W ostatnich latach na łamach różnych czasopism, a szczególnie „Rzeczpospolitej”, pojawiało się nazwisko ojca mojej matki, śp. Ludwika Widerszala, przywoływane przede wszystkim w kontekście jego tragicznej śmierci 13 czerwca 1944 roku. Chociaż potomkowie zmarłych nie mają patentu na nieomylną prawdę historyczną o swoich bliskich, w związku z niektórymi wypowiedziami uznałem, że nie powinienem milczeć.
Ludwik Widerszal (1909 – 1944), historyk Bałkanów i Europy Wschodniej, uważany za jednego z najzdolniejszych uczniów Marcelego Handelsmana, w czasie okupacji pracownik Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, został zamordowany w okolicznościach, które do dziś wzbudzają kontrowersje. Sebastian Bojemski („Likwidacja Widerszala i Makowieckich…”, „Glaukopis” nr 9 – 10/2007/2008 i in.), a także Wojciech Muszyński w kilku tekstach na łamach „Glaukopisu” i „Rp” piszą, że zabójstwo zarówno Widerszala, jak i jego zwierzchnika z BIP Jerzego Makowieckiego, spowodowane było ich sympatiami prokomunistycznymi, było więc w warunkach wojennych usprawiedliwione. W tekstach obu historyków nie jest klarownie przedstawione, co właściwie zrobiły ofiary morderstw. Muszyński („»Dziarscy chłopcy« Wyborczej”, „Glaukopis” [link=http://www.glaukopis.pl/index.php?menu_id=1&id=24]http://www.glaukopis.pl/index.php?menu_id=1&id=24[/link] odwiedzone 24 października 2009) wyraża pogląd, że możliwe są różne hipotezy, zarówno zdrada, jak i pomyłka, Bojemski zaś (który zechciał wyjaśnić mi swoje stanowisko w dłuższej rozmowie osobistej, za co jestem zobowiązany) pisze o „pożytecznych idiotach”, używanych przez Sowietów do dezintegracji i penetracji Polski Podziemnej. Ich działalność była zdaniem Bojemskiego szkodliwa dla Polski, więc uznano, że należy ich likwidować tak jak przywódców PPR i AL („Rz” 20 VIII 2009 wydanie internetowe).
Tymczasem Ludwik Widerszal nie miał żadnych, najmniejszych nawet, sympatii prokomunistycznych. (Nie chciałbym sugerować, że zabijanie prawdziwych komunistów jest godne pochwały, ale to osobny problem). Przede wszystkim był człowiekiem ogromnie religijnym, przeżywającym swą wiarę w sposób bardzo pogłębiony i indywidualny. Choć ze względu na wyraźnie semicki wygląd starał się podczas okupacji nie wychodzić z domu, co niedzielę chodził do kościoła (na mszę o szóstej rano, kiedy miasto było jeszcze puste), wraz z żoną i córką przemierzając ulicę Rakowiecką obok niemieckich koszar w budynkach Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Był człowiekiem zasadniczym, uważał, że religia nakłada na niego obowiązek uczestnictwa w niedzielnej mszy świętej, którego nie mogą uchylić okoliczności zewnętrzne. To mogłoby zakończyć argumentację: człowiek religijny nie może być komunistą – kropka.
Moja matka, sześcioletnia w 1944 roku, zapamiętała z dzieciństwa rozmowy rodziców o możliwym przebiegu wydarzeń: „albo wyzwolą nas alianci, albo wejdą bolszewicy”, przy czym ta druga możliwość traktowana była jako potworność. Ta mała dziewczynka w okupowanej przez Niemców Warszawie, bojąca się przyjścia bolszewików, jest czymś symptomatycznym: dzieci oczywiście nie rozumieją sytuacji, ale doskonale chłoną atmosferę emocjonalną panującą w domu.
Wszyscy podkreślają jedną zasadniczą cechę poglądów Widerszala – nieskrywaną sympatię do Anglii. Ta sympatia od czasów oświecenia była w Polsce typowa dla ludzi o sympatiach liberalnych, okcydentalistów i modernizatorów. Swej ostatniej przedwojennej książce nadał Widerszal tytuł „Ruchy wolnościowe na Bałkanach”, w czym można dopatrywać się deklaracji ideowej: w duchu tradycji romantyczno-niepodległościowej (a w sprzeczności z tradycją endecką) ruch narodowy jest w niej utożsamiany z ruchem wolnościowym.