Zostałem niegdyś zaproszony przez „Krytykę Polityczną” do ankiety „Jeśli nie monogamia to co”? Wymyśliłem nawet pierwsze zdanie, jak nadal uważam, doskonałe: „jeśli nie monogamia, to zdrada”. Zdrada, z jej urokami, adrenalinowymi dreszczami i różnorakimi spustoszeniami, jakimi się za nią płaci wielki temat. Ale do napisania o tym w formie eseju okazałem się, mimo ponawianych prób, fizycznie niezdolny. W ten sposób straciłem szansę na obecność w numerze 16/17 modnego kwartalnika i na sąsiadowanie z jednym z najbardziej kuriozalnych tekstów, jakie kiedykolwiek przeczytałem nie tylko na temat swojej książki, ale na temat literatury w ogóle. I proszę mi wybaczyć felietonistyczną prywatę, ale widać w tej sprawie coś ważnego.
Otóż we wspomnianym numerze pisma pani Eliza Szybowicz porównuje obszernie dwa, jak pisze, „czytadła” - „Dom nad rozlewiskiem” Małgorzaty Kalicińskiej i moje „Ciało obce” - dochodząc do niezwykle odkrywczego wniosku, że wspomniane książki są zupełnie różne, i że bohaterki „Domu” są do przesady dobre, przesłodzone, za to autorem „Ciała” jest facet obrzydliwy. Tak właśnie: autorem, nie bohaterem. Z pani Szybowicz bowiem taki krytyk, że narratora powieści utożsamia z jej autorem, znanym prawicowcem, i ze sporą dozą egzaltacji oraz babskiej empatii lituje się nad skrzywdzoną przez niego bohaterką powieści, snując domysły, jaka była ona naprawdę (bo w powieści widzimy ją tylko oczami jej wstrętnego byłego). Co w tym przeraża, to informacja, że pani Szybowicz jest doktorem polonistyki. Nie wiem, za co ten doktorat pewnie za jakieś gendery czy inną pseudonaukę, ale to przecież kompletna kompromitacja polonistyki (konkretnie: poznańskiej), i to z kilku paragrafów. Już sama kwestia zaliczenia mojej powieści do kultury popularnej… Rozumiem, pani Szybowicz tak bardzo chciała prawicowca spostponować, że nie wystarczyło nazwać jego powieści złą, tylko gorzej: „literaturą popularną”. Ale polonista, nawet jeszcze przed dyplomem, musi wiedzieć, że literatura popularna to nie jest literatura źle napisana czy z innych względów nieudana - takie podejście po prostu dyskwalifikuje krytyka. To tak, jak twierdzić, że samochód, skoro nie lata, jest nieudanym samolotem.
Kultura popularna po prostu czemu innemu służy i inaczej funkcjonuje. Powieść popularna ma swoje charakterystyczne fabularne chwyty, modele, nie miejsce tu na korepetycje, ale najoczywistszym z jej formalnych wyróżników jest dążenie do utożsamienia, a każdym razie emocjonalnego związania czytelnika z bohaterem pozytywnym. Zaliczać do „czytadeł” powieść z założenia przykrą w lekturze, w której w ogóle nie ma bohatera pozytywnego, a narrator jest paskudny i bezwstydnie się w swym paskudztwie grzebie!? Z mojego seminarium magisterskiego panią Szybowicz odesłano by do szkoły elementarnej.
Ale ta karkołomna interpretacja krytyczki politycznej ma swój cel. „Kultura masowa nie potrafi kłamać” - orzeka ona. „Najsilniejsza samokontrola ma swoje granice, a strategia narracyjna obrana przez Ziemkiewicza sprzyja niekontrolowanym przeciekom”. Tak oto pani Szybowicz rozwiązuje swój problem natury ideologicznej: jak to możliwe, że w książce prawicowego oszołoma znalazła bohatera zgodnego z feministyczną doktryną? Ano tak możliwe, że Ziemkiewicz (skąd ona to wie?) chciał napisać czytadło, ale mu się niechcąco wymsknęła cała prawda o jego obłudnym, szowinistycznym, seksistowskim wnętrzu. Tak się składa, że jako autor „Ciała obcego” trochę swoją fabułę pamiętam i mogę ją porównywać ze streszczeniem krytyczki politycznej. Charakterystyczny wydaje mi się fakt, że zupełnie pomija ona istnienie drugiej kobiecej bohaterki - dla odmiany będącej kobietą mocną, zrealizowaną, doskonale kontrolującą swoje życie i bohatera powieści, któremu pozwala nad sobą dominować tylko w ramach erotycznych zabaw; w realu bowiem „spuszcza go” brutalnie, gdy tylko próbuje się wyłamać z wygodnego dla niej układu kochanka z ogłoszenia.
Jest to postać dla powieści równie ważna, ale nie bardzo pasuje do tezy: „tyle bodaj dobrego wynika z »Ciała obcego«, ile ta książka nam powie niejako wbrew sobie kompromitując paradygmat, w który się wpisuje”. A jak coś nie pasuje, to lepiej pominąć, ufając, że targetowy czytelnik, w końcu też mocno „ideolo”, po powieść prawicowego oszołoma nie sięgnie i sądów krytyczki nie zweryfikuje. Chyba właśnie zniechęceniu go do tego służyć ma kokieteryjna uwaga, że „być może ironiczny felieton to wszystko, na co zasługuje »Ciało obce«”. Czym sobie zatem zasłużyło na kilkunastostronicową epistołę pani Szybowicz - musi pozostać jej tajemnicą.