Festiwal, który zawsze słynął z intelektualnej atmosfery, w tym roku zamienił się w arenę politycznych potyczek. Nie ma mowy o poszukiwaniach formalnych i estetycznych, odpłynęły w niepamięć dekadenckie niepokoje końca wieku.
Na zalanym słońcem weneckim Lido czuje się niepokoje i podziały świata. Skromne filmy, których twórcy jeszcze niedawno byliby noszeni na rękach, przechodzą bez echa. Nikt specjalnie nie dyskutuje o delikatnym „Persecution” Patrice’a Chereau. Blednie nawet blask hollywoodzkich gwiazd. Sylvester Stallone bez rozgłosu odbiera nagrodę za całokształt twórczości. Ulubieniec publiczności George Clooney też nie wywołuje takiego entuzjazmu jak zazwyczaj. Ma zabandażowaną rękę. – Przytrzasnąłem sobie w samochodzie, zgłupiałem na starość – mówi i nikt tego nie powtarza jako anegdoty. Na konferencji prasowej po jego filmie „The Man Who Stare at Goats” Mauro Casciari, włoski telewizyjny showman, rozbiera się, odsłaniając slipy z nadrukiem: „George, weź mnie!”. Ochroniarze odbierają mu akredytację, ale żart wyraźnie nie pasuje do atmosfery festiwalu.
Na pierwsze strony gazet trafia Michael Moore – wielkie chłopisko w baseballówce, w każdej chwili gotowe wygłosić tyradę przeciwko skorumpowanej Ameryce, a Hugo Chavez
– dyktator z Wenezueli, bohater dokumentu Olivera Stone’a „Na południe od granicy” – przyjmowany jest jak gwiazda pop-kultury.
W czasach, gdy gazety tabloidyzują się, a w telewizjach przeważają głupawe reality shows, znów święci triumfy kino walczące. Michael Moore pokazuje film „Kapitalizm: Love Story”. Tym razem nie zamienia się w reportera, który – jak w „Zabawach z bronią” – obnaża słabości amerykańskiego prawa zezwalającego na posiadanie broni czy – jak w „Sicko” – rozprawia się z ubezpieczeniami zdrowotnymi. Moore krytykuje kapitalizm jako system. Manipuluje faktami jeszcze bardziej niż zwykle, wrzuca do jednego worka komentarze dotyczące amerykańskiej demokracji, skargi ludzi tracących domy, historie zwalnianych z pracy pilotów czy skorumpowanych sędziów, a wreszcie afery bankowe, które spowodowały ostatni kryzys. Trzeba jednak przyznać, że robi to z wielkim poczuciem humoru. Kończy film triumfem Obamy w wyborach. Na ekranie młodej Murzynce po policzkach spływają łzy szczęścia. W czasie wywiadu pytam Moore’a,czy nowa sytuacja polityczna nie wytrąca mu broni z ręki.