Wyznałem zresztą ten podziw dla niego na skrzydełku okładki swojej pierwszej książki. Dopiero z czasem i z oczytaniem przyszła świadomość, że proza Hłaski jest efekciarska, płytka i pusta, a i co do samego pisarza, który tak zręcznie ufryzował i udrapował swą legendę, trzeba się zgodzić z bezlitosną diagnozą Andrzeja Bobkowskiego: „tchórz, gówniarz i pozer”. Dziś nie mogę w ogóle pojąć, jak mogłem kiedyś szanować faceta, który rozjaśniał sobie włosy perhydrolem.
?
Mimo wszystko sięgnąłem po wznowioną właśnie książkę Barbary Stanisławczyk „Miłosne gry Marka Hłaski” – może niepotrzebnie, bo znalazłem w niej dodatkowe powody, by gardzić dawnym idolem. A może potrzebnie, bo na przykładzie tej biografii dotknęła autorka jednego z najsurowszych tabu ciążących nad naszymi autorytetami moralnymi, porównywalnego chyba tylko z tabu lustracyjnym.
Że Marek Hłasko kleił się do mężczyzn, nie miałbym mu za złe, bo jestem, wbrew pozorom, człowiekiem tolerancyjnym. Gdyby tylko kleił się, bo go naprawdę do nich ciągnęło, bo go tak akurat Pan Bóg poskręcał. Ale Hłasko homoseksualistą, by tak rzec, naturalnym, nie był; po ucieczce z Polski obraca się już wyłącznie wśród normalnych mężczyzn i uwodzi tylko kobiety. Jego związki z prominentnymi pederastami, jak ich w owych czasach prostolinijnie nazywano, służyły wyłącznie karierze. Co zabawne, idol i wzór Hłaski, James Dean, jak dopiero dziś się pisze, też zrobił karierę przez łóżka paru możnych hollywoodzkich perwersów – widać wyczuł swój swego, bo wiedzieć o tym wtedy Hłasko nie mógł.
Cóż, jak mówią Amerykanie: czego to dziewczynka nie zrobi dla dolara… Bo, przecież w Peerelu, oficjalnie bardzo pruderyjnym, jak pisze Stanisławczyk: „Najważniejszymi pismami literackimi kierowali – bezpośrednio lub pośrednio – homoseksualiści. Sekretarzem redakcji »Nowej Kultury« był Wilhelm Mach. Redaktorem naczelnym »Przeglądu Kulturalnego« Jerzy Andrzejewski. »Nowiny Literackie« założył w latach 40. Jarosław Iwaszkiewicz (…) W późniejszym okresie wywalczył sobie możność wydawania »Twórczości«. Kierownikiem najważniejszego działu – prozy – był Julian Stryjkowski (…) Następcą Stryjkowskiego został Henryk Bereza…”. Doprawdy, młody pisarz miał powody, by zacisnąć zęby.