Mossad i inni

Rozważania o tym, czy państwa mogą skrytobójczo zabijać swoich wrogów zajmują zwłaszcza ludzi, którym tajne służby gwarantują bezpieczne życie

Aktualizacja: 27.02.2010 03:52 Publikacja: 26.02.2010 17:25

Dwoje domniemanych zabójców Mahmouda al Mabhouha opuszcza Dubaj po akcji. Zdjęcia z monitoringu duba

Dwoje domniemanych zabójców Mahmouda al Mabhouha opuszcza Dubaj po akcji. Zdjęcia z monitoringu dubajskiego lotniska

Foto: AFP/Policja w Dubaju

W gabinecie szefa Mossadu Meira Dagana w Tel Awiwie wisi na ścianie zdjęcie. Przedstawia starego Żyda stojącego nad dołem wykopanym w ziemi. Oficer SS celuje karabinem w jego głowę. „Ten stary Żyd był moim dziadkiem” – mówi Dagan swoim gościom.

Historia ta przytoczona niedawno przez brytyjski "Sunday Times" pokazuje w fotograficznym skrócie, na czym się opiera filozofia izraelskich służb specjalnych. – „Musimy być silni, używać rozumu i bronić się, by Holokaust nigdy się nie powtórzył” – cytuje słowa Meira Dagana brytyjska gazeta.

Filozofia ta kierowała Mossadem od powołania w 1951 roku podległej bezpośrednio premierowi komórki wywiadowczej pod nazwą Instytut Koordynacji (Ha Mossad Leteum), której celem była ochrona interesów Izraela za granicą. Filozofia ta stała też u źródeł sukcesów agencji, uważanej ciągle obok wywiadów amerykańskiego i brytyjskiego za najbardziej skuteczny na świecie, oraz jego klęsk, które, zwłaszcza w ostatnich latach, poważnie nadszarpnęły reputację Mossadu. Filozofię tę ilustrował kiedyś cytat z Księgi Przysłów jako motto organizacji: „Pod roztropnym dowództwem możesz prowadzić wojnę, a zwycięstwo jest tam, gdzie jest wielu doradców”.

W tłumaczeniu na język współczesnej agencji wywiadu ta biblijna mądrość oznaczała: jeśli ktoś chce cię uderzyć, uderz pierwszy, jeśli zabić, zabij go pierwszy. Jeśli ktoś jest twoim śmiertelnym wrogiem, nie negocjuj z nim, tylko zlikwiduj. Nie tłumacz się, nie usprawiedliwiaj, nie hamletyzuj. Działaj. Bez skrupułów. A na koniec, gdy cały świat będzie cię oskarżał o łamanie prawa, z nikim nie dyskutuj, nie zaprzeczaj, nie dowódź swojej niewinności. Wzrusz ramionami i idź dalej. Dokonane w styczniu w Dubaju zabójstwo lidera Hamasu Mahmouda al Mabhouha przebiegło dokładnie według tych reguł. Reakcje na nie były również przewidywalne. Sam zamach może być traktowany zarówno jako spektakularny sukces, jak i poważny błąd agencji. Widać również, że jedna z najbardziej tradycyjnych metod pozbywania się wrogów – starannie zaplanowane i skutecznie przeprowadzone morderstwo – ma się dobrze i ciągle stosowana jest jako wsparcie polityki państwowej – zwłaszcza, choć nie tylko, przez Izrael.

[srodtytul]Jak w kinie[/srodtytul]

Najpierw o sukcesie operacji. Zabójstwo Mabhouha, zatwierdzone na początku stycznia – jak twierdzi „Sunday Times” – bezpośrednio przez premiera Netanjahu było bezbłędnie przeprowadzonym zamachem, a jego autorzy nie pozostawili po sobie śladów (przynajmniej w momencie, kiedy piszę te słowa, nic o takich śladach nie wiadomo). To właśnie dlatego minister spraw zagranicznych Izraela oraz inni przedstawiciele władz mogą z kamienną twarzą twierdzić publicznie, że „nie ma dowodów na udział Mossadu w zamachu”, choć policja w Dubaju, władze brytyjskie czy irlandzkie, nie mówiąc o Palestyńczykach czy Irańczykach, nie mają żadnych wątpliwości, kto zabił Mabhouha.

Ogromnym sukcesem Izraela jest również film z zamachu, który dostępny w wielu wersjach od kilkunastu dni nie schodzi z list najlepiej oglądanych na YouTube. Jest to w istocie montaż zdjęć nagranych przez dubajskie kamery na lotnisku i w hotelu, który teoretycznie służyć ma za oskarżenie Mossadu.

W rzeczywistości autorzy filmu zrobili Izraelczykom wielką przysługę. Ogląda się to jak epizod żywcem przeniesiony z „Ocean’s Eleven” Soderbergha. Turysta z rakietą tenisową pod pachą, tajemnicza kobieta w ciemnych okularach. Winda, korytarz hotelowy, ofiara z reklamówką w ręku. U Spielberga w filmie „Monachium”, który chyba najsilniej utrwalał romantyczną wizję Mossadu, był Ehud Barak przebrany za kobietę, upierdliwy księgowy, zdradziecka agentka, zwroty akcji, dramat rodzinny. W dubajskim krótkim filmie o zabijaniu wszystko ściśnięte jest w kilka minut, rozmyte w nieostrych zdjęciach, ale przecież nie mamy wątpliwości, kim są ci dobrzy i ci źli. Zły człowiek – to ten z reklamówką, dobry z rakietą tenisową. Oczywiście wiemy, że na koniec filmu jeden człowiek ginie, ale po pierwsze śmierć ma miejsce poza ekranem, a po drugie, ginie ten zły, prawda? W każdy razie nasze moralne oburzenie przegrywa z naturalną potrzebą kinomaniaka: oczekiwaniem na kolejną część.

Wiem, nie powinienem żartować z zabójstwa i trywializować poważnej sprawy. Powinienem się oburzyć na nielegalne zachowanie izraelskich (zapewne) agentów i stanąć po stronie prawa międzynarodowego, a nie rozrywki serwowanej przez komputer. Jednak na reakcję większości ludzi na tego typu zamachy wpływ ma wiele czynników, a reputację agencji wywiadowczych budują między innymi właśnie takie obrazki.

[srodtytul]Okradli naszych![/srodtytul]

Niestety – dla Mossadu i Izraela – na ocenę tej operacji najważniejszy wpływ ma co innego. Agencje wywiadowcze łatwo poddają się obróbce sentymentalno-romantycznej, jak u Spielberga, jednak prawdziwe zainteresowanie budzą dopiero, gdy popełniają jawne błędy. Agenci z Dubaju nie uniknęli ich. Największym jest oczywiście ujawnienie wykradzenia przez Mossad europejskich paszportów, co odbiło się skandalem i napięciami zwłaszcza na linii Tel Awiw – Londyn.

W stolicach zachodnio-europejskich, ale również w Waszyngtonie polityka Izraela wobec Palestyńczyków, zwłaszcza w strefie Gazy, jest ostro krytykowana. Ubiegłoroczna wojna Izraela z Gazą uznana była przez wielu zachodnich komentatorów za odwet nieproporcjonalny wobec zagrożenia, jakie stwarzali Palestyńczycy.

Dziś sami Izraelczycy przyznają się do stosowania niedozwolonych rodzajów broni podczas kampanii, armia prowadzi dochodzenie w sprawie ponad 30 zarzutów, a raport ONZ obwinia Izrael (i Palestyńczyków) o zbrodnie wojenne w Gazie.

Presja z zewnątrz to jednak nie wszystko. Problemem dla władz w Tel Awiwie mogą być konsekwencje zamachu dla polityki wewnętrznej. Owszem, duża część Izraelczyków wspiera metody Mossadu, ale wielu nie chce przejść do porządku dziennego nad faktem, że agencja najprawdopodobniej ukradła paszporty własnym obywatelom, którzy dziś żyją w strachu przed możliwym odwetem ze strony Palestyńczyków.

Minął również czas bezkrytycznej wiary Izraelczyków w siłę i profesjonalizm Mossadu. Wiara ta bazowała przez lata na ogromnych sukcesach agencji takich, jak porwanie Adolfa Eichmanna w Argentynie, sprowadzenie go do Izraela, a następnie osądzenie za udział w Holokauście. To agenci Mossadu zabili 11 członków organizacji Czarny Wrzesień odpowiedzialnej za zamach na sportowców izraelskich w Monachium w 1972 roku. Już tamta kampania zakończyła się katastrofalnym dla Mossadu aresztowaniem pięciu agentów i skazaniem ich na wyroki w Norwegii. Jednak seria udanych akcji w latach 70., 80. i 90. nie pozostawiała wątpliwości, że Mossad ciągle jest jedną z najskuteczniej działających organizacji wywiadowczych na świecie. Zabójstwa zastępcy Arafata Abu Jihada w 1988 roku, szefa Palestyńskiego Islamskiego Dżihadu Fathiego Shiqaiego w 1995 i – kilka miesięcy później – Yahya Ayyasha (członka Hamasu o przydomku Inżynier współwinnego śmierci 50 Izraelczyków w zamachach bombowych), w latach 2000 – 2002 co najmniej 40 członków Hamasu, Tanzimu (milicji zbrojnej organizacji Fatah), Brygad Męczenników Al-Aqsa, Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny – to największe sukcesy organizacji, której jednym z zadań jest planowa likwidacja śmiertelnych wrogów państwa Izrael. Ostatnio agencja pod kierunkiem Meira Dagana odniosła dwa kolejne spektakularne sukcesy: dwa lata temu izraelscy agenci zabili w Damaszku założyciela Hezbollahu i jednego z najbardziej poszukiwanych terrorystów na świecie Imada Mughinyeha. Sześć miesięcy później od kuli snajpera zginął w swojej willi syryjski generał Mohammed Suleiman odpowiedzialny w Damaszku za kontakty z osobami wdrażającymi program nuklearny w Korei Północnej.

Nie wszystko jednak szło Mossadowi jak z płatka. Największa wpadka agencji miała miejsce w 1997 roku podczas pierwszej kadencji Beniamina Netanjahu. Agenci Mossadu próbowali bezskutecznie zamordować ówczesnego lidera Hamasu w Jordanii Khaleda Mashala. Dwaj izraelscy agenci wlali mu do ucha truciznę, jednak zostali oni schwytani przez ochroniarzy Palestyńczyka. Zamach wywołał wściekłość króla Jordanii Husseina, który – przy wydatnym wpływie Amerykanów – zmusił Izraelczyków nie tylko do dostarczenia antidotum, które uratowało życie Mashala, ale również do wypuszczenia – w zamian za schwytanych agentów – duchowego przywódcy Hamasu szejka Yassina (Izraelczycy zabili go potem w zamachu w 2004 roku).

Dziś to min. Mashal zapowiada odwet za dubajskie zabójstwo Mabhouha. Tuż po zamachu na własne życie mówił: – Izraelskie groźby przynoszą zwykle jeden z dwóch skutków: niektórzy ludzie zostają zastraszeni, inni stają się jeszcze bardziej zdeterminowani do walki. Ja należę do tej drugiej grupy.

[srodtytul]Pięciu mścicieli na jednego zabitego [/srodtytul]

I to jest zarzut najczęściej wysuwany przez przeciwników polityki wyselekcjonowanych zabójstw (targeted killings), nawet przez tych krytyków, którzy generalnie zgadzają się z potrzebą obrony Izraela siłą przed terroryzmem. W miejsce zabitych pojawiają się nie jeden, ale całe zastępy Palestyńczyków gotowych na śmierć za wolność własnego kraju i zniszczenie Izraela. Izraelczycy od lat nie odchodzą jednak od praktyki selektywnego zabijania swoich wrogów, uważając, że służy ona w istocie ograniczeniu strat wśród ludności cywilnej i to zarówno palestyńskiej, jak i izraelskiej.

Jakkolwiek jałowo mogą wyglądać takie opinie wobec faktów – wielu zamachom izraelskim na członków Hamasu towarzyszy śmierć niewinnych Palestyńczyków – to usprawiedliwianie zabójstw argumentem mniejszego zła jest tradycyjnym sposobem tłumaczenia działań agencji wywiadowczych w całej współczesnej historii. Po II wojnie wolny świat stanął wobec mocarstwa, dla którego skryte zbrodnie były chlebem powszednim. Od zamordowania Trockiego, przez masowe zabójstwa całych grup społecznych, np. polskich oficerów w Katyniu, do morderstwa księdza Popiełuszki Związek Radziecki i podległe mu reżimy używały likwidacji niewygodnych osób za jedną z usprawiedliwionych metod utrwalania władzy komunistów na świecie. Komuniści nie tłumaczyli oczywiście swoich zbrodni zasadą mniejszego zła. Służyły one jednoznacznie dobru ludzkości, jakim miał być triumf komunizmu.

[srodtytul]Normy nie pasują[/srodtytul]

Wobec takiej sytuacji „dotychczasowe normy ludzkiego zachowania nie znajdują zastosowania” – pisał amerykański generał Jimmy Doolittle w tajnym raporcie do prezydenta Eisenhowera w 1954 roku, który dał podstawę działalności CIA w okresie zimnej wojny. Czym skończyło się to odejście od „dotychczasowych norm ludzkiego zachowania”, Amerykanie mieli się dowiedzieć w 1975 roku. Wówczas po dochodzeniu prowadzonym w Senacie przez komisję Franka Churcha wyszły na jaw tajne akcje wywiadu amerykańskiego, m.in. współudział (wraz z Belgami) w jednym z najbardziej odrażających współczesnych zabójstw politycznych na Patrice Lumumbie w Kongo, w zamachu na generała Rene Schneidera w Chile i na Fidela Castro – by wymienić tylko kilka najbardziej spektakularnych akcji. Walka z komunizmem i radzieckimi wpływami na świecie kończyła się nieuchronnie zamachami na związanych (naprawdę bądź w wyobraźni szefów CIA) z Moskwą liderów politycznych, zwłaszcza w krajach Trzeciego Świata.

Z upływem lat i pod wpływem organizacji broniących praw człowieka na Zachodzie tego typu zabójstwa spotykają się z coraz większą krytyką i to bez względu na to, kogo dotyczą. Prawo stanowić ma ostateczny punkt odniesienia. Jak je jednak interpretować, nie jest wcale oczywiste. Np. konwencja haska zakazuje „zabijać albo ranić zdradziecko osoby należące do ludności lub do wojsk nieprzyjaciela”. Kluczowe jest tutaj słowo „zdradziecko”. Teoretycznie, na co wskazują niektórzy specjaliści od prawa międzynarodowego, z artykułu tego wynika, że zgodne z prawem jest zabicie np. Osamy bin Ladena poprzez zbombardowanie całej dzielnicy miasta i spowodowanie przy okazji śmierci 100 tysięcy ludzi, natomiast bezprawne byłoby zamordowanie Osamy strzałem snajpera albo za pomocą bomby-pułapki.

Pozostawiając na boku ocenę zdroworozsądkową i moralną obu rozwiązań, ocena ich skuteczności wydaje się jednoznacznie świadczyć na korzyść selektywnych zabójstw. A jednak każde z nich, gdy zostaje ujawnione, staje się przedmiotem fundamentalnej krytyki. Zapewne słusznie – w demokracji nie możemy przyjąć do wiadomości, że normą stałoby się choćby czasowe „odejście od norm ludzkiego zachowania”.

W praktyce jednak pryncypialność w tej dziedzinie jest przejawem zwykłej hipokryzji. Wystarczy popatrzeć, jak radykalnie zmieniło się podejście Amerykanów do skrytobójczych zamachów na terrorystów po 11 września: sondaż przeprowadzony przez „Newsweek” trzy miesiące po zamachach pokazywał, że 2/3 Amerykanów nie ma nic przeciwko tajnym operacjom CIA na Bliskim Wschodzie, których celem miałoby być zabijanie terrorystów. W obliczu zagrożenia każdy normalny człowiek przyznaje swojemu państwu prawo do obrony. Nie na długo jednak – we współczesnym świecie demokratycznym ciągle nie wiemy, jak zachować równowagę między usprawiedliwioną obroną ze strony różnych złych ludzi, którzy naprawdę chcą nas zabić, a naszymi wyobrażeniami o idealnym świecie bez przemocy, w którym szanowane są prawa nawet tych, którzy prawa nie szanują.

Teoretyczne rozważania będą pewnie trwały, zwłaszcza wśród ludzi, którym tajne służby gwarantują bezpieczne życie. Jednak nie zmienią one zasadniczo sposobu funkcjonowania służb specjalnych na całym świecie. W ciągu ostatnich 20 lat CIA usiłowała dokonać zamachów na pułkownika Kadafiego, Slobodana Milosevica, mułłę Omara i wielu innych złych ludzi, bez których świat byłby znacznie lepszy.

Brytyjskie służby specjalne prowadziły akcje przeciwko członkom IRA, wśród nich najsłynniejsza była Operacja Flavius z 1988 roku – próba uniemożliwienia przeprowadzenia zamachu terrorystycznego w Gibraltarze zakończona zabiciem trzech terrorystów przez komandosów z SAS. W 1995 roku Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał, że podczas operacji doszło ze strony Brytyjczyków do nadużycia prawa do obrony przed „bezprawnym aktem przemocy”, jednak odmówił przyznania rodzinom terrorystów rekompensat za zabójstwa.

Liderzy Hamasu zapowiedzieli już, że rekompensatę za zabójstwo w Dubaju sami sobie wyznaczą. Będą nią nowe zastępy palestyńskich terrorystów, być może nowe zamachy przeciw Izraelowi. W Izraelu trwa kolejna fala samokrytyki – być może zmyje ona nawet szefa Mossadu Meira Dagana, za którego kadencji wzrosła ilość zabójstw. Dagan pewnie zabierze ze swojego gabinetu zdjęcie dziadka, ale trudno przypuszczać, by zasadniczej zmianie uległy filozofia i metody kierowanej przez niego instytucji.

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał