Rzeź na Wawelu i w Bramie Floriańskiej: Luty 1574

Fragment „Samuela Zborowskiego”, nowej książki pisarza

Aktualizacja: 25.06.2010 19:07 Publikacja: 25.06.2010 11:20

Rzeź na Wawelu i w Bramie Floriańskiej: Luty 1574

Foto: Fotorzepa, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Red

Warto się zastanowić nad tym, jakie mogły być konsekwencje rzutu czekanem, który, przelatując pod sklepieniem wawelskiej bramy, między komnatami królewny Anny a królewskimi kuchniami, miał (prawdopodobnie) trafić w głowę kasztelana wojnickiego Tęczyńskiego, a trafił w głowę kasztelana przemyskiego Wapowskiego. Twierdzono potem, że rzut był przypadkowy – i mogło nawet być tak (przypadkowość rzutu mogła być tak przypadkowa), że to nie Samuel rzucił w Tęczyńskiego i trafił w Wapowskiego, ale jakiś sługa Samuela przypadkiem rzucił i przypadkiem trafił.

Były potem w tej sprawie jakieś wątpliwości i na przykład Jan Dymitr Solikowski (wówczas pracownik królewskiego sekretariatu, później arcybiskup lwowski, a u schyłku wieku XVI jeden z najważniejszych polityków Rzeczypospolitej) twierdził w swoim „Krótkim pamiętniku rzeczy polskich od zgonu Zygmunta Augusta (Commentarius brevis rerum polonicarum a morte Sigismundi Augustii)”, że nie da się tego rozstrzygnąć – czy Samuel chciał kogoś zabić, czy nie chciał. „Na Tęczyńskiego – cytuję przekład Władysława Syrokomli – idącego do zamku z Andrzejem Wapowskim, Zborowski bądź umyślnie, bądź trafem cisnął ostry czekan, który rozbił głowę Wapowskiego”. Cisnął umyślnie albo cisnął trafem – różnica wreszcie niemała.

?

Z „Krótkiego pamiętnika rzeczy polskich” dowiadujemy się również, że zaraz po rzucie czekanem, kiedy Samuel gdzieś zniknął, a Tęczyński z Wapowskim udali się ze skargą do króla Henryka (może Tęczyński niósł półprzytomnego Wapowskiego na rękach – z czekanem wbitym w czaszkę gdzieś nad lewym uchem), na Wawelu doszło do dziwnego zbiegowiska. Pojawili się tam mianowicie jacyś ludzie, którzy chyba nie powinni się pojawić – jeśli przyjmiemy, że wejście na dziedziniec, krużganki, wewnętrzne schody pałacu i korytarze prowadzące do królewskich komnat były (a chyba tak właśnie było, przynajmniej być powinno) kontrolowane przez straż królewską, to znaczy ówczesnych ochroniarzy. Lecz oto, w sposób niewytłumaczalny, przed królewskimi drzwiami zrobiło się tłoczno, popychano się tam i przepychano, i chyba nawet próbowano te drzwi wyważyć.

Cóż to się tam działo? Skąd wziął się ten tłum na dziedzińcu i na krużgankach, w jakim celu te wszystkie ogolone łby znalazły się nagle w wawelskich korytarzach? Czy byli to senatorowie, posłowie ziemscy, którzy trzy dni wcześniej, 21 lutego, uczestniczyli w uroczystościach koronacyjnych, czy jacyś ludzie przypadkowi, którzy, gdy doszło do awantury w bramie, znajdowali się akurat gdzieś w rejonach niższego zamku, może przechadzali się wokół baszt, w pobliżu dworu Rabsztyn, a może modlili się w kościele pod wezwaniem św. Jerzego lub w tym pod wezwaniem św. Michała?

Nie wiadomo. Ludzi z gminu raczej nie wpuszczono by na wawelski dziedziniec (nie mam w tej sprawie pewności), więc chyba musieli to być ludzie ze stanu szlacheckiego, rycerze. Czy rycerze, dowiedziawszy się o tym, co wydarzyło się w bramie, chcieli też wiedzieć, co się będzie działo dalej – jakie będą konsekwencje rzutu czekanem? „Gdy się jedni tłoczyli – pisał arcybiskup Solikowski – drudzy odpychali tak, że podwoje królewskie łamały się prawie, monarcha rozkazał je otworzyć, aby wszedł każdy, kto życzy”.

?

I tu znów mamy ciekawe pytanie – dlaczego to król, który królował dopiero cztery dni, nawet niecałe, ledwie trzy i pół dnia, i ze szlachtą raczej nie był w stanie się porozumieć, przynajmniej osobiście, bo po łacinie mówił słabo, po polsku w ogóle, a szlachta, jeśli nawet znała włoski czy francuski, to raczej piąte przez dziesiąte – dlaczego więc król, w takiej chwili osobliwej, po przypadkowym rzucie czekanem, rozkazał wpuścić do swoich komnat każdego, „kto życzy”.

Jakie były wówczas zamiary Henryka, jeśli (zapewne) jeszcze nawet nie wiedział dobrze, co się wydarzyło, i jego francuscy czy włoscy doradcy ledwie zdążyli szepnąć mu coś do ucha – że Polacy biją się w bramie prowadzącej na dziedziniec, że tam coś się dzieje; że wybuchła jakaś dziwna awantura. Wśród tych, którzy tłoczyli się u wejścia do królewskich komnat (królewskie komnaty mieszkalne znajdowały się na pierwszym piętrze pałacu), byli tacy, którzy podobno słyszeli, że król, widząc uzbrojony tłum, szlacheckie ogolone łby tłoczące się w jego drzwiach i czegoś się od niego domagające, powiedział do kogoś, kto stał obok niego (nie wiadomo, czy to było powiedziane po francusku, po włosku czy po łacinie): „Niech drzwi otworzą i niech się teraz stanie, co stać się powinno”. Arcybiskup Solikowski twierdził, cytując te słowa, że zostały one zmyślone przez ludzi złośliwych („nie schodziło na złośliwych, którzy mówiącego jakoby króla słyszeli”) i że była to „potwarz”, bowiem król niczego takiego nie powiedział. Ale dlaczego „potwarz”, jaka „potwarz”?

?

Czy w tym niewinnym zdaniu, „niech się teraz stanie, co stać się powinno”, było, mogło być coś ubliżającego królowi? Coś obraźliwego? Dlaczego „ludzie złośliwi” mieliby zmyślić takie zdanie? Warto się zatem zastanowić, co by to zdanie (jeśli zostało wypowiedziane) mogło znaczyć. Otóż mogło ono mieć tylko jedno znaczenie – król Henryk uznał, że coś się zaczyna, i temu, co się zaczynało (tłum ogolonych łbów i błyski szabel na dziedzińcu oraz w królewskich komnatach), był raczej przychylny. Czyli nie miał nic przeciwko temu, żeby coś się zaczęło.

A co się zaczynało czy raczej – mogło się wtedy zacząć? Czego król Francuz, ze swoimi francuskimi doświadczeniami, mógł się, widząc te ogolone łby i ich szable, spodziewać? Trzeba tu przypomnieć, że trzy dni wcześniej, w wawelskiej katedrze, w czasie koronacji, Henryk zaprzysiągł coś takiego, czego może wcale nie miał ochoty (na pewno nie miał ochoty) zaprzysiąc. Zaprzysiągł mianowicie, że będzie pilnował pokoju religijnego między rzymskimi katolikami a innowiercami. Czyli nie dopuści do tego, żeby w Rzeczypospolitej wybuchła wojna religijna. Taką przysięgę (dodanie do królewskiej przysięgi takiego artykułu) wymusił na Henryku ówczesny wojewoda krakowski i marszałek wielki koronny Jan Firlej, który był jednym z przywódców polskich innowierców. Doszło przy tym do niemałej awantury (bo rzymskokatoliccy biskupi wcale nie chcieli, żeby coś takiego zostało przez króla zaprzysiężone) i obrzędy koronacyjne o mało co nie zostały z tego powodu przerwane.

Trzeba tu też przypomnieć, że bracia Zborowscy (nie wszyscy) byli innowiercami, Samuel, który rzucił w Wapowskiego czekanem (jeśli to on rzucił), był innowiercą, innowiercami, wyznania kalwińskiego, byli jego ojciec i jego brat Piotr, wojewoda sandomierski, a później krakowski. Innowiercami byli też z pewnością ludzie z orszaku Samuela, ci, którzy wzięli udział w bójce, w szarpaninie, do której doszło w bramie.

?

Wystarczy umieścić zdanie zapisane przez Dymitra Solikowskiego – „niech się teraz stanie, co stać się powinno” – w takim właśnie kontekście, żeby uznać, iż jest ono trochę łagodniejszą wersją innego słynnego zdania, które niecałe dwa lata wcześniej, w godzinach popołudniowych 23 sierpnia 1572 roku, zostało wypowiedziane w Luwrze. Starszy brat Henryka, król Karol IX, po dwugodzinnej rozmowie z matką Katarzyną Medycejską, która przekonywała go, że hugenoci planują przekształcenie Francji w kalwińską republikę ze stolicą w Genewie i że wobec tego trzeba się z nimi rozprawić, powiedział wreszcie: „Vous le voulez? Eh bien! Qu’on les tue, mais qu’on les tue tous”. „Chcecie tego? No to dobrze. Niech ich zabiją, ale niech zabiją wszystkich”. No i po kilku godzinach, kiedy o północy uderzono w dzwony w Saint-Germain-l’Auxerrois, parafialnym kościele królów Francji, zaczęła się ta niesamowita rzeź, ta masakra hugenotów, którą Francuzi nazywają La Saint-Barthelemy, a my nazywamy nocą św. Bartłomieja.

Czy Henryk, wówczas hrabia d’Anjou, uczestniczył w tej rozmowie Karola z Katarzyną, tego nie wiem. Ale zdanie wypowiedziane przez brata z pewnością znał i z pewnością dobrze pamiętał. Sam zresztą trochę przyłożył się do nocnej rzezi z 23 na 24 sierpnia. Mówiono wtedy, że Karol IX stał w jednym z okien Luwru i strzelał z rusznicy do hugenotów biegających w przedśmiertnym szale po ulicach Paryża. To chyba nie jest pewne, mogła to być wersja wydarzeń rozpowszechniana przez hugenotów. Ale mogło być i tak, że Henryk stał w oknie obok brata i podawał mu rusznicę. Albo że sam strzelał. To oczywiście jest mój pomysł, a nie hugenocki.

?

Wracam z Luwru, gdzie mordują (wymordowano, wedle różnych wersji, od kilku tysięcy do 100 tysięcy hugenotów), na Wawel. Król Henryk, gdy tylko jako tako zorientował się, co się wydarzyło w bramie (gdy mu to jego doradca Pibrac lub ktoś inny wytłumaczył), mógł oczekiwać, że stanie się to, co stać się powinno – że katolicka szlachta zareaguje na wyczyn Samuela, jego kalwiński rzut czekanem, w sposób radykalny. Mógł oczekiwać, że odezwie się wawelski dzwon Zygmunt (jak niecałe dwa lata wcześniej dzwon z kościoła Saint-Germain-l’Auxerrois), a potem odezwą dzwony innych krakowskich kościołów i zacznie się nowa La Saint-Barthelemy – trochę inna, taka, która będzie tutejszą, polską wersją tamtej rzezi. Polską, a więc znacznie okrutniejszą, bo wykonaną przez dzikich polskich rycerzy, a nie przez łagodnych i kulturalnych (wysoka cywilizacja) Francuzów.

Król Henryk miał pewien dług wdzięczności wobec Zborowskich, bowiem wspierali oni jego elekcję, nawet ich faworyzował, nawet był z nimi jakoś zaprzyjaźniony (jeśli można powiedzieć, że królowie się przyjaźnią), pewnie lubił też ich wesołe zabawy i wesołe tańce, bo sam był wesoły (wsadzanie gołych panien na nieosiodłane żubry albo brunatne niedźwiedzie), ale to oczywiście wcale nie znaczy, że nie patrzyłby z przyjemnością na krakowską rzeź polskich hugenotów wszelkiego rodzaju – lutrów, kalwinów oraz arian. Jego paryskie doświadczenia mówiły mu, że taka duża rzeź to jest coś, co się opłaca, bo ułatwia rządzenie.

