Do tych opublikowanych na łamach „Rzeczpospolitej” doliczam teksty z Internetu, a także pokłosie dyskusji zorganizowanej przez „Frondę”. Nie sposób w jednym tekście odpowiedzieć na wszystkie wątpliwości, zarzuty i kontrargumenty. Chciałbym jednak podkreślić kilka wątków tej rozmowy, które wydają mi się warte kontynuacji.
Pierwszym okazała się, o dziwo, kwestia, czy w ogóle warto się nad postawionymi przeze mnie kwestiami zastanawiać. Zdumiał mnie Jan Rokita, którego opinie zwykle sobie cenię, przedstawiając mnie jako histeryka i zarazem nie przecząc moim rozpoznaniom co do zachodzących w światowej geopolityce zmian. Rokita zgadza się więc ze mną, że USA nieuchronnie wycofują się z Europy, zwłaszcza Środkowej, NATO ulega erozji i traci racjonalność działania, a marzenie o europejskiej solidarności ustępuje recydywie „koncertu mocarstw”. Ale wszystko to, oznajmia, nie jest powodem do wyciągania histerycznych wniosków. Niestety, nie pisze, jakie wnioski są niehisteryczne. Wydaje się, że nie robić nic i wierzyć, że sprawy się jakoś ułożą. „Zdrada, panowie, ale stójmy cicho!”. Podobnie usypiający ton i brak konkretnej propozycji kierunku, w jakim powinniśmy zmierzać, znajduję w polemice Kazimierza Wóycickiego. Jest zasadniczo dobrze, Rosja nam nie zagraża, Niemcy tym bardziej, „wzmacniajmy naszą pozycję” w Unii, cokolwiek ma to znaczyć, i nie straszmy ludzi.
[srodtytul]Jak kolonia z metropolią[/srodtytul]
Skrajnie przeciwną tezę usłyszałem podczas wspomnianej dyskusji zorganizowanej przez „Frondę”: grozi nam los Serbołużyczan. To znaczy: ceną, jaką będziemy musieli w końcu zapłacić za oferowane nam eurociepełko, będzie kompletne wyrzeczenie się własnej odrębności i tożsamości. Tę zapewne arcyhisteryczną tezę można wzmocnić wieloma argumentami. Istotnie, obecne stosunki Polski z Niemcami bardzo przypominają stosunki kolonii z metropolią. Polskie elity intelektualne żyją w ogromnym stopniu za niemieckie pieniądze, ścigając się do zaproszeń, grantów i nagród fundowanych przez rząd niemiecki. Polscy pisarze, filmowcy i inni twórcy nie interesują się polskimi losami i polską duszą, tylko dawnym Breslau, dawnym Danzig albo ogólnie unijno-politpoprawnym bełkocikiem, bo takie dzieła dają szansę na płatne twardą monetą przekłady i zaproszenia. Jeśli gdzieś odbywa się jakaś praca intelektualna, to także dzięki pieniądzom niemieckich podatników, w sponsorowanych przez nich think-tankach. Z tych samych pieniędzy utrzymuje się, tą czy inną drogą, większość ekspertów, zwłaszcza rozważających nasze postępowanie w sprawach unijnych, co zresztą, rzecz charakterystyczna, nie narusza zupełnie polskiej wrażliwości – myślę, że gdyby publicznie wykładał nam o konieczności takiego czy innego postępowania pracownik finansowanego przez Kreml, dajmy na to, Instytutu Puszkina, jego głos byłby przyjmowany z wielką rezerwą, gdy natomiast jako „obiektywni” eksperci uczą nas pracownicy analogicznych agend rządu niemieckiego, wydaje się to nikomu nie przeszkadzać.
[srodtytul]Honoraria naszego adwokata[/srodtytul]