„Le Monde”, marzenie o bezstronności

Kiedy w 1944 r. powstawał prestiżowy francuski dziennik, czytelnicy otrzymali zapewnienie, że będzie niezależny i obiektywny, zachowujący swobodę wypowiedzi. Dziś gazeta nie ukrywa już swych lewicowych inklinacji. Z finansowych opałów ma ją uratować konsorcjum inwestorów związanych z Partią Socjalistyczną

Aktualizacja: 09.07.2010 16:25 Publikacja: 09.07.2010 15:45

„Le Monde”, marzenie o bezstronności

Foto: ROL

U podstaw powstania „Le Monde” leżało marzenie o wolnej niezależnej prasie, zrodzone z doświadczenia okupacji. Generał Charles de Gaulle, wówczas szef tymczasowego rządu Republiki Francuskiej, uważał, że kraj „tylko wtedy jest wolny, kiedy posiada wolną prasę”.

Większość francuskich gazet w czasie wojny jednak upadła lub została – jak prestiżowy dziennik „Le Temps” – zamknięta pod zarzutem kolaboracji z nazistami. We wrześniu 1944 roku generał spotkał się w swoim paryskim biurze z Pierre’em-Henrim Teitgenem, rządowym komisarzem ds. informacji. Rzucając okiem na stertę pożółkłych gazet na podłodze, oświadczył: – Teitgen, niech mi pan odnowi „Le Temps”! Niech pan wybierze dyrektora, którego przeszłość w ruchu oporu oraz kompetencje dziennikarskie są niekwestionowane. Niech pan do tego dorzuci liberalnego protestanta i gaullistę!

[srodtytul]Coraz dalej od de Gaulle’a[/srodtytul]

Teitgen uczynił, jak mu kazano. Na dyrektora „Le Monde” powołał 42-letniego Huberta Beuve’a-Mery’ego, prawnika, byłego członka ruchu oporu i przedwojennego korespondenta „Le Temps”. Do komitetu redakcyjnego zaś ściągnął – w roli protestanckiego liberała – 44-letniego ekonomistę Rene Courtina, byłego członka ruchu oporu, który stracił stanowisko na Uniwersytecie w Montpellier, bo odmówił złożenia przysięgi na wierność reżimowi Vichy. Rolę gaullisty pełnić miał 50-letni prawnik Christian Funck-Brentano.

Był to wybór dość osobliwy, gdyż Beuve-Mery, zanim dołączył do ruchu oporu, wykładał w szkole kadrowej stworzonej przez reżim Vichy. W 1941 roku pisał entuzjastycznie w miesięczniku „Esprit”: „Rewolucji trzeba przywódcy, kadr, żołnierzy, wiary lub mitu. Rewolucja narodowa ma swojego szefa, i dzięki niemu, doktrynę. Ale wciąż szuka swych kadr”.

Beuve-Mery nie był wcale zwolennikiem de Gaulle’a i jego wizji Francji. Już w 1946 roku odwrócił się przeciwko niemu, popierając projekt konstytucji gwarantujący kontynuację systemu politycznego III Republiki, czemu generał się stanowczo sprzeciwiał. W autobiografii „Jedenaście lat panowania” Beuve’a-Mery’ego opowiada o dziwnych relacjach z de Gaulle’em. W jednej z rozmów prezydent Francji wyraził swój zachwyt gazetą, równocześnie wypominając jej dyrektorowi brak lojalności. – Wtedy w sprawie konstytucji wiedziałem, że nie jesteście po mojej stronie. Może nigdy nie byliście. – Rzeczywiście, mój generale. Jednak, gdyby kiedyś „Le Monde” przestał pana bawić, gdyby pan uznał, że stał się on przeszkodą dla polityki, którą pan prowadzi dla dobra państwa, wystarczy mi o tym powiedzieć. Wyciągnę z tego konsekwencje – odparł Beuve-Mery. De Gaulle się zaśmiał. – Mówicie tak, bo wiecie, że jestem zwolennikiem niezależnej prasy.

W następnych latach stosunki Beuve’a-Mery’ego i przyszłego prezydenta Francji miały się znacznie pogorszyć. Do tego stopnia, że „Le Monde” stał się w latach 60. czołową antygaullistyczną gazetą.

Najpierw Beuve-Mery zadbał jednak o to, by stała się ona najbardziej wpływową gazetą w kraju. Pierwsze jej wydanie ukazało się po południu 18 grudnia 1944 r. w nakładzie 140 tysięcy egzemplarzy. Składało się z zaledwie dwóch kolumn skoncentrowanych tematycznie na przyjaźni Francji i ZSRR. W następnych latach „Le Monde” podwoił swój nakład. Stał się ulubioną lekturą postępowej inteligencji, polityków i liberalnych kręgów uniwersyteckich. Redakcja założyła stowarzyszenie uczestniczące w kapitale zakładowym dziennika, stając się jej współwłaścicielem.

Pomału, pod naciskiem Beuve’a-Mery’ego „Le Monde” skręcił w kierunku antyatlantyckim. Dyrektor otwarcie kwestionował rolę NATO jako gwaranta bezpieczeństwa Francji. Wywołało to nie tylko krytykę prawicowego „Le Figaro”, ale także prasy lewicowej. Dwaj współzałożyciele „Le Monde”, Funck-Brentano i Courtin, w proteście opuścili redakcję. Kiedy zgłoszono wotum nieufności wobec Beuve’a-Mery’ego, zyskał poparcie stowarzyszenia dziennikarzy. Ponieważ posiadało prawie 30 proc. udziałów w dzienniku, miało prawo weta we wszystkich zasadniczych decyzjach.

„Le Monde” pisał z wyrozumiałością o komunistycznych reżimach za żelazną kurtyną. Kolejny członek zespołu redakcyjnego Jean-Jacques Servan-Schreiber opuścił pismo na początku lat 50. Szef działu zagranicznego zarzucił swemu pracodawcy „zbyt daleko posuniętą neutralność w kwestii relacji Wschód – Zachód”. Paryscy przedsiębiorcy, którzy uważali, że „Le Monde” jest antyrynkowy, usiłowali utworzyć własną gazetę „Le Temps de Paris”. Projekt skończył się klęską.

– Stworzeniu „Le Monde” przyświecała zasada neutralności. Miało to być miejsce, gdzie wszystkie opcje polityczne mogą ze sobą współżyć. Okazało się to pobożnym życzeniem. Naciski z zewnątrz i wewnętrzne spory spowodowały, że gazeta ulegała kolejnym wpływom – mówi „Rz” Jean-Marie Charon, historyk prasy z Wyższej Szkoły Nauk Społecznych w Paryżu (EHESS).

[srodtytul]Po lewej stronie bariery[/srodtytul]

Po 1958 roku „Le Monde” zwrócił się zdecydowanie przeciwko De Gaulle’owi i jego V Republice. Beuve-Mery zamiast generała wolał Pierre’a Mendesa-France’a, socjalistę i zdecydowanego przeciwnika kolonializmu. Po puczu generałów w Algierze de Gaulle zagroził zamknięciem dziennika pod zarzutem zdrady tajemnicy wojskowej. Popularność gazety równocześnie rosła, także za granicą.

– „Le Monde” stawiał na publicystykę i komentarz polityczny w stylu brytyjskiego „Timesa”, którego od początku chciał naśladować. Było to coś, czego brakowało jego konkurencji. Gazeta była też niezależna od władzy, choć nie zachowywała się do końca bezstronnie – uważa Jean-Marie Charon.

Wraz z nastaniem rewolty 1968 roku „Le Monde” porzucił pozory neutralności i usilnie wsparł tzw. Związek Lewicy – koalicję Partii Socjalistycznej (PS), Radykalnego Ruchu Lewicy (MRG) i Partii Komunistycznej (PCF).

Beuve-Mery odchodzi na emeryturę w 1969 roku i stery przejmuje Jacques Fauvet, którego filozof Jean-Francois Revel określił mianem „poputcznika francuskiej partii komunistycznej”.

Jego sympatie w polityce zagranicznej najlepiej obrazuje nagłówek z 1975 roku: „Phnom Penh wyzwolony”, którym gazeta kwituje przejęcie miasta przez Czerwonych Khmerów. Kierownictwo jednak wciąż zachwala gazetę jako „najbardziej niezależne medium we Francji”. Były dziennikarz „Le Monde” Michel Legris, sfrustrowany trockistowską inklinacją gazety, publikuje w 1976 roku książkę „Le Monde taki, jaki jest”, w której pisze: „»Le Monde« prowadzi świadomą dezinformację w służbie kręgów lewicowej inteligencji. Ta gazeta to jedna wielka polityczna manipulacja”.

Pod kierownictwem Fauveta „Le Monde” usiłuje zdyskredytować prezydenta Valery’ego Giscarda d’Estaing, między innymi poprzez sprawę diamentów, które miał otrzymać od środkowoafrykańskiego dyktatora Jeana-Bedela Bokassy. W chwili rozpoczęcia kampanii prezydenckiej w 1981 roku Fauvet rezygnuje i zostaje zastąpiony przez Claude’a Juliena, autora serii artykułów na temat możliwości przeprowadzenia udanego „przewrotu socjalistycznego”, na przykładzie puczu Allende w Chile. Gazeta angażuje się aktywnie w kampanię prezydencką, wspierając z całych sił kandydata socjalistów Francois Mitterranda. Nakład rośnie z 300 do ponad 480 tysięcy egzemplarzy.

[srodtytul]Za, a nawet przeciw[/srodtytul]

Sympatia do Mitterranda nie trwa jednak długo. Kiedy zostaje on prezydentem, każe zamontować podsłuchy u wielu dziennikarzy, w tym u Edwy Plenela, byłego trockisty, dziennikarza śledczego „Le Monde”, który usiłuje wyjaśnić tzw. aferę Irlandczyków z Vincennes – ludzi podejrzanych o członkostwo w IRA, aresztowanych przez francuską jednostkę antyterrorystyczną. Podsłuchy trwają w najlepsze także w 1985 roku, gdy wybucha skandal wokół zatopienia statku Greenpeace „Rainbow Warrior” w Nowej Zelandii. Rozkaz do akcji wydał Mitterrand i służby specjalne dokładają usilnych starań, by sprawę zatuszować, włącznie z zastraszaniem dziennikarzy.

Kiedy w 1993 roku podsłuchy zostają ujawnione, współpracownicy Mitterranda, usiłując się bronić, oskarżają Plenela o szpiegostwo na rzecz USA. „Le Monde” zwraca się przeciwko prezydentowi. „Lata 90. są naznaczone wyjątkową agresją dziennika wobec dziedzictwa Mitterranda, która znajduje swą kulminację w poparciu gazety dla kandydata prawicy na prezydenta w 1995 roku Eduarda Balladura” – piszą Pierre Pean i Phillip Cohen w książce „Ukryta twarz »Le Monde«”. Gazeta popada też w poważne kłopoty finansowe i jest zmuszona powiększyć swój kapitał za pomocą udziału grup zewnętrznych. W końcu przekształca się w spółkę akcyjną. W 1996 roku akcjonariusze „wewnętrzni” kontrolują już tylko połowę kapitału, resztę przejmują firmy zewnętrzne i nowo stworzone stowarzyszenie czytelników (SLM). Gazeta jest zmuszona sprzedać swoją siedzibę i przeprowadzić się do tańszego lokum.

[srodtytul]Ukryta twarz „Le Monde”?[/srodtytul]

Od 1994 roku gazetą kieruje Jean-Marie Colombani, były dziennikarz telewizji France 3. Pod jego przewodnictwem „Le Monde” wkracza w erę internetową. Szybko staje się jasne, że nie można utrzymać na rynku gazety, w której statucie jest idealistyczny zapis o „działalności non profit”. Spółce brakuje pieniędzy, piętrzą się długi. Colombani i Plenel podejmują więc trudną i niepopularną wśród zespołu decyzję i usiłują przekształcić „Le Monde” w grupę prasową. Po nieudanej próbie wykupienia tygodnika „L’Express” od grupy Vivendi przeprowadzają fuzję z gazetą regionalną „Midi Libre” i spółką wydającą m.in pisma „La Vie” i „Telerama”, tworząc wydawnictwo Le Monde-La Vie. Transakcja okazuje się jednak kosztowna i deficyt, zamiast się zmniejszyć, jeszcze wzrasta.

– Intencje były dobre. Stworzenie własnej grupy medialnej miało zagwarantować gazecie niezależność. Kosztowało to jednak więcej, niż ktokolwiek się spodziewał. W dzisiejszych warunkach rynkowych ciężko przetrwać bez współpracy z jednym z wielkich koncernów multimedialnych, a tego Colombani i Plenel chcieli uniknąć – mówi „Rz” Henri Maler, filozof i współzałożyciel stowarzyszenia monitorowania mediów Acrimed. Według niego dwa czynniki decydują o niezależności gazety: brak nastawienia na zysk i wpływ zespołu na linię gazety.

W 2003 roku „Le Monde” przynosi 25 milionów euro strat. Wizerunek niegdyś poważnej opiniotwórczej gazety został dodatkowo nadszarpnięty, gdy ukazuje się książka Pierre’a Peana i Phillipa Cohena „Ukryta twarz »Le Monde«”. Autorzy twierdzą, że gazeta przemieniła się z obiektywnego medium w instrument walki politycznej, w trzecią władzę. „»Le Monde« już nie bawi się w podawanie informacji i uczciwe dziennikarstwo śledcze. Celem gazety stało się wykrywanie domniemanych politycznych skandali” – piszą Pean i Cohen.

Słowa te potwierdza polityk lewicowy i były minister ds. reformy państwa Emile Zuccarelli. Oskarża „Le Monde”, że wymusił na premierze Lionelu Jospinie jego dymisję, bo sprzeciwiał się „umowom z Matignon”, które przewidują częściową autonomię Nowej Kaledonii, terytorium pozamorskiego Francji, w 2018 roku. „Szefostwo »Le Monde« domagało się od Jospina mojej głowy. Wyrzucił mnie w ciągu zaledwie dwóch minut, po trzech latach pracy, wskutek presji tej gazety” – skarżył się Zuccarelli w piśmie „VSD”. Według niego redaktorzy „Le Monde” zachowują się bardziej jak aktywiści polityczni niż dziennikarze. – Kto decyduje o polityce w tym kraju, dziennikarze? – dodał, zgorzkniały.

[srodtytul]Niezłomny obiektywizm[/srodtytul]

Gazeta stanowczo odparła zarzuty, podkreślając swój „niezłomny obiektywizm i uczciwość”. Jednak gdy jeden z jej pracowników Daniel Schneidermann wydał książkę, w której oskarża swoje szefostwo o brak reakcji na argumenty Peana i Cohena, został zwolniony z pracy.

Jakby na przekór krytykom wydawnictwo tworzy portale internetowe, których głównym zadaniem jest ujawnianie skandali, tajnych nagrań i nakręcanie różnorodnych afer politycznych (m.in. mediapart.fr), skierowanych przede wszystkim przeciwko prawicy. Nie przynosi to jednak oczekiwanych zysków. W 2007 roku wydawnictwo Le Monde-La Vie stoi na krawędzi bankructwa. Pod naciskiem stowarzyszenia redaktorów Colombani składa rezygnację.

Kierownictwo przejmuje po prawie rocznym sporze Eric Fottorino, były redaktor naczelny gazety. Przed nim trudne zadanie – znalezienie nowego inwestora dla pisma zadłużonego na prawie 100 milionów euro. Rozpoczyna negocjacje z konsorcjum utworzonym przez bankierów Matthieu Pigasse’a, biznesmena Pierre’a Berge’a i szefa imperium telekomunikacyjnego Xaviera Niela, związanych z partią socjalistyczną.

Prezydent Nicolas Sarkozy usiłuje zapobiec sprzedaży gazety biznesmenom, którzy wspierali kampanię prezydencką jego rywalki w wyborach prezydenckich Segolene Royal i forsuje propozycję grupy kierowanej przez Claude’a Perdriela, właściciela tygodnika „Nouvel Observateur” i giganta telekomunikacyjnego Orange, który po części należy do państwa.

24 czerwca Perdriel i Orange jednak rezygnują, po tym jak stowarzyszenia czytelników i dziennikarzy „Le Monde” wypowiadają się za grupą Berge-Pigasse-Niel. Na horyzoncie pojawia się szansa uratowania prestiżowego tytułu. Czy to jest jednak równoznaczne z uzyskaniem niezależności?

– Nie ma czegoś takiego jak całkowita niezależność albo całkowity obiektywizm. Dla panów Pigasse,a, Berge,a i Niela „Le Monde” to prestiżowa marka, w którą chcą zainwestować. Wątpię, aby zamierzali się wtrącać do linii gazety. Ale tylko czas pokaże, w którym kierunku pójdzie „Le Monde” – podkreśla Henri Maler.

U podstaw powstania „Le Monde” leżało marzenie o wolnej niezależnej prasie, zrodzone z doświadczenia okupacji. Generał Charles de Gaulle, wówczas szef tymczasowego rządu Republiki Francuskiej, uważał, że kraj „tylko wtedy jest wolny, kiedy posiada wolną prasę”.

Większość francuskich gazet w czasie wojny jednak upadła lub została – jak prestiżowy dziennik „Le Temps” – zamknięta pod zarzutem kolaboracji z nazistami. We wrześniu 1944 roku generał spotkał się w swoim paryskim biurze z Pierre’em-Henrim Teitgenem, rządowym komisarzem ds. informacji. Rzucając okiem na stertę pożółkłych gazet na podłodze, oświadczył: – Teitgen, niech mi pan odnowi „Le Temps”! Niech pan wybierze dyrektora, którego przeszłość w ruchu oporu oraz kompetencje dziennikarskie są niekwestionowane. Niech pan do tego dorzuci liberalnego protestanta i gaullistę!

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą