie, ilu ich naprawdę jest". W 2014 r. szacowano, że nieco ponad 40 proc. mieszkańców kraju stanowią chrześcijanie (z czego jedna piąta to maronici, czyli katolicy miejscowego obrządku), 27 proc. sunnici, 27 proc. szyici oraz 5 proc. stanowią druzowie (grupa etniczno-wyznaniowa, która w swej tradycji czerpie z islamu, chrześcijaństwa i gnostycyzmu). W 1943 r., czyli u zarania niepodległości Libanu, elity polityczne reprezentujące różne religie, wyznania i narodowości zawarły tzw. pakt narodowy. Przewidywał, że prezydent zawsze będzie maronitą, premier sunnitą, przewodniczący parlamentu szyitą, a szef sztabu generalnego druzem. Pakt przez pewien czas zapewniał równowagę pomiędzy różnymi grupami religijnymi, a Liban powoli zaczął stawać się oazą wolności gospodarczej, politycznej i kulturalnej w świecie arabskim. Do tego stopnia, że zyskał miano Szwajcarii Bliskiego Wschodu.
Do erozji tego dobrze funkcjonującego systemu przyczyniła się obecność w Libanie ogromnej rzeszy palestyńskich uchodźców. Palestyński przywódca Jasir Arafat nie ukrywał, że chce zbudować w Libanie własne państwo, swoją działalnością prowokował ataki Izraela. Sprzeciwiali mu się maronici, przeciwko którym z kolei stanęli druzowie i sunnici mający pretensje, że chrześcijanie odgrywają zbyt silną rolę w polityce i gospodarce. Swoje robiły też intrygi Syrii oraz innych zewnętrznych graczy. Te napięcia doprowadziły w 1975 roku do wojny domowej.