[srodtytul]Pokuta[/srodtytul]
Gierkowską dekadę Romuald Spasowski spędził niemal w całości w MSZ. Nie miał złudzeń, że życie na kredyt musi się zakończyć fiaskiem. Entuzjastycznie przyjął wieść o powołaniu kardynała Karola Wojtyły na papieża. Choć dystansował się od religii, domowy rytm wyznaczały katolickie święta. W 1979 r. ponownie objął funkcję ambasadora w USA. Tam zastała go wieść o narodzinach „Solidarności”. Ucieszył się, dowiedziawszy o akcesie córki do związku. Punkt zwrotny stanowiła audiencja u Jana Pawła II w grudniu 1980 r. „Nie wstydziłem się łez, bo poczułem, że Pan Bóg zawrócił mnie ze szlaku wiodącego na manowce”.
Niespełna rok później, gdy pełnię władzy w Polsce przejął gen. Jaruzelski, Spasowski zasugerował Johnowi Scanlonowi, zastępcy amerykańskiego sekretarza stanu, że komuniści szykują się do siłowego rozwiązaniu problemu „Solidarności”, a gdyby tak się stało, on zamierza wybrać wolność. Stan wojenny go nie zaskoczył. W przeciwieństwie do informacji o zabiciu górników z kopalni Wujek. Uznał, że jego godzina wybiła. Opuszczał rezydencje wraz z żoną, córką i zięciem, którzy przylecieli do USA kilka dni wcześniej na Boże Narodzenie, pod kuratelą FBI. Obawiano się zamachu KGB.
Na konferencji prasowej podał motywy swej decyzji. Spotkał się z Ronaldem Reaganem. Poprosił, aby prezydent postawił w wieczór wigilijny zapalony znicz w oknie na znak solidarności z cierpiącym narodem polskim. Reagan osobiście odprowadził Spasowskich z Białego Domu do samochodu. Trzymając pod rękę ambasadorową, w drugiej dłoni dzierżył olbrzymi parasol chroniący całą trójkę przed ulewą. Nigdy przedtem ani nigdy potem żaden prezydent USA nie był tak uprzejmy wobec swoich gości.
Wyrok śmierci wydany za zdradę przez sąd wojskowy PRL Spasowski przyjął ze spokojem. Podobnie jak pismo o odebraniu obywatelstwa polskiego. Żył jak typowy emigrant, wszystko, co miał w skromnym mieszkaniu, pochodziło z second-handów. Wbrew insynuacjom komunistycznej propagandy nie uciekł dla pieniędzy. Bez wątpienia przełomem w jego życiu stał się chrzest. Miał już 64 lata. Wcześniej spisał po angielsku wspomnienia „The Liberation of One” (szybko przetłumaczone na niemiecki, włoski i francuski; dlaczego wciąż brak polskiej edycji?). Traktował je jako życiową spowiedź. „W młodości wierzyłem w wyzwolenie człowieka, ale przeniosło ono gorszy jeszcze wyzysk i zniewolenie. Systematyczna indoktrynacja ojca sprawiła, że przyrzekłem mu kontynuację jego działań. Dopiero pozbawiając się uciążliwego balastu przeszłości, uznałem się za godnego kandydowania do stołu Pańskiego”.
Kiedy Polska odzyskała suwerenność, chorował już na raka. Stan zdrowia uniemożliwiał mu powrót do kraju, realny po uchyleniu wyroku śmierci i przywróceniu obywatelstwa. Odmawiał przyjmowania morfiny uśmierzającej narastający ból. Tłumaczył żonie, iż nie prosi Boga o lekką śmierć, gdyż za swoje winy może mu jedynie ofiarować cierpienie. Zmarł w 1995 roku.
[i]Cytaty pochodzą ze wspomnień Romualda Spasowskiego „The Liberation of One”[/i]