Antykomunista Ludwik Widerszal

W analizie „Po zerwaniu stosunków dyplomatycznych polsko-rosyjskich” Ludwik Widerszal i Jerzy Makowiecki pisali, że trzeba dyskredytować bolszewizm i obnażać właściwe oblicze ZSRR

Aktualizacja: 21.11.2009 14:27 Publikacja: 21.11.2009 14:00

Ludwik Widerszal

Ludwik Widerszal

Foto: Fotorzepa

Red

W ostatnich latach na łamach różnych czasopism, a szczególnie „Rzeczpospolitej”, pojawiało się nazwisko ojca mojej matki, śp. Ludwika Widerszala, przywoływane przede wszystkim w kontekście jego tragicznej śmierci 13 czerwca 1944 roku. Chociaż potomkowie zmarłych nie mają patentu na nieomylną prawdę historyczną o swoich bliskich, w związku z niektórymi wypowiedziami uznałem, że nie powinienem milczeć.

Ludwik Widerszal (1909 – 1944), historyk Bałkanów i Europy Wschodniej, uważany za jednego z najzdolniejszych uczniów Marcelego Handelsmana, w czasie okupacji pracownik Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, został zamordowany w okolicznościach, które do dziś wzbudzają kontrowersje. Sebastian Bojemski („Likwidacja Widerszala i Makowieckich…”, „Glaukopis” nr 9 – 10/2007/2008 i in.), a także Wojciech Muszyński w kilku tekstach na łamach „Glaukopisu” i „Rp” piszą, że zabójstwo zarówno Widerszala, jak i jego zwierzchnika z BIP Jerzego Makowieckiego, spowodowane było ich sympatiami prokomunistycznymi, było więc w warunkach wojennych usprawiedliwione. W tekstach obu historyków nie jest klarownie przedstawione, co właściwie zrobiły ofiary morderstw. Muszyński („»Dziarscy chłopcy« Wyborczej”, „Glaukopis” [link=http://www.glaukopis.pl/index.php?menu_id=1&id=24]http://www.glaukopis.pl/index.php?menu_id=1&id=24[/link] odwiedzone 24 października 2009) wyraża pogląd, że możliwe są różne hipotezy, zarówno zdrada, jak i pomyłka, Bojemski zaś (który zechciał wyjaśnić mi swoje stanowisko w dłuższej rozmowie osobistej, za co jestem zobowiązany) pisze o „pożytecznych idiotach”, używanych przez Sowietów do dezintegracji i penetracji Polski Podziemnej. Ich działalność była zdaniem Bojemskiego szkodliwa dla Polski, więc uznano, że należy ich likwidować tak jak przywódców PPR i AL („Rz” 20 VIII 2009 wydanie internetowe).

Tymczasem Ludwik Widerszal nie miał żadnych, najmniejszych nawet, sympatii prokomunistycznych. (Nie chciałbym sugerować, że zabijanie prawdziwych komunistów jest godne pochwały, ale to osobny problem). Przede wszystkim był człowiekiem ogromnie religijnym, przeżywającym swą wiarę w sposób bardzo pogłębiony i indywidualny. Choć ze względu na wyraźnie semicki wygląd starał się podczas okupacji nie wychodzić z domu, co niedzielę chodził do kościoła (na mszę o szóstej rano, kiedy miasto było jeszcze puste), wraz z żoną i córką przemierzając ulicę Rakowiecką obok niemieckich koszar w budynkach Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Był człowiekiem zasadniczym, uważał, że religia nakłada na niego obowiązek uczestnictwa w niedzielnej mszy świętej, którego nie mogą uchylić okoliczności zewnętrzne. To mogłoby zakończyć argumentację: człowiek religijny nie może być komunistą – kropka.

