Gdy Różę Luksemburg wśród szyderczych okrzyków zgromadzonych w hotelowym hallu gości wyprowadzają przez obrotowe drzwi, jeden z członków gwardii cywilnej, strzelec Runge uderza ją dwukrotnie kolbą karabinu w głowę. Nieprzytomna kobieta pada, a jej bezwładne ciało zostaje wrzucone do samochodu, który natychmiast rusza. Na stopnie samochodu wskakuje porucznik Vogel i strzela Róży Luksemburg w skroń. Samochód dojeżdża do kanału, gdzie zostaje wrzucone ciało.
Kilka godzin później agencja telegraficzna Wolff podała wiadomość, że Róża Luksemburg nie żyje. Oficjalna wersja jej śmierci była dość osobliwa. Zgodnie z nią, gdy Luksemburg opuszczała hotel Eden, została zaatakowana przez tłum. Uratowali ją strażnicy, wpychając nieprzytomną do samochodu. Po chwili na stopnie auta wskoczył niezidentyfikowany osobnik i oddał do niej kilka strzałów. Koło kanału grupa ludzi zatrzymała samochód. Krzyczeli: to jest Róża! Wyciągnęli ją z auta i przepadli w ciemnościach. Ciała nie odnaleziono.
Opinia publiczna miała więc uwierzyć, że zabójstwo Róży Luksemburg – jak uważają historycy zlecone przez ówczesnego ministra wojny z ramienia SPD – jest dziełem nieznanych sprawców. A zresztą można domniemywać, że opinia publiczna niespecjalnie się tą śmiercią przejęła.
Jak pisze Elżbieta Eltinger, autorka wydanej w Londynie biografii „Rosa Luksemburg, A life”, w niektórych komentarzach gazetowych stwierdzono, że można zrozumieć niechęć, jaką czuł wobec Róży Luksemburg atakujący ją tłum.
Inny biograf odnotowuje, że wielu ludzi w Niemczech po prostu cieszyło się ze śmierci Luksemburg. Ale – jak pisze autor, zafascynowany postacią rewolucjonistki – po latach wyrażali głęboki żal z powodu swej postawy. Na zmianę ich nastawienia do Czerwonej Róży miało wpłynąć wydanie jej korespondencji, również więziennej, z której wynika, że była osobą wrażliwą, wzruszającą się losem motyla dogorywającego na więziennym oknie.
[srodtytul]Nieufni Sowieci[/srodtytul]
Mimowolnie robię przykrość Marinie Luksemburg. Patrząc na jej płonące, ciemne oczy, spiętrzone nad czołem czarne włosy i nerwową, często ściągniętą w napięciu twarz, mówię, że jest uderzająco podobna do swej stryjecznej babki.
– Nie znoszę takich porównań. Bo Róża Luksemburg była bardzo brzydka – mówi Marina. Ona sama nigdy nie pozwala się fotografować z profilu, a kiedy ktoś zrobi jej takie zdjęcie, drze je na kawałki.
Pomysł, by jej fotografię zestawić w „Rz” z portretem Róży, jest więc chybiony. Zresztą słynna rewolucjonistka nigdy nie była jej idolką, a nawet wydała jej się postacią cokolwiek dziwną.
– Zastanawiałam się, po co jej była ta działalność rewolucyjna? W końcu doszłam do wniosku, że może jej chodziło o prawa kobiet? A może chciała swobody obyczajowej? Gdyby siedziała w domu, musiałaby żyć inaczej. A tak, zmieniała kochanków, że nie wyrażę się o niej mocniej – zastanawia się Marina.
Czasami ktoś w czasach radzieckich pytał ją, czy ma coś wspólnego z rodziną Róży Luksemburg. I był pod wrażeniem, gdy się okazywało, że tak. Ale KGB nie potrzebowało zadawać takich pytań. Wyraźnie uznało też takie pochodzenie za podejrzane. Kompletnie paranoiczny wydaje się fakt, że Kazimierz Luksemburg – chociaż władze NRD zapraszały go zawsze na obchody związane ze słynną ciotką – nie dostawał paszportu. Za to na uroczystości wyjeżdżało zamiast niego kilkanaście osób z wileńskiego Instytutu Marksizmu i Leninizmu. Ostatecznie pozwolono mu pojechać tuż przed upadkiem muru berlińskiego i wtedy został przyjęty przez samego Ericha Honeckera.
Związek Radziecki miał kłopot z Różą Luksemburg. Z jednej strony była orlicą rewolucji, jak patetycznie ją nazwał sam Lenin. Jednak z drugiej strony tego właśnie Lenina skrytykowała, zarzucając mu dążenie do dyktatury. Oczywiście nie było o tym wzmianki w żadnym podręczniku radzieckim, ale oficjalny stosunek do słynnej rewolucjonistki był dość ambiwalentny.
[srodtytul]Zaczynała od „Pana Tadeusza”[/srodtytul]
Kazimierz Luksemburg uśmiecha się lekko, gdy pytam, jak rodzina odnosiła się do działalności Róży Luksemburg.
– Wszyscy w naszej rodzinie się bardzo kochali – mówi. Odbieram to jako odpowiedź prawdziwą, ale i wymijającą. Z pewnością wszyscy w rodzinie solidarnie wspierali najmłodszą krnąbrną córkę Eliasza (Edwarda) i Liny Luksemburgów, która już w warszawskim gimnazjum związała się z partią Proletaryat i stale miała kłopoty z policją.
– Mama opowiadała mi, że gdy Róża przyjechała, posługując się fałszywym paszportem, ze Szwajcarii i zatrzymała się u moich rodziców, przyszedł jakiś mężczyzna. Pytał o nią, chciał się spotkać. Mama wyczuła niebezpieczeństwo i powiedziała, że Róży nie ma – opowiada Kazimierz Luksemburg. – Potem się okazało, że ten nieznajomy był pułkownikiem warszawskiej ochrany.
Siegając po rodzinny album, pan Luksemburg z dumą prezentuje kopię doktoratu „Summa cum laude”, jaki w Szwajcarii zrobiła Róża Luksemburg, pisząc na temat rozwoju przemysłowego Królestwa Polskiego. W jego rodzinie zawsze ceniono wykształcenie. Sam Kazimierz Luksemburg, noszący tytuł doktora nauk medycznych, był znanym na Litwie epidemiologiem, który razem z naukowcami moskiewskimi pisał prace publikowane w Oksfordzie.
Na rewolucji socjalistycznej‚ która – jak marzyła Róża Luksemburg – miała ogarnąć cały świat, jej krewni tylko stracili.
W albumie, który pokazuje mi jej bratanek, znajduję zdjęcie monumentalnej kamienicy z warszawskich Alej Ujazdowskich, podobno kiedyś należącej do części rodziny, i willi na Saskiej Kępie.
– Mój ojciec Józef był sekretarzem w Ministerstwie Zdrowia, w pierwszym po I wojnie światowej rządzie – podkreśla pan Luksemburg.
Kiedy miał osiemdziesiąt kilka lat, spisał dzieje swej rodziny. „Piszę dla swoich dzieci i krewnych ”– zaznaczył w maszynopisie. Historię rodziny wywodzi od słynnego rabina z Salamanki. Dziadek Kazimierza, czyli ojciec Róży, był zaś kupcem drzewnym, a zarazem sadownikiem w dobrach hrabiego Marcina Zamoyskiego. Jak twierdzą rodzinne przekazy, na prośbę hrabiego uczestniczył w przygotowaniach do powstania styczniowego, przywożąc ze Szwecji broń.
Nic w historii spolonizowanej żydowskiej rodziny nie wskazywało, że Rozalia – takie naprawdę imię, zaczerpnięte z katolickiego kalendarza, nosiła Róża – będzie z pasją zwalczała niepodległościowe poglądy PPS i twierdziła, że walka o wolną Polskę jest niepotrzebna.
Te jej poglądy musiały szokować Kazimierza Luksemburga. W sporządzonej dla użytku potomnych historii rodzinnej nie znajduję o nich ani słowa, obszerny zaś fragment dotyczy nadzwyczajnych zdolności Róży Luksemburg, która w wieku ośmiu lat podziwiania przez całą rodzinę recytowała księgi „Pana Tadeusza”.
[srodtytul]Ślady prowadzą do zielnika[/srodtytul]
Róża Luksemburg naklejała znaczki na listy, posługując się zwilżoną wodą gąbką. Ten cywilizowany sposób nie znajduje uznania w oczach dr. Tsokasa, bo brak śladów śliny uniemożliwia pobranie jej DNA. Szef wydziału medycyny sądowej z Charité od kilku tygodni przeszukuje archiwa różnych krajów w poszukiwaniu przedmiotów należących do zamordowanej rewolucjonistki. Wyśledził nawet pukiel włosów, który jeden z kochanków Róży Luksemburg zabrał do Nowego Jorku.
Ale najbardziej obiecujący ślad, który może pozwolić z całą pewnością stwierdzić, czy ciało znalezione w podziemiach szpitala Charité należy do Róży Luksemburg, znajduje się w Warszawie.
Właśnie w Warszawie w Archiwum Akt Nowych spoczywa zielnik Róży Luksemburg. Nikt nie wie, w jaki sposób tam trafił. Kolekcjonowanie zasuszonych roślin było jej pasją od czasu, gdy podczas studiów z zakresu filozofii i ekonomii w Zurychu uczęszczała również na wykłady z biologii. Nawet kiedy siedziała w berlińskim więzieniu, pieczołowicie wklejała w zielnik kwiaty i rośliny dostarczane jej przez przyjaciółkę i starannie opisywała je po niemiecku i łacinie.
– To może być gorący trop – oświadczył po powrocie z Warszawy dr Tsokas, obiecując, że tego lata będą znane wyniki badań. Na razie jednak w kwestii ewentualnych śladów DNA zebranych z zielnika panuje milczenie. Tak samo zresztą jak w kwestii DNA pobranego od żyjących krewnych Róży Luksemburg.
Może się okazać, że na zielniku nie ma DNA rewolucjonistki, a materiał genetyczny pobrany od krewnych jest niewystarczający, bo przecież Luksemburg nie miała własnych dzieci.
Być może szef patologów z berlińskiego Charité w pogoni za sławą trochę się zagalopował. A może ma rację, lecz nigdy nie uda się jej udowodnić.
[srodtytul]Pusta trumna[/srodtytul]
Żaden z artykułów czy doniesień agencyjnych, jakie ukazały się po sensacyjnym odkryciu dr. Toksasa, nie wspomina o tym, że 90 lat temu po wyłowieniu zwłok z kanału dokonano identyfikacji. Przyjaciółka Róży Luksemburg, Mathilde Jacob oraz dr Maxim Zetkin, obejrzeli policyjne zdjęcia. Zwłoki były już w stanie zaawansowanego rozkładu – znaleziono je dopiero po czterech miesiącach – ale Mathilde Jacob bez wahania poznała rękawiczki, które kupiła przyjaciółce. Rozpoznała także aksamitną suknię, w której chodziła Róża. A wreszcie, co wydawało się przesądzać sprawę, również i złoty amulet należący do zamordowanej.
Hipoteza, że ktokolwiek miałby zakładać na rozkładające się ciało nieznanej kobiety rzeczy należące do Luksemburg, wydaje się absurdalna. Czy mogło się zdarzyć, że z kanału wyłowiono zwłoki ubrane identycznie jak Róża Luksemburg? Takie prawdopodobieństwo także wydaje się znikome.
A więc czy należy przyjąć, że przyjaciele rewolucjonistki dokonali fałszywej identyfikacji? Czy dwie osoby mogłyby się pomylić, zwłaszcza że rozpoznały przedmiot nietypowy – amulet? A może ugięły się pod presją policji, która żądała, by rozpoznano zwłoki, kończąc w ten sposób całe zamieszanie wokół śmierci Luksemburg?
Protokół obdukcji zwłok, zachowany w jednym z berlińskich archiwów, jest zastanawiający. Dwóch profesorów medycyny sądowej – najwybitniejszych ówczesnych ekspertów – zaznaczyło w nim, że nie znaleźli „widocznej różnicy w długości nóg”. Trudno odebrać to inaczej jak czytelny sygnał, że ciało nie należy do kulejącej Róży Luksemburg.
Czy więc 90 lat temu pochowano urodzoną w Zamościu rewolucjonistkę czy kogoś innego? W czyim pogrzebie wziął udział Kazimierz Luksemburg?
Dowiemy się tego wkrótce lub nigdy. Jedno jest pewne – choć raczej nie wiedzą tego sympatycy lewicy, co roku składający goździki na jej grobie. Cynkowa trumna jest pusta. Ciało leżącej tam kobiety wyrzucili w latach 30. naziści.
[i]współpraca Piotr Jendroszczyk[/i]