Jednostka chorobowa o nazwie „hikikomori", co po polsku znaczy „oddzielenie". Powszechnie znana jako wirus samotności i wyobcowania. Na początku polegała tylko na unikaniu szkoły, ale z czasem mutowała. Ten, kto cierpi (tylko czy to odpowiednie słowo?) na hikikomori, izoluje się od społeczeństwa na każdy z możliwych sposobów. Nie zaprzyjaźnia się ani nie zakochuje. Rozwija tylko takie hobby, które nie wymagają od niego wychodzenia z domu. Rzecz jasna, nie spaceruje, nie chodzi do szkoły, na uczelnie ani do pracy. Jeżeli już musi nawiązać jakąś interakcję ze światem, robi to za pośrednictwem internetu lub telefonu. Boi się już nie tylko tego, co jest za progiem jego domu, ale nawet pokoju. W miarę możliwości korzysta z toalety nocą albo wtedy, kiedy jest największa szansa, że nie natknie się przypadkiem na kogoś z domowników. Setkami tysięcy wycofują się ze świata na 20, czasem 30 lat. Dopóki tylko rodzice będą w stanie ich utrzymywać. Czasami na zawsze. Część psychologów traktuje hikikomori jako jeden z objawów uzależnienia od internetu. Ale to chyba mylenie skutku z przyczyną. Na początku był strach. Sieć stała się tylko jednym ze sposobów sprawienia sobie ulgi.