Moja matka, sześcioletnia w 1944 roku, zapamiętała z dzieciństwa rozmowy rodziców o możliwym przebiegu wydarzeń: „albo wyzwolą nas alianci, albo wejdą bolszewicy”, przy czym ta druga możliwość traktowana była jako potworność. Ta mała dziewczynka w okupowanej przez Niemców Warszawie, bojąca się przyjścia bolszewików, jest czymś symptomatycznym: dzieci oczywiście nie rozumieją sytuacji, ale doskonale chłoną atmosferę emocjonalną panującą w domu.

Wszyscy podkreślają jedną zasadniczą cechę poglądów Widerszala – nieskrywaną sympatię do Anglii. Ta sympatia od czasów oświecenia była w Polsce typowa dla ludzi o sympatiach liberalnych, okcydentalistów i modernizatorów. Swej ostatniej przedwojennej książce nadał Widerszal tytuł „Ruchy wolnościowe na Bałkanach”, w czym można dopatrywać się deklaracji ideowej: w duchu tradycji romantyczno-niepodległościowej (a w sprzeczności z tradycją endecką) ruch narodowy jest w niej utożsamiany z ruchem wolnościowym.

Widerszal był harcerzem od wczesnej młodości. Napisał, wraz ze swym najbliższym przyjacielem ekonomistą Janem Drewnowskim (po wojnie profesorem w London School of Economics), historię swojej drużyny (3 WDH im. ks. Poniatowskiego). Jak wielu przedstawicieli liberalnej inteligencji, głosował na PPS – reformistyczną partię socjaldemokratyczną, mocno akcentującą niepodległościowe i antykomunistyczne stanowisko. Jeśli więc Wojciech Muszyński podaje („Dziarscy chłopcy”) jako fakt niezbity, że Ludwik Widerszal już przed wojną był związany „ze środowiskiem radykalnej lewicy” (co sugerowałoby, że sam również żywił poglądy radykalnie lewicowe), to jest to oczywista nieprawda.

[srodtytul]Dyskredytować bolszewizm[/srodtytul]

Badacze problematyki nie zwrócili, o ile wiem, dotąd uwagi na zachowaną w papierach Biura Informacji i Propagandy KG AK analizę sytuacji politycznej z 6 maja 1943 r. zatytułowaną „Po zerwaniu stosunków dyplomatycznych polsko-rosyjskich” (Archiwum Akt Nowych, sygn. 203/VII-37, s. 20-21, mikrofilm 2888/3), podpisaną „Pis/Mal”: „Pisarczyk” to pseudonim Ludwika Widerszala, a „Malicki” – Jerzego Makowieckiego.

„Pisarczyk” i „Malicki” ostrzegają, że „należy się liczyć z dalszym montowaniem w Rosji jakichś zalążków »radzieckiej Polski« jako stałego narzędzia szantażu i wzmożeniem akcji »k« [komunistycznej] w kraju, która może przybierać charakter coraz bardziej dywersyjny w stosunku do polskich ośrodków dyspozycyjnych”. W związku z tym zalecają:

„a) Propagandowo należy wyzyskać ostatnie posunięcia sowieckie i rewelacje smoleńskie [chodzi oczywiście o Katyń – MJ] oraz formalny stan zerwania stosunków dla dyskredytowania bolszewizmu w krajach anglosaskich i środkowoeuropejskich […] i obnażanie właściwego oblicza ZSRR.

b) W kraju wzmocnić propagandę antykomunistyczną przy jednoczesnym budzeniu zrozumienia dla konieczności realistycznej polityki rządu wobec Rosji.

[…]

e) Należy przyspieszyć naszą akcję ukraińską i białoruską […], dyskredytując obłudną rolę Sowietów jako obrońcy wolności ukraińskiej i białoruskiej przed polską zaborczością.

f) Wyraźniej akcentować […] decyzje zasadniczych reform społecznych w oparciu o wzory zachodnie i zasady wolności, a w przeciwieństwie do niewolnictwa wschodniego”.

Na ile są to poglądy „sympatyków komunizmu”, pozostawiam ocenie czytelników.

Punkt b) uwidacznia rzecz doskonale znaną historykom polskiej myśli politycznej, która umyka Bojemskiemu i Muszyńskiemu. Przecież koncepcja kompromisu z Rosją z przyczyn, nazwijmy to umownie, geopolitycznych, obecna w myśli polskiej od XVIII wieku, nie ma nic wspólnego z sympatią dla rosyjskiego systemu politycznego (czy będzie nim carat, czy bolszewizm). Intencja „Pisarczyka” i „Malickiego” jest oczywista: „realistyczna polityka” ma uchronić Polskę przed komunizmem, a nie służyć jego wprowadzeniu. Jak twierdził Andrzej Leśniewski („Brutalna prawda” „Rz” 6 I 1996), Ludwik Widerszal miał być zwolennikiem ratowania niepodległości kosztem ustępstw terytorialnych wobec Rosji. Jakkolwiek oceniać ten nurt myślenia, z sympatiami prokomunistycznymi nie ma on nic wspólnego.

Jest ciekawe, że poglądy Widerszala w pewien sposób łączą się z jego zainteresowaniami historycznymi. Pisząc o walce górali kaukaskich z Rosją (w pracy doktorskiej), potem o bułgarskim ruchu narodowym w połowie XIX wieku (w pracy habilitacyjnej), wreszcie kreśląc syntetyczny obraz ruchów narodowych na Bałkanach, stał się jednym z najlepszych w Polsce znawców dziejów Europy Środkowej i Wschodniej (sprzyjała temu znajomość mniej lub bardziej egzotycznych języków). Marek Kornat („Tygodnik Powszechny” 10 XI 2008) wymienia go wśród osób bliskich tzw. akcji prometejskiej zmierzającej do wspierania oporu narodów zniewolonych przez Związek Radziecki (kolejny dowód prokomunistycznych sympatii?). W czasie okupacji napisał książki o stosunkach polsko-angielskich i polsko-rosyjskich w XIX wieku. Oba maszynopisy zaginęły; wielka szkoda, bo one dopiero ukazałyby, jak koncepcje polityczne Widerszala w sprawie Rosji i Wielkiej Brytanii zakorzenione są w jego wizji historii.

[srodtytul]Mało wiarygodny dokument[/srodtytul]

Opinie Bojemskiego i Muszyńskiego opierają się na wątłej bazie źródłowej: niemal wyłącznie na anonimowej notatce z lata 1944 (AAN sygn. 203/VII/4, mikrofilm 2388/1). Jest to materiał jakiegoś konspiracyjnego śledztwa w sprawie śmierci Ludwika Widerszala, mało wiarygodny jako źródło informacji biograficznych: Widerszal nie był wykładowcą w Cambridge, nie należał do Iuventus Christiana, został zamordowany 13, a nie 14 czerwca 1944, a wreszcie – miał na nazwisko Widerszal, a nie Wiederschall. Jego żona nie była córką, lecz bratanicą „profesora Lutostańskiego” (Karola Lutostańskiego, profesora prawa na UW i jednego z polskich delegatów na konferencję pokojową w Wersalu). To są drobiazgi, ale ukazują one, że autor tekstu był daleko od charakteryzowanej przezeń osoby. Do tego notatka niczego nie przesądza: rozważa różne motywy morderstwa. Tezę, jakoby Widerszal „pracował w propagandzie PPR i pisywał do ich prasy” (przypisaną w sposób najzupełniej nieprawdopodobny przyjacielowi Widerszala Tadeuszowi Manteufflowi), podaje tylko jako jedną z możliwości obok innych równie bezsensownych (na przykład że powodem morderstwa były porachunki masońskie albo że Widerszal naraził się komuś swymi pracami naukowymi, albo że był agentem Intelligence Service). Autorzy dokonują nadinterpretacji, jeżeli spośród licznych możliwości wybierają jedną, która odpowiada ich koncepcji. Przy tak słabych przesłankach można oskarżyć o cokolwiek każdego wybranego losowo z książki telefonicznej, zastrzegając się przy tym (jak czyni to Wojciech Muszyński), że wina danej osoby nie jest przesądzona!

Muszyński („Atak niesprawiedliwy i niecelny”, „Rz” 12 V 2009) pisze: „Powtarzano, że Ludwika Widerszala zastrzelili NSZ-owcy, choć żona, która była świadkiem, wiedziała, że to nie był NSZ, tylko oddział AK” Nie wiem, w jaki sposób zmarła w 1995 roku Elżbieta Widerszalowa przekazała autorowi tę wiadomość. Pamiętam doskonale, jak w 1986 roku w „Polityce” ukazał się artykuł Ryszarda Nazarewicza „Kto zamordował? Kto zlecił?”. Był to pierwszy tekst, z którego dowiedzieliśmy się (my, tzn. rodzina Ludwika Widerszala), że sprawcą morderstwa mógł być ktoś inny niż Narodowe Siły Zbrojne. Elżbieta Widerszalowa była poruszona i zaszokowana tym artykułem (jak zresztą cała rodzina); początkowo przypuszczaliśmy, że jest to element komunistycznej propagandy antyakowskiej, dążącej do obciążenia AK odpowiedzialnością za morderstwa. (Nawiasem mówiąc: zabójcy grozili zamordowaniem bądź odwiezieniem w Aleję Szucha na Gestapo żony i sześcioletniej córki. Dali się ubłagać, ale sam ten zamiar skłania do zastanowienia się, czy na pewno byli oni – jak twierdzi część badaczy – żołnierzami AK.)

Muszyński oburza się („Dziarscy chłopcy”), że ktokolwiek może łączyć sprawę Widerszala i Makowieckiego z ich pochodzeniem. Twierdzi („Rz” 12 V 2009), że żona Widerszala wiedziała, iż żydowskie pochodzenie jej męża nie było przyczyną jego śmierci. Elżbieta Widerszalowa rzeczywiście mówiła mi kiedyś, iż mordercy powiedzieli, że pochodzenie jej męża ich nie interesuje; ale przecież zdawała sobie doskonale sprawę, że miało ono kluczowe znaczenie. Oczywiście z dzisiejszej perspektywy Widerszal nie był Żydem w żadnym sensie – ani religijnym, ani narodowym (co słusznie podkreśla Muszyński). Jednak był Żydem w oczach rasistowskiego ustawodawstwa III Rzeszy. Był nim również w oczach wielu Polaków, dla których każdy człowiek pochodzenia żydowskiego był w jakiś istotowy sposób Żydem, niezależnie od subiektywnego poczucia narodowego i osobistych deklaracji. W jednej z list proskrypcyjnych, tworzonych wiosną 1944 przez środowiska radykalnej prawicy (cytowanej przez Tomasza Szarotę w jego książce „Karuzela na placu Krasińskich”), czytamy: „Widerszal Ludwik, Żyd, uczeń Handelsmana, historyk, kom.[unista], zam. ul. Asfaltowa w Warszawie – rozpracowanie na ukończeniu”. Trzeba doprawdy niezwykłej naiwności ze strony badacza, aby przypuszczać, że wiedza o żydowskim pochodzeniu nie odgrywała roli w decyzji o morderstwie.

[srodtytul]Optyka decydujących o morderstwie[/srodtytul]

Tak przechodzimy do problemów ogólniejszych. Sebastian Bojemski pisze, że przekonania ludzi z BiP były dotąd analizowane na podstawie ich własnych wypowiedzi, a więc warto spojrzeć na nie z perspektywy ludzi o odmiennych poglądach. Jest tu pewne nieporozumienie: przecież jeśli analizujemy czyjeś przekonania, to wypowiedzi danej osoby i ewentualnie jej bliskiego środowiska są dla historyka źródłem najważniejszym, a wszystkie inne źródła mają jedynie znaczenie pomocnicze. Tymczasem autorzy przejmują optykę ludzi, którzy wydali decyzje o morderstwach.

Otóż obecność nazwiska Ludwika Widerszala (czy kogokolwiek innego) na takiej czy innej liście jest ważną informacją – ale tylko o tym, jak widzieli świat autorzy takich list. Wystarczy przejrzeć międzywojenną prasę endecką, by zobaczyć, że zarzut komunizmu pada wobec niemal wszystkich stojących na lewo od endecji, poczynając od piłsudczyków i samego Piłsudskiego. Również z punktu widzenia autorów list proskrypcyjnych w 1944 roku sympatie komunistyczne żywili wszyscy na lewo od polskiej skrajnej prawicy nacjonalistycznej: liberałowie, pepesowcy, część piłsudczyków. „Komunista” był epitetem mniej więcej takim jak „faszysta” dla stalinowskiej propagandy: obejmował wszelkich przeciwników politycznych. Branie owych epitetów za dobrą monetę jest ze strony historyka przejawem – przepraszam za mocne słowa – braku jakiejkolwiek umiejętności interpretacji tekstu źródłowego.

Można spróbować zrozumieć psychologicznie tych wszystkich, którzy wiosną 1944 wszędzie dopatrywali się komunistów: perspektywa wejścia Armii Czerwonej i upadku nadziei na niepodległość wzmagała – jak zawsze w sytuacjach grożącej klęski, czy to w powstaniu kościuszkowskim, czy listopadowym, czy styczniowym, czy we wrześniu 1939 roku – psychozę szpiegowską i sprzyjała oskarżeniom bardzo szerokim, a niemal zawsze bezpodstawnym, a w konsekwencji różnym formom samosądów. W roli szpiegów obsadzeni zostają z reguły przedstawiciele grup mniejszościowych, najczęściej Żydzi. (Kto chce poznać mechanizm rozwoju takiej psychozy, niech sobie przeczyta jeszcze raz „Omyłkę” Bolesława Prusa.) Próba empatycznego zrozumienia owego mechanizmu nie zmienia jednak faktu, że wnioskowanie na podstawie podobnych oskarżeń o rzeczywistych poglądach dotkniętych nimi osób jest skazane na niepowodzenie.

Powyższa interpretacja jest, można powiedzieć, „umiarkowanie życzliwa” dla inicjatorów morderstw, zakłada bowiem subiektywną szczerość ich oskarżeń. Mogło jednak chodzić po prostu o cyniczne posłużenie się epitetem komunizmu dla pozbawienia życia ludzi uważanych za politycznych przeciwników. Brutalizacja walki fizycznej i politycznej, nasilająca się w miarę przedłużania się wojny, łączy się z poczuciem bezkarności w warunkach braku jawnego życia publicznego. Pojawia się pokusa utwierdzenia swej pozycji przez skrytobójczą eliminację przeciwników – to ciemne strony każdej konspiracji, także i polskiej konspiracji lat drugiej wojny światowej.

Cała sprawa, tak skomplikowana i niejasna w detalach, jest jednak – z dystansu – dość jednoznaczna: Jacyś ludzie w podziemiu postanowili wymordować grupę polskiej liberalnej, wcale nie skrajnie lewicowej, inteligencji, częściowo żydowskiego pochodzenia. (Wymordować, a nie „zlikwidować”, jak elegancko piszą autorzy. Słowo „zlikwidować” w znaczeniu „zabić człowieka”, nawet jeśli stosowane w żargonie konspiracyjnym, jest czymś przerażającym, świadectwem totalnego urzeczowienia drugiego człowieka – dzisiaj nie powinno się go używać, nawet pisząc o prawdziwych agentach NKWD czy gestapo.) Otóż czy ci, który powzięli ten zamiar, byli powiązani z kontrwywiadem AK, z NSZ czy z kimkolwiek innym, jest ważne dla badacza polskiego podziemia, ale z szerszej perspektywy jest mało istotne: moralną odpowiedzialność ponosi polska radykalna prawica. Fakt, że ktoś mógł szczerze uważać ofiary mordów za szkodzące Polsce, nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Ogromnie wiele nieszczęść w historii Polski dokonało się dlatego, że jacyś ludzie byli przekonani, iż ich poglądy na temat tego, co jest, a co nie jest dobre dla Polski, rozgrzeszają ich z wszelkich możliwych działań.

Każdy ma prawo do swych poglądów: każdemu wolno wierzyć, że Ziemia jest płaska, albo utożsamiać liberałów czy socjaldemokratów z komunistami, albo sądzić, że działalność BIP była szkodliwa dla Polski. Odwracając rzecz o 180 stopni: znaleźliby się pewnie ludzie sądzący (jak autor niniejszego), że polski radykalny nacjonalizm jest dla Polski zagrożeniem nie mniejszym niż komunizm. Z tego nie wynika, że ludzie o takich poglądach mieliby prawo mordować, denuncjować lub usprawiedliwiać mordowanie przedstawicieli radykalnej prawicy. Ludzie z BIP nie zabijali prawicowych radykałów – oto zasadnicza różnica.

Kiedy u Wojciecha Muszyńskiego napotkałem zarzut o sprzyjanie komunistom skierowany wobec Aleksandra Kamińskiego, pomyślałem, że być może wszelka polemika jest bez sensu: zapewne inaczej rozumiemy różne pojęcia (jak „komunizm”, „kryptokomunizm” czy „skrajna prawica”). Jeśli Widerszal był takim samym komunistą jak autor „Kamieni na szaniec”, to mogę tylko przyjąć owo zaszczytne porównanie jako jeden z najwyższych komplementów, jakie mogłyby być Ludwikowi Widerszalowi uczynione – i tak zakończyć niniejszy tekst.

W ostatnich latach na łamach różnych czasopism, a szczególnie „Rzeczpospolitej”, pojawiało się nazwisko ojca mojej matki, śp. Ludwika Widerszala, przywoływane przede wszystkim w kontekście jego tragicznej śmierci 13 czerwca 1944 roku. Chociaż potomkowie zmarłych nie mają patentu na nieomylną prawdę historyczną o swoich bliskich, w związku z niektórymi wypowiedziami uznałem, że nie powinienem milczeć.

Ludwik Widerszal (1909 – 1944), historyk Bałkanów i Europy Wschodniej, uważany za jednego z najzdolniejszych uczniów Marcelego Handelsmana, w czasie okupacji pracownik Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, został zamordowany w okolicznościach, które do dziś wzbudzają kontrowersje. Sebastian Bojemski („Likwidacja Widerszala i Makowieckich…”, „Glaukopis” nr 9 – 10/2007/2008 i in.), a także Wojciech Muszyński w kilku tekstach na łamach „Glaukopisu” i „Rp” piszą, że zabójstwo zarówno Widerszala, jak i jego zwierzchnika z BIP Jerzego Makowieckiego, spowodowane było ich sympatiami prokomunistycznymi, było więc w warunkach wojennych usprawiedliwione. W tekstach obu historyków nie jest klarownie przedstawione, co właściwie zrobiły ofiary morderstw. Muszyński („»Dziarscy chłopcy« Wyborczej”, „Glaukopis” [link=http://www.glaukopis.pl/index.php?menu_id=1&id=24]http://www.glaukopis.pl/index.php?menu_id=1&id=24[/link] odwiedzone 24 października 2009) wyraża pogląd, że możliwe są różne hipotezy, zarówno zdrada, jak i pomyłka, Bojemski zaś (który zechciał wyjaśnić mi swoje stanowisko w dłuższej rozmowie osobistej, za co jestem zobowiązany) pisze o „pożytecznych idiotach”, używanych przez Sowietów do dezintegracji i penetracji Polski Podziemnej. Ich działalność była zdaniem Bojemskiego szkodliwa dla Polski, więc uznano, że należy ich likwidować tak jak przywódców PPR i AL („Rz” 20 VIII 2009 wydanie internetowe).

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy