Tydzień temu ostatni z 1,5 tysiąca czarnych niewolników pod ochroną policji opuścili Rosarno. Dwa dni wcześniej w centrum miasteczka spalili ponad 100 samochodów, powybijali szyby w domach i sklepach. W tym konflikcie jak w lustrze odbija się ponura rzeczywistość Kalabrii, gdzie rządzi mafia, a bezprawiu od lat bezczynnie przyglądają się miejscowe władze i mieszkańcy.
Nie wiadomo dokładnie, co wywołało czwartkowy bunt czarnych niewolników. Według jednej wersji pod opuszczony fabryczny hangar, gdzie mieszkali pracujący przy zbiorze pomarańczy imigranci, podjechał samochód i zblazowani młodzi ludzie dla zabawy zaczęli strzelać do Afrykanów z wiatrówki. Dwóch zostało rannych. Według innej wracający z pracy Murzyn załatwiał fizjologiczną potrzebę pod murem jednego z domów i rozwścieczony właściciel, niewiele myśląc, rozpoczął ostrzał z wiatrówki.
Być może zdarzyło się jedno i drugie. Tak czy inaczej, pośród czarnych lotem błyskawicy rozeszła się wieść, że do ich towarzyszy strzelano jak do kaczek. Była nawet mowa o czterech trupach.
I wówczas kilkuset imigrantów ruszyło na miasteczko, niszcząc wszystko na swojej drodze. Pobita została Włoszka, którą wyciągnęli z auta wraz z dwójką małych dzieci. Powybijali szyby, zdewastowali sklepy i pobili kilkunastu broniących swego dobytku Włochów. Sytuację udało się opanować przybyłym jednostkom antyterrorystycznym dopiero późną nocą.
Nazajutrz mieszkańcy domagali się od władz usunięcia wszystkich imigrantów, a ci demonstrowali przed ratuszem pod hasłem: „Nie jesteśmy zwierzętami”. Ale sytuacja się zmieniła. Teraz czarni stali się zwierzyną łowną. Grupki żądnych odwetu białych rozpoczęły polowanie. Dostało się również chroniącym czarnych policjantom. Ogromne oburzenie mieszkańców wzbudziła wysłana przez lokalne władze do ruin fabryki kuchnia polowa, z której oblężonym imigrantom wydano posiłki: „My musimy płacić za stołówkę szkolną 50 euro!” – krzyczeli.