Pierwszy dotyczy akademickich podręczników, których treść trzeba uzupełnić albo zaktualizować, a studencka zapobiegliwość każe podejrzewać, że właśnie na temat tej zmiany może podczas egzaminu paść pytanie. I drugi przypadek, kiedy co prawda nie na egzaminie, ale pytanie już padło. Coś się zmieniło, pojawiła się w świecie jakaś nowa treść, ważniejsza niż nowy przepis czy korygujące poprzednie wyniki badań odkrycie. I wtedy, nawet jeżeli padają w niej te same, co przed laty słowa, tak samo – jak w przypadku, o którym chcę pisać – wygląda jej okładka, to jest już inna książka. Jak dźwięk, który brzmi inaczej w zależności od tego, w jakiej przestrzeni się rozchodzi. Bo przecież umysł i dusza też mają swoją akustykę.
Kiedy wydawnictwo „Teologii Politycznej" ogłosiło przed paroma dniami wznowienie książki Dariusza Karłowicza „Sokrates i inni święci", ściągnąłem z półki jej pierwsze wydanie. To było 15 lat temu, w roku śmierci Jana Pawła II, kiedy praca o relacjach rozumu i wiary, filozofii i chrześcijańskiego Objawienia rezonowała jak w szczelnym i bezpiecznym pudle. Na czwartej stronie okładki rekomendację zdążył jeszcze napisać dla niej ks. Tomasz Węcławski, jeden z najważniejszych w tamtym czasie polskich teologów, autor popularnego podręcznika chrystologii „Chrystus naszej wiary". Ledwie parę lat później ogłosił, że nie wierzy już w bóstwo Chrystusa, wystąpił z Kościoła, ożenił się, przyjął nazwisko żony i już jako prof. Tomasz Polak prowadzi dość charakterystyczną dla byłych księży działalność publicystyczną. Ale przecież tamta historia to tylko przypis, rysa będąca odpryskiem dużo głębszych pęknięć w pudle rezonansowym Kościoła.
Tych, wokół których krąży książka Karłowicza. Rzecz o stosunku Ojców Kościoła do przedchrześcijańskiej filozofii, relacji między prawdą objawioną w i przez Chrystusa a tą, do której własnym rozumem dochodzili Sokrates i jego uczniowie. O tym, że tam, gdzie filozofia musiała postawić kropkę, tam chrześcijaństwo dopisało cały nowy tom. Ale ich opowieść ma w związku z tym wiele wspólnych wątków, w tym ten najważniejszy – bez poznania prawdy nie może być mowy o dobrym życiu. Poznania, a nie uzgodnienia jej z klimatem epoki i społecznym zapotrzebowaniem.
I jeszcze mniej poprawny politycznie wątek: czy można uznać za pozbawiony znaczenia fakt, że chrześcijańskie Objawienie dokonało się w tym, a nie innym miejscu i czasie? Że Nowy Testament został napisany po grecku, że ojcowie pierwszych soborów wyrażali swoją wiarę, używając – niewystępujących w ewangeliach – pojęć greckiej filozofii? Kto tu kogo nawracał, chrześcijaństwo filozofię czy na odwrót, skoro nawet samo słowo „nawrócenie" pochodzi od Platona?