?

Niech się zatem stanie to, „co stać się powinno” – otwórzmy drzwi i pozwólmy tym, którzy się tłoczą, żeby zrobili swoje – niech sprowadzą tu Firlejów i Zborowskich, Górków i Radziwiłłów, luterańskich i kalwińskich wojewodów i kasztelanów, niech im utną głowy, niech ich powieszą za nogi, niech ich wypatroszą i niech ich ciała zrzucą z krużganków na czerwony (przesiąknięty krwią) piasek wawelskiego dziedzińca. Niech one tam leżą – pozbawione głów, połamane, wypatroszone, poszarpane na strzępy. Terytorium rzezi, która zaczęłaby się w wawelskich krużgankach i na wawelskim dziedzińcu, z pewnością nie ograniczyłoby się do Wawelu, bowiem w Krakowie było wielu innowierców i wobec tego mielibyśmy też rzeź na Grodzkiej, rzeź w Bramie Floriańskiej, rzeź na Kleparzu i rzeź przed kościołem Najświętszej Panny Maryi.

Innowiercy wrzucani żywcem do studni, patroszeni w mięsnych jatkach na rynku, dzieci i panienki wrzucane do klatek wawelskich lwów albo zrzucane z wież krakowskich kościołów albo na tychże wieżach zawieszane za nogi – ależ to byłoby widowisko; byłoby to widowisko dziejowe, o którym teraz mówilibyśmy ze zgrozą, z przerażeniem, albo z zachwytem; to byłoby takie fenomenalne widowisko, że zasłoniłoby nam ono wszystkie inne widowiska, wszystkie inne wielkie wydarzenia naszego XVI wieku; nawet unię lubelską; nawet Batorego pod Pskowem; nawet wydanie dzieła „De revolutionibus orbium coelestium” w roku 1543; nawet wydanie „Fraszek” Kochanowskiego w roku 1584. Katolickiemu królowi, który właśnie rozpoczynał swoje rządy, coś takiego mogło się podobać (mogło mu to być przydatne), ale oczywiście nie mógł wykonać w Krakowie, niemal w dniu koronacji, trzy dni po koronacji, nie znając polskich obyczajów i mając słabe pojęcie o polskiej sytuacji, czegoś takiego, co wykonali w Paryżu, przy jego współudziale, jego matka i jego brat.

?

Ujmując to inaczej: król Henryk mógł sprzyjać rzezi (jeśli chciał rządzić w Polsce trochę dłużej, a wtedy, zaraz po koronacji, pewnie jeszcze chciał), ale nie mógł jej spowodować. Nawet nie mógł, bo to byłoby ryzykowne, zachęcać do czegoś takiego w nadziei, że rzut czekanem wykonany przez Samuela okaże się dobrym początkiem jego rządów w Polsce – spowoduje coś takiego, na czym będzie można pojechać – i wjechać, jak na dzikiej bestii, w historię Polaków. Jakaś bójka przy wawelskiej bramie, przypadkowa bójka bogatych łobuzów, oraz bójka ich służby przekształciłaby się w ten sposób w wydarzenie polityczne, które mogłoby zmienić historię Polski, mogłoby nadać jej jakiś inny kierunek – a przy okazji zmieniłoby też trochę historię Francji, bowiem król Henryk, uwikłany w polską rzeź (król w centrum rzezi), prawdopodobnie nie mógłby już nam uciec i musiałby pozostać na zawsze w naszej historii.

W takiej sytuacji następnym po Karolu IX królem Francuzów zostałby nie on, lecz najmłodszy, piąty syn Katarzyny Medycejskiej, Franciszek hrabia d’Alenćon (nazywany u nas księciem d’Alenćon). Zamiary hrabiego d’Alenćon były niejasne, ale niewątpliwie miał on ochotę zostać królem Francji (próbował nie dopuścić do powrotu Henryka do Francji) i niewątpliwie miał ochotę zająć Flandrię, wywołując w ten sposób wojnę między Francją a Hiszpanią. W ten sposób zuchwały rzut Samuela – przypadkowy lot czekana pod sklepieniem wawelskiej bramy (przypominam Solikowskiego: lot czekana rzuconego „bądź umyślnie, bądź trafem”) – zmieniłby też trochę historię całej Europy, nadałby jej trochę inny kierunek.

?

Ale zastanówmy się, czy to w ogóle było możliwe – nie zmiana kierunku historii europejskiej, bo to, że takie przypadkowe przypadki, takie przypadkowe rzuty czekanem zmieniały tę historię i to wielokrotnie (i nadal będą ją zmieniać – o tym się jeszcze przekonacie), to jest całkowicie oczywiste – ale zastanówmy się nad czymś innym: czy to w ogóle było możliwe, żeby w Krakowie, koło roku 1574, albo trochę później, w Warszawie, już pod rządami Zygmunta III Wazy, mogło dojść do czegoś takiego – w rodzaju rzezi paryskiej.

To pytanie dobrze będzie sformułować w sposób bardziej dotkliwy. Czy było nas wtedy stać – nas, rzymskich katolików; nas, innowierców – na rzeź; na coś takiego, na co było stać Francuzów; czy byliśmy gotowi, ogolone łby, bronić naszej wiary (jakakolwiek ona była) za pomocą szabel; czy byliśmy gotowi bronić naszej polskiej wiary (rzymskokatolickiej; albo wiary kalwińskiej czy luterańskiej, czy ariańskiej, wszystko jedno) i nie dopuścić do tego (do tej żenującej sytuacji,) żeby inni, tuż obok nas, w naszym sąsiedztwie, w naszych domach, wierzyli inaczej? Polacy są tolerancyjni i nie robi im różnicy, w ogóle ich to nie obchodzi, jeśli ktoś, tuż obok nich, wierzy w coś innego niż oni, inaczej niż oni?

No może tak jest. Ale zastanówcie się, ogolone łby, nad współczesną wersją tego pytania – czy będziecie tolerancyjni, będziecie wyrozumiali i będziecie się łagodnie uśmiechali, kiedy w waszym najbliższym sąsiedztwie, w waszych blokowiskach, między waszymi blokami, obok waszych kościołów albo raczej na miejscu waszych kościołów ktoś inny, wierzący inaczej niż wy (jacyś innowiercy), zacznie stawiać swoje meczety? To wtedy co zrobicie? Macie to przemyślane, jesteście na to przygotowani, ogolone łby? Jesteście gotowi stanąć przed meczetami i zdjąć buty? Dacie sobie z tym radę, poradzicie sobie z waszą tolerancją, z waszą wyrozumiałością, z waszą łagodnością, którą ktoś wam wmówił (jacyś źli ludzie, którzy was nie lubią – i nie lubią waszych obyczajów, waszej przeszłości, waszych dziejów)?

?

Ale za daleko pojechaliśmy, wróćmy raczej do Krakowa koło roku 1574, tam ja się czuję bezpieczniej, wiem o tamtych czasach trochę więcej niż o tych, w których teraz żyję, trochę lepiej tamte czasy i tamtych ludzi rozumiem, niż tych, którzy (jak cienie Polaków, ich widma) przesuwają się teraz przed moimi oczyma. Jakie jest więc wasze zdanie w tej sprawie – czy w Krakowie, w lutym roku 1574, mogła odbyć się taka rzeź, jaka odbyła się w Paryżu w sierpniu roku 1572? Czy ówcześni Polacy byli zdolni do czegoś takiego, co wykonali ówcześni Francuzi? Czy byli tacy sami jak ci Francuzi, czy jacyś inni; jacyś inaczej skonstruowani; nie tak okrutni; jacyś łagodniejsi?

?

Ale odpowiedzcie sobie sami na te pytania, bo to są wasze pytania (pytania, które pytają o was – jacy wy jesteście), a ja się w tym wypadku uchylę od odpowiedzi i raczej powiem coś jeszcze na temat ogolonych łbów – wytłumaczę, skąd się wzięły te ogolone łby tłoczące się i awanturujące przed drzwiami królewskich komnat w gmachach średnich. To znaczy – dlaczego one były ogolone. Otóż było tak, że polscy rycerze golili wówczas głowy – i nie ulega wątpliwości, że także Samuel chodził z ogoloną głową i że głowa, którą mu ścięto, była dokładnie (czyściutko) ogolona. Dokładnie jak moja, odkąd zacząłem (na starość) golić głowę.

Arcybiskup lwowski, tenże Dymitr Solikowski, opisując uroczysty wjazd polskich posłów do Paryża, który odbył się 14 sierpnia 1573 roku (posłowie przywieźli Henrykowi wiadomość o tym, że wybrano go na króla Polaków, i mieli wynegocjować z nim warunki wstąpienia na tron), arcybiskup twierdził więc, że tym, co Francuzów, którzy podejmowali posłów, zadziwiło, były ogolone łby ośmiu senatorów i pięciu rycerzy. „Francuzi podziwiali [...] futrzane kołpaki, drogimi kamieniami sadzone pałasze, porządek koni i wozów, żelazne buty, łuki i kołczany, zarosłe brody, golone głowy, a nade wszystko znajomość języków: łacińskiego, włoskiego, francuskiego i niemieckiego, tak wielką, że niektórzy z Francuzów i obcych, po łacinie zagadnieni, musieli rumienić się swej nieumiejętności”. W metaforycznym skrócie Solikowski dał w tym fragmencie wspaniały obraz ówczesnej cywilizacji polskiej – ogolone łby, żelazne buty, łuki i kołczany, a jeśli chcecie z nami mówić, to mówcie do nas po łacinie.

[ramka][srodtytul]Samuel Zborowski[/srodtytul]

zabójca w zwadzie kasztelana Andrzeja Wapowskiego. Skazany za ten czyn na banicję. Wyjechał z kraju, przebywał na dworze Stefana Batorego. Gdy Batory został królem, do czego przyczynił się Samuel Zborowski i jego bracia, wyroku nie cofnięto. Samuel zawiedziony także i tym, że król nie odwdzięczył się Zborowskim, stał się jego wrogiem. Naraził się Batoremu samowolną wyprawą na czele kozaków na ziemie tureckie, co mogło spowodować wojnę. Jako banita został aresztowany, po czym ścięty w 1584 r. – mimo protestów – za sprawą kanclerza Jana Zamoyskiego, przy zgodzie Stefana Batorego. Wywołało to wzburzenie szlachty uznającej zgładzenie Zborowskiego za przejaw królewskiej tyranii. [/ramka]

Warto się zastanowić nad tym, jakie mogły być konsekwencje rzutu czekanem, który, przelatując pod sklepieniem wawelskiej bramy, między komnatami królewny Anny a królewskimi kuchniami, miał (prawdopodobnie) trafić w głowę kasztelana wojnickiego Tęczyńskiego, a trafił w głowę kasztelana przemyskiego Wapowskiego. Twierdzono potem, że rzut był przypadkowy – i mogło nawet być tak (przypadkowość rzutu mogła być tak przypadkowa), że to nie Samuel rzucił w Tęczyńskiego i trafił w Wapowskiego, ale jakiś sługa Samuela przypadkiem rzucił i przypadkiem trafił.

Były potem w tej sprawie jakieś wątpliwości i na przykład Jan Dymitr Solikowski (wówczas pracownik królewskiego sekretariatu, później arcybiskup lwowski, a u schyłku wieku XVI jeden z najważniejszych polityków Rzeczypospolitej) twierdził w swoim „Krótkim pamiętniku rzeczy polskich od zgonu Zygmunta Augusta (Commentarius brevis rerum polonicarum a morte Sigismundi Augustii)”, że nie da się tego rozstrzygnąć – czy Samuel chciał kogoś zabić, czy nie chciał. „Na Tęczyńskiego – cytuję przekład Władysława Syrokomli – idącego do zamku z Andrzejem Wapowskim, Zborowski bądź umyślnie, bądź trafem cisnął ostry czekan, który rozbił głowę Wapowskiego”. Cisnął umyślnie albo cisnął trafem – różnica wreszcie niemała.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy