Minister z innego Krakowa

Kiedy Zbigniew Ćwiąkalski opowiada o zamiarach zmian w resorcie, brzmi to równie ambitnie jak zapowiedzi Zbigniewa Ziobry z pierwszych tygodni działania. Obaj nawzajem się krytykują, ale jest w tym więcej niechęci i nieznajomości planów niż realnych różnic.

Publikacja: 12.01.2008 04:09

Minister z innego Krakowa

Foto: Rzeczpospolita

W głosie krakowskich prawników słychać wyraźną ulgę, kiedy mówią o zmianie na fotelu ministra sprawiedliwości. Odetchnęło też wielu pracowników ministerstwa. – Jest mniej nerwowo – mówią. – Koniec zmian, resort przechodzi do defensywy, wracają dawne czasy – komentują inni.

Co sądzą o nim wywodzący się z Krakowa prawnicy?

– Zbyszek jest energiczny i nie boi się podejmować decyzji. Najważniejsze, że jest politycznie niezależny. Może robić, co chce – mówi Tomasz Studnicki, profesor prawa, inny wspólnik kancelarii i czołowy przedstawiciel opozycyjnego środowiska prawników z lat 80. na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Dawny kolega ze studiów Ćwiąkalskiego Jerzy Jaskiernia, jeden z czołowych polityków SLD. – Pamiętam go jako bardzo zdolnego i pracowitego człowieka – mówi. Także ekscentryczny prawnik Jan Widacki, dziś poseł Lewicy i Demokratów, jest jak najlepszego zdania o Ćwiąkalskim. – Politycznie on równie dobrze pasuje do Platformy jak i do LiD – uważa.

Fachowość nowego ministra docenia nawet były koordynator ds. służb specjalnych, kolega z roku obecnego ministra, Zbigniew Wassermann z PiS. – Nigdy nie odmawiałem mu wiedzy ani kompetencji – mówi.

Za to Zbigniew Ziobro, też z Krakowa, jest zupełnie innego zdania. – Mam wrażenie, że pan Ćwiąkalski postępuje cynicznie i realizuje polityczne zamówienia. Wykazuje się niekompetencją. Posługuje się dość swobodnie prawdą. Zapowiadał, że nie będzie robił czystek, a pół godziny po konferencji zwolnił dyrektora departamentu sądów powszechnych. Zapowiadał, że nie będzie ferował publicznie wyroków, a oskarżył prokuratora Engelkinga i ministra Szczygłę. Mówił też publicznie nieprawdę na temat śledztwa w sprawie mojego ojca – wylicza.

Ćwiąkalski dokumenty prawne zaczął czytać jeszcze w podstawówce. – Uwielbiałem przeglądać akta, które ojciec przynosił do domu. Kiedy miałem osiem, dziewięć lat i ktoś mnie pytał, kim chcę być, nie miałem wątpliwości: prawnikiem – wspomina. Na studia dostał się w 1968 roku. Bardzo był dumny z tego, że bez poparcia zdał na wymarzony wydział. W 1972 roku wstąpił do partii. Dlaczego?

– Uważałem, że może uda nam się coś zmienić, coś naprawić. Do wstąpienia namawiali mnie bardzo porządni ludzie – tłumaczy. Czy była to naiwna wiara, czy oportunizm, trudno dziś osądzić.

Czy Ćwiąkalski wyjdzie poza rolę anty-Ziobry? Wszystko zależy od tego, na ile uda mu się wyrwać z okowów własnego środowiska i czy dostanie polityczne wsparcie od szefa rządu

To był bardzo upartyjniony wydział w latach 70. Do pracy w Katedrze Prawa przyjął go Kazimierz Buchała, człowiek mocno osadzony w komunistycznym establishmencie. W tej samej katedrze pracowali m.in. Andrzej Zoll. Zoll był wówczas w opozycji do Buchały. Później, w latach 90. razem napisali podręcznik prawa karnego. – Ćwiąkalski stał się zwolennikiem Zolla i jego poglądów. W tym środowisku, w tamtej atmosferze, w opozycji do twardego prawa komunistycznego rodziło się liberalne, miękkie nastawienie do prawa karnego – wspomina wywodzący się z Krakowa prawnik. – W mojej ocenie Andrzej Zoll był wtedy rodzajem mistrza Zbyszka Ćwiąkalskiego – potwierdza profesor Tomasz Studnicki, jeden z niewielu ludzi tego środowiska, który do partii nigdy nie wstąpił.

Ćwiąkalski wkrótce został szefem podstawowej organizacji partyjnej, jednej z trzech na Wydziale Prawa. Ciekawe, że jego koledzy opowiadający o tamtym okresie jak jeden mąż twierdzą, iż do „partii należał, ale się nie udzielał”. O szefowaniu POP nikt nie wspomina. Ale za to on sam opowiada o tym bez wahania. – Zawsze miałem żyłkę działacza – przyznaje. Takim zapamiętał go z tego czasu m.in. Jerzy Jaskiernia. – To był bardzo aktywny i niezwykle ambitny student, a potem asystent. Ćwiąkalski tłumaczy, że nie było wtedy innej organizacji. Twierdzi, że był niechętny systemowi, że w domu słuchał z ojcem regularnie Wolnej Europy i Głosu Ameryki, w rodzinie miał więzionych przez reżim stalinowski.

W 1980 roku był jednym z założycieli „Solidarności” na wydziale. We wrześniu 1981 r., kiedy napięcie rosło coraz bardziej, oddał legitymację partii. – To było spore wydarzenie, bardzo komentowane na wydziale. Otaczał go wtedy nimb bohatera. Frekwencja na jego zajęciach wzrosła wtedy gwałtownie – wspomina Aleksander Galos, jego ówczesny student, do niedawna szef warszawskiego biura kancelarii Hogan and Hartson, wcześniej dyrektor gabinetu szefa URM Jana Rokity.Ulotka w balonach

Dzień po wprowadzeniu stanu wojennego na Uniwersytecie pojawiła się delegacja robotników z Nowej Huty z prośbą, żeby wytłumaczyć im, czy wprowadzenie stanu wojennego było legalne. Przez Tomasza Studnickiego sprawa dotarła do Wiesława Zabłockiego, późniejszego czołowego działacza krakowskiego podziemia. – Napisałem taką analizę i jej treść chciałem skonsultować m.in. ze Zbyszkiem Ćwiąkalskim – opowiada Zabłocki. – On zgodził się od razu, nie miał żadnych wątpliwości. Przedstawiliśmy tam argumenty za nielegalnością stanu wojennego. Nazwaliśmy ten tekst „Odezwą do społeczeństwa”.

Ulotka z odezwą zrobiła ogromna karierę. Potem Duńczycy wysyłali ją balonikami do Polski z wyspy Bornholm. Była cytowana w wielu zagranicznych rozgłośniach i podziemnej prasie.

Tomasz Studnicki, który intensywnie działał w Komitecie Pomocy Więzionym i Internowanym przy krakowskiej kurii, twierdzi, że do swoich działań wielokrotnie wykorzystywał Ćwiąkalskiego. W mieszkaniu obecnego ministra przechowywani byli czasem ukrywający się działacze podziemia. Zbigniew Fijak, inna znana postać ówczesnej opozycji, potem bliski współpracownik Jana Rokity, opowiada, jak Ćwiąkalski uratował przed zatrzymaniem ukrywającego się przywódcę regionalnej podziemnej „Solidarności” Władysława Hardka.

Razem z Tadeuszem Syryjczykiem napisał instruktaż dla działaczy opozycji, jak zachowywać się podczas przesłuchań. W stanie wojennym był w grupie asystentów i studentów, których liderem był Tomasz Studnicki. – Członkowie tej grupy mocno angażowali się w działania opozycyjne – wspomina Galos.

W wolnej Polsce pracował jako adwokat kancelarii prawnej SPCG. Współpracował z rządem Hanny Suchockiej, pisał dla nich co tydzień bezpłatne opinie prawne. Był w stałym kontakcie z Tadeuszem Syryjczykiem i Janem Rokitą. Jak twierdzi Zbigniew Fijak, Ćwiąkalski wpłacił pieniądze na kampanię wyborczą niedoszłego premiera z Krakowa. Rokita bardzo mu zaimponował w komisji śledczej. – Afera Rywina była dla mnie szokiem. Prywatnie uważam, że grupa trzymająca władzę istniała, Rywin nie mógł przyjść do Michnika tylko z własnej woli – uważa. Zapowiedział zresztą apelację w sprawie Jakubowskiej, co jego środowisko ma mu za złe, bo, jak twierdzą, „jest niekonsekwetny” i nie powinien ingerować w żadną tocząca się sprawę. – Ja niczego nie przesądzam ani nie sugeruję. Tylko uważam, że w sprawach tej wagi wyrok powinien zapaść w dwóch instancjach – tłumaczy.

Na poczynania władzy z czasów Leszka Millera patrzy bardzo krytycznie. – Poczucie bezkarności ówczesnej ekipy było zatrważające. To, co się wtedy działo, było jednym wielkim skandalem. Wrócili do praktyk PRL. Tyle że teraz oprócz pełni władzy chodziło jeszcze o wielkie pieniądze – tu minister mówi niemal językiem PiS.

Bardzo liczył na to, że to „Rokita zostanie premierem i szarpnie cuglami”. – Wtedy była szansa na stworzenie wielkiego ugrupowania chadeckiego – mówi. Bo sam twierdzi, że jest centroprawicowcem. I jak wielu wiązał nadzieje z powstaniem PO – PiS-owej koalicji. Zwłaszcza że Jan Rokita pytał go wtedy, czy nie zostałby ministrem sprawiedliwości w jego rządzie. Ale premierem został nie Rokita, tylko Kaczyński.

– Jarosława Kaczyńskiego bardzo ceniłem. Miałem nadzieję, że nastaną rządy, które rozliczą przeszłość, ale nie sądziłem, że będą to rządy, pod którymi porządni ludzie będą się bali, że są na podsłuchu. Kaczyński zawiódł mnie bardzo – mówi.

Tak bardzo, że kiedy zaproponowano mu podpisanie listy w sprawie powołania Ruchu na rzecz demokracji, którego twórcą m.in. był Jan Widacki, a swoim nazwiskiem firmował go Aleksander Kwaśniewski, podpisał bez wahania. Tylko, jak twierdzi, o tym, że tam jest Kwaśniewski i inni działacze SLD, dowiedział się następnego dnia z gazety. – Gdybym wiedział, to nigdy bym niczego nie podpisał. Nie wstąpiłbym do żadnej organizacji razem z Kwaśniewskim – mówi.

Od rozpoczęcia rządów Platformy Obywatelskiej Zbigniew Ćwiąkalski to najczęściej wymieniany w mediach minister. I najczęściej krytykowany przez przeciwników. Zapewne dlatego, że przejął rządy po najgłośniejszym i najbardziej kontrowersyjnym ministrze poprzedniej ekipie. Polityku wywołującym uwielbienie wśród wyborców PiS i szczerą nienawiść w świecie prawniczym i u wielu wyborców konkurencyjnej partii. Prawdopodobnie każdy następca Ziobry spotkałby się szybko z atakami.

Obaj pochodzą z Krakowa. Ale mentalnie z zupełnie innego Krakowa. Zbigniew Ćwiąkalski to szanowany, stateczny prawnik. Jego krąg znajomych to serce krakowskiej anty-PiS-owskiej inteligencji, środowiska sympatyzującego dawnej z Unią Wolności.

A Zbigniew Ziobro w Ministerstwie Sprawiedliwości był esencją tego, czego krakowscy prawnicy nie mogli znieść. Młody ideowiec, bojowy, spalający się w walce, agresywnie atakujący ich świat.

Główna linia ataku wobec Zbigniewa Ćwiąkalskiego to jego adwokacka przeszłość. Bronił ludzi, którzy dla Ziobry są symbolem zła III RP. Henryka Stokłosy, Piotra Bykowskiego, pisał opinie prawne dla Ryszarda Krauzego, o opinię zwracali się także obrońcy Marka D. – Prowadził rozmaite interesy ludzi, których oskarżaniem ma się teraz zajmować – mówi Zbigniew Ziobro. – Opinia publiczna powinna się dowiedzieć, ile brał pieniędzy np. od Ryszarda Krauzego. Powinniśmy wiedzieć, czy nie ma zagrożeń jakiegoś szantażu ze strony jego dawnych klientów, czy nie ma jakiś dawnych zależności. Bezinteresowność ministra nie może budzić żadnych wątpliwości – twierdzi były szef tego resortu. Zarzuty o możliwość konfliktu interesów padają zresztą z wielu stron.

Ćwiąkalski stanowczo ripostuje. – W żadną prowadzoną przez prokuratorów sprawę, a zwłaszcza w sprawy, w które byłem zaangażowany, nie ingeruję – podkreśla stanowczo. A domaganie się, bym ujawniał sprawy dotyczące finansów i umów z klientami, jest czystym populizmem pana Ziobry. Jak tylko został ministrem, zrezygnował z udziałów w SPCG. Przejście do pracy w ministerstwie oznacza dla niego pogorszenie sytuacji finansowej.Znajomi Ćwiąkalskiego podkreślają jego osobistą uczciwość. Tomasz Studnicki, jego dawny wspólnik i wieloletni znajomy, przekonuje, że wielu byłych ministrów było adwokatami i nikt im tego typu zarzutów nie stawiał. – A to, że prokuratorzy często ustawiają się pod wyobrażone poglądy ministra, to prawda. Ale to problem tych prokuratorów, a nie można z ich koniunkturalizmu czynić zarzutu ministrowi – mówi.

Zbigniew Wassermann zwraca uwagę na inny aspekt tej sprawy. – Reagując na zarzuty konfliktu interesów wynikające z pełnionej funkcji adwokata, przyjął postawę nieingerowania w śledztwa, w których występował jako adwokat. Ale skutkiem takiej postawy jest zaniechanie swoich obowiązków jako prokuratora generalnego. Prokurator ma obowiązek nadzorować śledztwa, a on z powodu swojej przeszłości tego nie robi – mówi były prokurator krajowy i koordynator ds. służb specjalnychĆwiąkalski: – To iluzja, że ja mogę nadzorować wszystkie śledztwa. Jest struktura hierarchiczna i nadzór odbywa się na różnych poziomach. Jestem przeciwnikiem osobistej ingerencji prokuratora generalnego w konkretne postępowania.

Znany prawnik z dużej kancelarii, który sympatyzuje z nowym ministrem, zwraca jednak uwagę: – Wierzę, że Ćwiąkalski, jest uczciwy, ale sam postawił się w niezręcznej sytuacji. W Polsce jest to dopuszczalne, adwokaci byli już ministrami sprawiedliwości, ale nie są to najwyższe standardy. W Stanach Zjednoczonych w podobnej sytuacji sprawdzonoby wszystkie sprawy, które prowadził, czy nie ma jakiegokolwiek konfliktu interesów, czy też konfliktu politycznego.

Wątpliwości budzą szybkie decyzje nowego ministra w sprawach personalnych. Błyskawicznie zwolnił pięciu prokuratorów apelacyjnych i kilku okręgowych. Zwolnił tych, którzy nadzorowali sprawy bliskie polityki: korupcji w Ministerstwie Rolnictwa i przecieku o akcji CBA, kardiochirurga G., korupcji w Ośrodku Sportu i Rekreacji w Warszawie, działacza PO Piotra Czubińskiego, kont polityków lewicy czy powiązań Barbary Blidy z mafią węglową.

Zbigniew Ziobro: – Takie czystki w prokuraturze nie przeszłyby przez myśl nawet Jerzemu Jaskierni. Kryterium ich odwołania jest to, że albo byli powołani przeze mnie bądź mają wiedzę na temat ważnych śledztw dotyczących ludzi, których on niebezinteresownie reprezentował. Powoływałem tych, którzy byli najbardziej aktywni w zwalczaniu przestępczości zorganizowanej. Można odnieść wrażenie, że Ćwiąkalski dostał polityczne polecenie od Tuska i Schetyny, żeby czynić odwet i łamać prokuratorom kręgosłupy, by nie mieli chęci ścigać polityków.

Zbigniew Ćwiąkalski: – Mój poprzednik zwolnił znacznie więcej ludzi niż ja. Musiałem szybko odsunąć tych, którzy kojarzeni byli z politycznymi śledztwami. Moim największym zarzutem wobec Zbigniewa Ziobry jest polityczne wykorzystywanie prokuratury. Ludzi, którzy byli w to zamieszani, musiałem odsunąć. Na ich miejsce powołałem osoby, co do kwalifikacji których nie ma żadnych wątpliwości. Minister twierdzi stanowczo, że wszystkie te śledztwa będą się toczyć dalej, ale musi mieć pewność, że będą je prowadzić prokuratorzy poza podejrzeniami o uwikłania politycznie. Problem w tym, że opinia publiczna nie poznała dowodów na polityczne uwikłanie tych prokuratorów. – Ja nie powiedziałem, że mam zarzuty wobec tych osób. Oni pracują dalej, tyle że w innych miejscach – mówi minister. Przekonuje jednak, że sprawy zahaczające o politykę muszą być prowadzone przez osoby, co do których nie ma żadnych wątpliwości. A tu wątpliwości miał.

Zbigniew Ćwiąkalski miał trudny start. Jego znajomi przyznają, że nikt z rządu go nie bronił. Sam minister podkreśla, że ma za to bardzo dużą swobodę w działaniu. – Tusk powiedział mi tylko: przeczytaj program Platformy, a poza tym masz mieć własne pomysły – opowiada.

Kiedy nowy minister opowiada o swoich konkretnych planach zmian w resorcie, brzmi to równie ambitnie, jak zapowiedzi Zbigniewa Ziobry z pierwszych tygodni działania. Niektóre cele podobne, środki do ich osiągnięcia trochę się różnią, ale tak naprawdę nie aż tak radykalnie.

Kiedy mówią źle o sobie nawzajem, jest w tym więcej niechęci i nieznajomości planów niż realnych różnic. Więzienia weekendowe, elektroniczne kajdanki, rozwiązanie przeludnienia więzień – mówiąc o tych sprawach obaj panowie się krytykują, ale tak naprawdę obaj myślą mniej więcej podobnie.

Tyle że nowy minister kładzie nacisk na błędy poprzednika, a poprzednik atakuje go bardzo ostro i powtarza, że to następca chce zdezawuować jego pracę. Kiedy Ziobro publicznie powiedział, żeby Ćwiąkalski sprawdził, na kogo głosowali mieszkańcy zakładów karnych, Ćwiąkalski odpalił, żeby Ziobro sprawdził, kogo wybierali mieszkańcy zakładów psychiatrycznych. Taki ministerialny dialog.

Ale gdy rozmawiamy o konkretach, minister Ćwiąkalski przyznaje, że Zbigniew Ziobro dotknął kilku ważnych kwestii: zwiększenia dostępu do zawodów prawniczych czy rozgęszczenia więzień. Krytyka dotyczy szczegółowych rozwiązań.

Jakie są plany nowego ministra? Przede wszystkim chce oddzielić funkcje prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości. Celem jest odpolitycznienie prokuratury. Przekonuje, że w jego projekcie znajdą się rozwiązania, które pozwolą państwu utrzymać kontrolę nad prokuraturą i prowadzić swoją politykę karną. A poza tym? Chce wprowadzić państwowy egzamin prawniczy, elektroniczne sądy dla spraw typu nakazy i upomnienia, poprawić błędy prawa karnego, zlikwidować obronę z urzędu, wprowadzić jako alternatywną karę pracę na cele społeczne i przede wszystkim zlikwidować zatory w sądach warszawskich. Chce też skończyć z praktyką „aresztów wydobywczych” – kiedy prokurator kogoś wsadza, a nie prowadzi żadnych czynności. Uważa, że sądy 24-godzinne kompletnie się nie sprawdziły, nie zamierza jednak ich likwidować, tylko wprowadzić poprawki w ich funkcjonowaniu. Podobnie krytykuje przygotowany przez Ziobrę projekt wprowadzenia elektronicznych kajdanek i więzień weekendowych jako bardzo niedopracowanych i praktycznie niemożliwych do wprowadzenia w życie.

– Ćwiąkalski twierdzi, że to bubel, bo nie ma na ten temat wiedzy i brakuje mu kompetencji, by je wprowadzić w życie. Oba te projekty zostały bardzo wysoko ocenione przez międzynarodowe instytucje – odpowiada na krytykę Ziobro.

Nowy minister wygląda jednak na osobę zdeterminowaną. Twierdzi, że ma jeszcze wiele innych pomysłów, ale chce je stopniowo wprowadzać w życie. – Najpierw muszę zrealizować porządnie tych kilka spraw, które zapowiedziałem – deklaruje.

Na prawo od Platformy Ćwiąkalski jest postrzegany bardzo źle. Przeciwnie myśli lewica. – Nowemu ministrowi będziemy się uważnie przyglądać – mówi Jan Widacki, dziś poseł LiD, którego do startu w wyborach namówił Aleksander Kwaśniewski. – Ale gdyby w LiD zlecono mi teraz znalezienie haka na Ćwiąkalskiego, byłbym w poważnym kłopocie.

Czy Ćwiąkalskiemu się uda wyjść poza rolę anty-Ziobry i dokonać poważnych reform w aparacie sprawiedliwości bez odwracania kierunku zmian, które rozpoczął poprzednik? – Wszystko zależy od tego, na ile uda mu się wyrwać z okowów własnego środowiska i czy będzie w stanie działać wbrew ich własnym interesom. No i czy dostanie polityczne wsparcie od szefa rządu – twierdzi Bogusław Sonik, eurodeputowany Platformy, znający dobrze krakowskie środowisko prawników.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje