Czytajcie Kuronia

Nowa lewica polska woli mistyfikować przeszłość, realne bowiem przemyślenie doświadczenia PRL prowadziłoby ją do ryzykownych wniosków. Wygodniej budować kolejną mistyfikację, zgodnie z którą komunistyczna Polska nie była taka zła

Publikacja: 10.04.2010 03:46

Jacek Kuroń, 1993 r.

Jacek Kuroń, 1993 r.

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Niespodziewanie wezbrała nowa fala rehabilitacji PRL. Ujawniła się przy okazji dyskusji o książkach Artura Domosławskiego o Ryszardzie Kapuścińskim czy Andrzeja Friszkego o Jacku Kuroniu i Karolu Modzelewskim, ale wykracza zdecydowanie poza debaty wokół nich. Istotną rolę odgrywają w niej lewicowcy z „Krytyki Politycznej”, którzy postanowili nie przekreślać jednoznacznie komunistycznej Polski i uznać ją za jeden (choć dwuznaczny) z elementów swojego rodowodu. Rehabilitacja ta nie jest niczym innym niż mistyfikacją naszej najnowszej historii. I jak zawsze w takich historycznych sporach, chodzi w niej o teraźniejszość, a nie o przeszłość. Warto więc zanalizować jej mechanizm oraz zastanowić się nad przyczynami oraz celami. Zacznijmy jednak od jej podstawowych założeń.

[srodtytul]Jak bronić PRL[/srodtytul]

PRL nie był systemem narzuconym Polakom – twierdzą jego obrońcy. Mniejsza o jego genezę – trudno zaprzeczyć, że został on przyniesiony na sowieckich bagnetach – gdyż z czasem został zinterioryzowany, zaakceptowany przez społeczeństwo polskie, które na różne sposoby zrosło się z nim, przetworzyło go i uznało PRL za swoją ojczyznę. Zresztą, jak stwierdził Andrzej Friszke: „Komunizm był integralną częścią polskiej kultury politycznej”. Wprawdzie, jak dodaje historyk, „złą, skrajną” ale integralną.

Wynikają z tego daleko idące konsekwencje. Jedną z nich jest przyjęcie, że mitem jest opór polskiego narodu przeciw komunistycznej władzy. Coraz częściej słyszymy opinię, najmocniej akcentuje ją Friszke, że to właśnie elity o komunistycznym rodowodzie buntowały się przeciw PRL-owskim porządkom. Ogół społeczeństwa, jakkolwiek zachowywał tradycyjną obyczajowość i był powierzchownie religijny, jak głoszą obrońcy PRL, potrafił pogodzić to z uznaniem komunistycznego ładu.

Komuniści próbowali budować totalitarny system tylko w pierwszych latach PRL. To kolejna teza obrońców PRL. Z czasem stopniowo zaczęli od niego odchodzić, ewolucyjnie zmieniać system, czego ostatecznym etapem był Okrągły Stół. Ludzie o lewicowej orientacji: „Uważali PRL za swój kraj, ojczyznę, dobre miejsce na ziemi” – pisze autor biografii Kapuścińskiego.

Dlatego działania z naszej perspektywy horrendalne, jak współpraca z ich tajnymi służbami, miały być po prostu wyrazem ideowego zaangażowania. Takie nieprawdopodobne poglądy, których nie sposób było pisać, gdy pamięć o PRL była żywsza – wówczas donosicieli i ich mocodawców broniono w inny sposób – dziś możemy znajdować w uchodzących za poważne periodykach i u uznanych autorów.

Rzecznicy tezy, że totalitaryzm w Polsce załamał się w 1956 roku, odwołują się zwykle do modelowych ujęć tego systemu dokonanych w dziełach Hannah Arendt czy Carla Friedricha i Zbigniewa Brzezińskiego. Wskazując brak spełnienia jakiegoś z kryteriów, za pomocą których myśliciele ci definiowali totalitaryzm, triumfalnie ogłaszają, że po stalinizmie w Polsce go już nie było.

Podejście to nie wydaje się zbyt sensowne. Totalitaryzm nie jest konstruktem teoretycznym, ale zjawiskiem politycznym. Znamienne, że obie przytoczone prace pojawiły się w latach 50., gdy sam fenomen totalitaryzmu nazywany w ten sposób istniał już od trzydziestu lat. Teorie totalitaryzmu były tylko próbą jego intelektualnego uchwycenia.

Intelekt ludzki musi posługiwać się modelami, chociaż nigdy w całości nie są one w stanie ująć złożonej i ewoluującej rzeczywistości społecznej. System totalitarny to monopol władzy na organizację społeczną. Można powiedzieć, że od początku w Polsce miał on luki. W komunistycznym monopolu nie mieścił się Kościół i gospodarka chłopska. Po pierwszym, stalinowskim, okresie, gdy władza usiłowała zniszczyć te instytucje, od połowy lat 50. zaakceptowała ich odrębność, chociaż ciągle usiłowała je jak najgłębiej kontrolować i ograniczać. W każdym razie istniały one na zasadzie koncesji władzy, które teoretycznie w każdym momencie mogłyby zostać wycofane.

[srodtytul]Totalitaryzm w praktyce[/srodtytul]

System PRL posiadał luki i szczeliny, które z czasem się pogłębiały, ale do 1989 roku był to model totalitarny. „Solidarność” była największą wyrwą w tym systemie. Polska od sierpnia1980 po grudzień 1981 była rzeczywistością hybrydalną i tak opisywana była przez obserwatorów. Totalitarny system współistniał ze zorganizowanym w „Solidarność” społeczeństwem. Nic więc dziwnego, że sytuacja ta musiała doprowadzić do kryzysu i przywrócenia totalitarnego ładu, co zdarzyło się w grudniu 1981 roku. Po każdym rozluźnieniu gorsetu spowodowanym kryzysem i wystąpieniami społecznymi w latach 1956, 1970, 1980 – 1981 następowała reakcja reżimu i próba odbudowy totalnej kontroli. Logika systemu była nieubłagana. Próba jego głębszej reformy w 1989 roku doprowadziła do załamania się systemu.

Konsekwencje tej dyskusji przekraczają znacznie horyzont teoretycznego sporu i mają zasadnicze znaczenie dla oceny PRL. System totalitarny z zasady wywłaszcza społeczeństwo z jakiejkolwiek podmiotowości. Grupa dysponentów władzy uzyskuje w nim całkowitą kontrolę nad resztą zbiorowości. Fakt, że żyjemy w takim systemie, był oczywisty dla opozycji lat 70. i działaczy „Solidarności”. „System społeczno-polityczny panujący w Polsce najogólniej można scharakteryzować jako warunki umożliwiające centralnej władzy partyjno-państwowej realizację dążenia do maksymalnego podporządkowania sobie całego życia każdego obywatela” – pisał Jacek Kuroń w broszurze „Myśli o programie działania” wydanej w podziemiu w listopadzie 1976 roku. W tym ważnym bardzo dla rodzącej się opozycji tekście Kuroń używa określenia „totalitarny” w odniesieniu do systemu PRL, pisze zresztą o niesuwerenności owej władzy w stosunku do Moskwy. Nie ma w tym żadnego paradoksu. W zamian za pełne podporządkowanie się i realizację imperialnych interesów ZSRR, panowie PRL dostali absolutną władzę nad polskim narodem. Władza ta bywała im odbierana i przekazywana innej ekipie, gdy sowieccy przywódcy uznawali, że ich namiestnicy nie dają sobie rady.

Projekt działania KOR-owskiej opozycji steoretyzowany przez Jacka Kuronia polegał na samoorganizacji społeczeństwa, które na różnych poziomach miało tworzyć swoje reprezentacje broniące go przed totalitarnym państwem i stanowiące wyrwy w jego strukturze. Opozycja miała odbudowywać solidarność społeczną. Stąd zresztą kariera tej idei, do której po raz pierwszy odwołał się Studencki Komitet Solidarności w Krakowie w maju 1977 roku. Gdyż, z zasady, system totalitarny niszczy wszelkie więzi społeczne, pozostawiając samotną jednostkę naprzeciw wszechwładnego molocha państwa. Praktyka opozycji lat 70. i „Solidarności” wyrastała z rozpoznania totalitarnego charakteru PRL i była próbą przeciwdziałania jego mechanizmom. W tekstach opozycji w latach 1976 – 1989 traktowanie PRL jako systemu totalitarnego było oczywiste.

[wyimek]System PRL posiadał luki i szczeliny, które z czasem się pogłębiały, ale do 1989 roku był to model totalitarny. „Solidarność” była największą wyrwą w tym systemie[/wyimek]

W „Liście otwartym”, tekście opozycyjnym napisanym przez Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego w 1965 roku, gdy autorzy byli jeszcze marksistami, uznają oni aparatczyków rządzących PRL za nową biurokratyczną klasę. Ta ujęta w marksistowskim języku obserwacja oddaje zasadniczą charakterystykę totalitarnego systemu PRL: podział na rządzącą krajem nomenklaturę i podporządkowaną jej zbiorowość. Odwołania do Jacka Kuronia, najbardziej znaczącej postaci lewicy polskiej drugiej połowy XX wieku, pokazują, że rozpoznanie totalitarnego charakteru PRL zdecydowanie wykraczało poza dystynkcje ideologiczne.

[srodtytul]Adaptacja i opór[/srodtytul]

Żadna zbiorowość nie składa się z herosów i desperatów, gotowych podjąć walkę na śmierć i życie o swoje zasady. Zawsze stanowią oni margines. Ogół kieruje się instynktem przetrwania. Musi więc jakoś próbować adaptować się nawet do narzuconej i najbardziej wrogiej mu rzeczywistości. Ludzie przystosowywali się do warunków łagrów i obozów koncentracyjnych, więzień i zsyłek. Dopiero rozpoznając tę prawidłowość, oceniać można stopień aprobaty danej zbiorowości dla określonego systemu.

Biorąc to pod uwagę, z pełną odpowiedzialnością powiedzieć można, że Polacy nigdy komunistycznego systemu nie zaakceptowali. Doświadczenie spontanicznego buntu przeciw komunizmowi w trakcie „jesieni narodów” na przełomie lat 80. i 90. pokazuje, że nie przyjęły go również inne narody. Stopień oporu Polaków był jednak wyjątkowy.

Z II wojny światowej Polska wyszła wykrwawiona i zniszczona. Samodzielna walka przeciw największej na świecie, zwycięskiej armii sowieckiej byłaby narodowym samobójstwem. Mimo to przez kilka lat utrzymywał się w Polsce zbrojny ruch oporu. W jego pacyfikacji zginęły tysiące ludzi, a terror stalinowski był skrajną formą zastraszania społeczeństwa. Lęk, który udało się wtedy zaszczepić Polakom, jak zawsze tego typu doświadczenia społeczne, przetrwał długo skrajną fazę terroru.

Trzeba jednak przypomnieć, że terror posługujący się nawet skrytobójstwem funkcjonował do końca PRL. Na co dzień przybierał formę zagrożenia wypchnięciem na margines każdego niepokornego: oznaczał utratę pracy i środków do życia, co w totalitarnym, wszechobecnym systemie miało wymiar nieomal bezwzględny. Każdy realny bunt niósł w sobie jednak również zagrożenie najwyższe, co pokazywały represje w latach 1956, 1968, 1970, 1976 i w czasie stanu wojennego. Mimo to bunty owe następowały regularnie.

Dokumenty komunistycznej policji politycznej zgromadzone w IPN pokazują skalę oporu dużo szerszą, niż znana była ona dotąd. Szeregi inicjatyw opozycyjnych, które nie przebiły się do świadomości społecznej i zostały błyskawicznie zdławione przez UB i SB, odsłaniają nastawienie społeczeństwa do komunistycznej władzy.

Eksplozja 1980 roku pokazuje najlepiej absolutnie powszechną skalę odrzucenia systemu. Oceniając ją, należy pamiętać poczucie zagrożenia, jakie wiązało się ze strajkami i później, z funkcjonowaniem „Solidarności”. Od grudniowej masakry nie minęło nawet dziesięć lat, a władze ciągle posługiwały się straszakiem sowieckim, co zresztą najlepiej oddaje ich poczucie braku akceptacji społecznej. Oczywiście groźba ta formułowana była między słowami, w formułach mówiących o sojuszach czy o położeniu geopolitycznym itp. Władze apelowały do żywej pamięci o krwawej interwencji na Węgrzech czy pacyfikacji Czechosłowacji. Tak więc opór społeczny zagrożony był nie tylko bezpośrednimi represjami, ale też widmem interwencji, która czyniła go beznadziejnym.

[srodtytul]My i oni – rozmydleni[/srodtytul]

Konformizm jest naturalnym zjawiskiem społecznym i nie należy go mylić z aprobatą. Ma on charakter adaptacyjny. Z czasem więc postępuje również proces uwewnętrznienia narzuconych porządków. W polskim wypadku należy się dziwić, że działające kilkadziesiąt lat mechanizmy tak mało odcisnęły się na społeczeństwie polskim. Dodatkowo należy wziąć pod uwagę charakter totalitarnego systemu, który wdziera się we wszelkie sfery życia i we wszystkich zmusza do najróżniejszych kompromisów. Na różnym poziomie zmuszani do nich byli wszyscy mieszkańcy PRL.

Fakt ten nie może jednak służyć manipulacji stosowanej przez jego obrońców, którzy twierdzą, że wszyscy byliśmy jednakowo zań odpowiedzialni. Analogicznie należałoby uznać, że skoro więźniowie obozu koncentracyjnego adaptują się do jego reguł i działają zgodnie z jego mechanizmami, to odpowiedzialność ich jest tożsama z odpowiedzialnością esesmanów. Podział na grupę cynicznych oportunistów, którzy karierę robili dzięki komunizmowi, działając przeciw wspólnocie narodowej, i ogół społeczeństwa cierpiący konsekwencje totalitarnego systemu był w świadomości mieszkańców PRL jednoznaczny i odbijał się w zasadniczym podziale politycznym na: „my” i „oni”.

[wyimek]Jeśli nawet zgodzimy się, że PRL realizował jakoś lewicowe idee, to co mówi nam to o tych ideach?[/wyimek]

„My” to byliśmy my wszyscy, członkowie narodu, pozbawieni praw i podporządkowani „im”, despotycznym władcom sowieckiej kolonii. W ten sposób w języku ujawniało się fundamentalne przeciwstawienie funkcjonujące w życiu społeczno-politycznym. Podział ten ukazuje obcość, a nawet wrogość systemu personifikowanego przez „nich”, przeciwstawionych nam.

W życiu społecznym, jak zwykle, granice tego podziału bywały trudne do uchwycenia. Dla zwykłych ludzi reprezentantem „onych” mogli być członkowie kadry kierowniczej ich zakładu czy szefowie zakładowej organizacji partyjnej. Trudności z wyznaczeniem jednoznacznej granicy nie kwestionują jednak ostrości samego zjawiska. Demonstrują natomiast specyficzną cechę systemów totalitarnych. Wchodząc najgłębiej w życie społeczne, zmuszają one do współuczestnictwa. Domagają się dosłownych, a także symbolicznych deklaracji lojalności, udziału w komunistycznych rytuałach. Co ważniejsze jednak na co dzień, wprzęgają w system hipokryzji i absurdu.

Nowy system potrzebował nowych elit. Toteż produkował je w trybie przyśpieszonym. Dość prędko jednak ich przedstawiciele zaczęli się buntować. Już w połowie lat 50. występowali w obronie komunistycznych wartości, którym komunistyczna rzeczywistość zaprzeczyła w sensie zasadniczym. Z czasem rozziew miedzy elitami PRL, a nie tylko jego praktyką, ale również doktryną, zaczął postępować. Druga połowa lat 70. i lata 80. to bunt przeciw PRL jego najbardziej twórczych środowisk.

Nie miejsce tu na analizę dlaczego po upadku komunizmu nie nastąpiło rozliczenie, a proces wręcz odwrotny: mistyfikacja tamtej epoki. Zamiast oczyszczającego, choć ryzykownego procesu rozliczenia, elity wyrastające z PRL wybrały relatywizację i rozmydlenie odpowiedzialności, postawę niszczącą dla etyki i kultury naszego kraju. Z pewnością główną tego przyczyną był lęk. Członkowie elity PRL mieli świadomość grzechu pierworodnego, jakim był udział w budowie komunizmu, a także świadomość kompromisów, które musieli akceptować, czasami rzeczywiście w imię racji wyższych. Kompromisy takie jednak łatwo byłoby wykorzystać przeciw nim.

Na obawy jednostek i środowisk nałożyły się polityczne rachuby. W efekcie narodziła się strategia obrony – intelektualny potworek – zgodnie z którą za PRL odpowiedzialni byliśmy wszyscy jednakowo i w tej kwestii nie istnieje różnica między zwykłym robotnikiem a I sekretarzem KC PZPR. Dziś pojawiły się nowe lewicowo-ideologiczne uzasadnienia, przedstawiające totalitarny system zakłamania jako, choćby w części i subiektywnie, realizację lewicowych aspiracji. W imię elementarnej historycznej prawdy, ludzie, nawet najdalsi od lewicowych poglądów, powinni bronić lewicy przed tego typu interpretacjami.

[srodtytul]Obrona pomników [/srodtytul]

Rodzący się PRL oparł się na grupie młodzieży wyrastającej z lewicowych środowisk i uwiedzionych komunistyczną quasi-religią. Co bardziej twórczy i uczciwi spośród tych hunwejbinów prędko rozczarowali się do praktyki PRL. Ludzie tacy jak: Leszek Kołakowski i Bronisław Baczko, Wiktor Woroszylski i Roman Zimand, Krzysztof Wolicki i Jacek Kuroń, już od połowy lat 50. kontestować zaczęli komunistyczną rzeczywistość.

Pierwotnie w imię lewicowych ideałów. Z czasem uległo to zasadniczej zmianie. „Zrozumieliśmy, że front walki przeciw totalitaryzmowi w imię wolności i demokracji przebiega w poprzek podziału na lewicę i prawicę. Inaczej mówiąc, nasze poczucie ideowej przynależności, a tym samym tożsamości, nie może mieć związku z tym podziałem, który tym samym jest w dzisiejszej Polsce, a może w ogóle w obozie sowieckim – nieaktualny”. Tak pisał w „Wierze i winie”, swojej wspomnieniowej książce o postawach tej grupy na przełomie lat 60., i 70., Jacek Kuroń.

Znamienne, że lewicowcy z „Krytyki Politycznej”, którzy powołali go na swojego patrona i wydają jego prace, nie mają ochoty ich czytać. We wspomnianej książce pisanej pod koniec lat 80. Kuroń rozlicza się z tytułowej winy, za jaką uznaje swój udział w powstawaniu PRL. Pokazuje zresztą, jak bardzo komuniści wyobcowani byli z polskiego społeczeństwa i jak błyskawicznie wypaliły się ideowe pokłady systemu. Od połowy lat 50. ideowców zastąpili oportuniści i karierowicze. Od tego czasu kariera w partii nie miała nic wspólnego z ideowym zaangażowaniem, a dokładnie przeciwnie – była wyrazem bezideowego oportunizmu.

Postawa Ryszarda Kapuścińskiego jest charakterystyczna dla cyników tamtego czasu. Nawet jego zaangażowanie po stronie „postępowych”, rewolucyjnych ruchów w Trzecim Świecie było jedynie wtórną racjonalizacją, uzasadnieniem kariery robionej dzięki łamaniu elementarnych zasad. Nikt w Polsce nie miał złudzeń co do charakteru imperialnych działań Związku Sowieckiego w wojnie o świat. Co nie znaczy, że Moskwa nie wykorzystywała realnych konfliktów i autentycznej naiwności ludzi w nie zaangażowanych.

Można próbować równoważyć kompromisy ludzi pokroju Kapuścińskiego osiągnięciami twórczymi, które w innym wypadku nie byłyby możliwe, ale nie wolno zakłamywać ich opowieściami o ich ideowej genezie. Notabene: osobiście znam oportunistów, którzy robili karierę w aparacie PRL, ale na wymarzony wyjazd na placówkę za cenę współpracy z wywiadem (a wszyscy zdawali sobie sprawę, że ostatecznie chodzi o wywiad sowiecki) nie decydowali się.

Dlaczego nowa lewica polska woli mistyfikować przeszłość swojego kraju, zamiast uczciwie się z nią rozliczyć? Z tego samego powodu, dla którego lewica europejska, która bliska była rozliczeniu się w czasie trwania komunistycznego systemu w latach 80., wycofała się z analizy tego doświadczenia po upadku sowieckiego bloku. Uczciwe stawienie mu czoła zbyt dużo kosztowałoby ją zarówno w sensie ideologicznym, jak i środowiskowym. Trzeba by zdjąć z postumentów rozliczne figury lewicowych proroków i świętych, a także wskazać fundamentalne idee lewicy, które prowadzą do katastrofy.

To uderzające, jak bardzo najważniejsze dzieło o marksizmie, jakim są „Główne nurty marksizmu” Leszka Kołakowskiego, wyparte zostało z lewicowej świadomości. Nic dziwnego. Analizowało ono, jak wykorzystanie teorii Marksa do budowy porządku politycznego musi prowadzić, i prowadziło zawsze, do budowy totalitarnego systemu. Przemyślenia Kuronia również mogłyby zachwiać wielu funkcjonującymi dogmatami nowej lewicy. Jego spotkanie w więzieniu z zastępcą szefa gestapo na Generalne Gubernatorstwo, który opowiada mu o doskonałym i sprawiedliwym ładzie społecznym po triumfie nazizmu, każe Kuroniowi dostrzec strukturalną tożsamość nazizmu i komunizmu.

Jego namysł nad kulturą prowadzi go do uznania, że nie sposób wyobrazić ją sobie bez jakichś form religijnego myślenia. Tak więc realne przemyślenie doświadczenia PRL prowadzić musiałoby do ryzykownych dla lewicy wniosków. Wygodniej budować kolejną mistyfikację, zgodnie z którą komunistyczna Polska nie była taka zła. Jeśli jednak zgodzimy się, że PRL realizował jakoś lewicowe idee, to co mówi nam to o tych ideach?

Niespodziewanie wezbrała nowa fala rehabilitacji PRL. Ujawniła się przy okazji dyskusji o książkach Artura Domosławskiego o Ryszardzie Kapuścińskim czy Andrzeja Friszkego o Jacku Kuroniu i Karolu Modzelewskim, ale wykracza zdecydowanie poza debaty wokół nich. Istotną rolę odgrywają w niej lewicowcy z „Krytyki Politycznej”, którzy postanowili nie przekreślać jednoznacznie komunistycznej Polski i uznać ją za jeden (choć dwuznaczny) z elementów swojego rodowodu. Rehabilitacja ta nie jest niczym innym niż mistyfikacją naszej najnowszej historii. I jak zawsze w takich historycznych sporach, chodzi w niej o teraźniejszość, a nie o przeszłość. Warto więc zanalizować jej mechanizm oraz zastanowić się nad przyczynami oraz celami. Zacznijmy jednak od jej podstawowych założeń.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne