Aleksander Trietiecki był pierwszym prokuratorem z Głównej Prokuratury Wojskowej ZSRR, który w 1990 r. prowadził śledztwo w sprawie katyńskiej. Ekshumację grobów w Miednoje nadzorował osobiście, nie opuszczając ani na chwilę miejsca w obawie, by ktoś nie przeszkodził w pracach. Interweniował, gdy w dziwnych okolicznościach psuły się rozkopujące ziemię maszyny i gdy KGB próbowało pod pretekstem „niestabilnej sytuacji” w czasie puczu Janajewa skłonić ekipy badawcze do zaprzestania pracy.
– Proszę spojrzeć – rozkłada kserokopie rosyjskich gazet z sierpnia 1991 roku, kiedy trwała ekshumacja zbiorowych mogił polskich oficerów w Miednoje. – Tu jest wszystko napisane, nikt nie miał żadnych wątpliwości co do sprawców zbrodni. I nagle wracamy do starych pytań. To tak, jakby znowu pytać, czy ziemia aby na pewno jest okrągła – mówi. – My wykonaliśmy swoją pracę, udowodniliśmy, że była to zbrodnia NKWD, nie chcę słuchać tych bzdur, że zrobili to faszyści.
Uważa, że rosyjskie władze powinny się zdobyć na nazwanie rzeczy po imieniu. Powinna być dana prawna ocena - to była zbrodnia wojenna – żeby zamknąć usta wszystkim, którzy próbują podważyć fakty.
– Prawda nie rodzi się w dyskusji. Prawda jest wieczna – mówi twardym głosem Trietiecki.Według starego paszportu Ukrainiec, urodzony nad Amurem, ale w jego żyłach płynie krew trzech narodów - ukraińskiego, rosyjskiego i polskiego. 62-letni Trietiecki jest od kilku lat na emeryturze, ale wciąż wykłada prawo w jednej z moskiewskich szkół wyższych. Ma nadal oficerską postawę, jest wyprostowany, szczupły. Skromny i jednocześnie elegancki.
Gdy we wrześniu 1990 roku wezwał go do siebie przełożony, właśnie kończył ważne śledztwo dotyczące rozstrzelania przez wojsko zrewoltowanych robotników w Nowoczerkasku w 1962 roku. – „Mamy tu sprawę polskich jeńców wojennych” – powiedział. Spytał, komu ją dać, a ja powiedziałem, że się zastanowię. Wyszedłem od niego, ale nie dotarłem do swojego gabinetu