To początek nowego serialu Canal+ „Zasada przyjemności". W trzech odległych miastach ciała denatek są podobnie okaleczone. Osobno policjanci trafiają na odrąbane ramiona. Tylko że te ręce nie pasują do zwłok. Funkcjonariusze z Czech, Polski i Ukrainy zaczynają się wymieniać informacjami.
Scenariusz napisał autor „Gliny" Maciej Maciejewski. Za kamerą stanął Dariusz Jabłoński, producent, reżyser m.in. dokumentów „Fotoamator" i „Gry wojenne" o pułkowniku Ryszardzie Kuklińskim oraz fabuły „Wino truskawkowe", zrealizowanej na podstawie „Opowieści galicyjskich" Andrzeja Stasiuka.
Powstał kryminał najlepszej próby. Nic nie jest tu takie, jakie wydaje się na początku. Maciejewski i Jabłoński do końca trzymają widza w niepewności, mylą tropy, dorzucają nowe wątki. Tworzą na ekranie pełnokrwiste, ciekawe postacie. Bardzo różne, uzupełniające się nawzajem. Polska policjantka Maria Sokołowska, w którą wciela się Małgorzata Buczkowska, na pierwszy rzut oka wydaje się twardzielką. Ma kłopoty, bo w czasie jednej z akcji zastrzeliła człowieka i toczy się wobec niej wewnętrzne postępowanie. Musi być szorstka i bezwzględna, żeby przetrwać w męskim świecie, w którym się znalazła. Tylko gdy zostaje sama w domu, sięga po gitarę i jej twarz łagodnieje. Ukrainiec Serhij grany przez Sergieja Strielnikowa jest przystojniakiem, który uważa, że policjant nie może mieć rodziny, bo wcześniej czy później źle to się skończy. Nosi w sobie tragedię, która go złamała i zaważyła na jego życiu. Czeski śledczy Victor ma twarz Karla Rodena, znanego z produkcji czeskich, ale też francuskich i amerykańskich. Najstarszy z tej trójki, niejedno widział, jest trochę wypalony, stara się zachować dystans. A są jeszcze ich współpracownicy, także przekonująco naszkicowani.
Sama intryga jest mocno zakręcona, „trup ściele się gęsto", śledztwo zatacza coraz szersze kręgi. Trudno cokolwiek zdradzać – to przecież kryminał. Ale pod warstwą czysto sensacyjną widzowie odkryją opowieść o ludziach, wątki zahaczające o politykę i mafię, wreszcie palący dziś temat przemocy wobec kobiet. Akcja toczy się dynamicznie, ale są też w serialu sceny, które każą się zatrzymać. Jak choćby ta, gdy ukraiński policjant wchodzi do mieszkania jednej z ofiar. Bierze do ręki figurkę baletnicy, niechcący uruchamia pozytywkę. Nagle zamordowana kobieta przestaje być tylko denatką – martwym ciałem. Jest kimś z przeszłością, kto kochał, miał swoje ambicje i marzenia, żył.
„Zasada przyjemności" zrealizowana jest z dużym rozmachem. Nie ma tu mowy o „gadających głowach" i kilku dekoracjach na krzyż. Na budżet złożyli się Canal+ Polska, telewizja czeska i producent z Ukrainy, zdjęcia trwały dziewięć miesięcy. W Warszawie, Pradze i Odessie pracowały trzy różne ekipy, w każdym kraju był inny operator. Także dzięki temu te lokacje wypadają na ekranie prawdziwie, zdjęcia oddają charakter miast. A scenami pościgu na autostradzie czy walk policjantów i zabójców w starej fabryce w Czechach chwaliliby się producenci niejednej wysokonakładowej fabuły. Wreszcie uwagę zwraca świetna obsada złożona z ciekawych aktorów, a nie gwiazdek, które swoje główne role grywają na ściankach przed bankietami.