Media uważają, że nie tylko powinny pisać prawie wyłącznie o epidemii, ale również z jednej strony wysilać się na coś nowego nie tylko codziennie, ale i co godzina, ale też, że powinny iść ręka w rękę i pisać to samo, co konkurencja. Nowości polegają na tym, że jedno źródło informacyjne podaje, że laboratorium X robi olbrzymie postępy w wykrywaniu szczepionki, którą skutecznie wypróbowano już na trzech szympansach, a konkurencja twierdzi, że laboratorium Y osiąga wielkie sukcesy na parze szympansów. Wszyscy się w sumie i tak zgadzają, że wynalezienie i zastosowanie szczepionki zajmie w najlepszym razie kilka lat.
Pesymiści, co w USA oznacza dziś liberałów, obawiają się, że do tego czasu albo wszyscy wymrzemy na wirusa, albo z głodu – optymiści zaś, entuzjastyczni zwolennicy prezydenta Donalda Trumpa, twierdzą, że szczepionka na pewno przyjdzie, ale już po epidemii, a i tak nie jest nikomu potrzebna, bo z jednej strony wirusa nie ma, z drugiej – nie jest aż taki groźny, z trzeciej wirus, tak jak i przyszedł – odejdzie nagle i niespodziewanie, a z czwartej – można brać zapobiegawczo chlorochininę, jak to robi (lub twierdzi, że robi) prezydent.
Kiedyś człowiek wydawał pieniądze na kilka gazet, byle nie przepuścić jakiejś wiadomości, zmieniał kanały telewizyjnych programów informacyjnych, bo każda stacja chciała się wykazać czymś oryginalnym. Dziś gazety podają te same informacje, a różnią się tylko na stronach opinii, które tak czy owak są przewidywalne i monotonne. Życie stało się nudniejsze i nie ożywiają go żadne epidemie czy pandemie. Media i politycy obrzucają się liczbami i obwiniają się nawzajem, że liczby są bądź zaniżone, bądź zawyżone. Liczby zachorowań i przypadków śmiertelnych są rzeczywiście zatrważająco wysokie, ale podawanie liczb osób rzekomo zakażonych, bezobjawowo czy lekkoobjawowo, jest o tyle bez sensu, że nikt nie panuje nad jakością testów, i nawet te, które stosowano w Białym Domu były trafne w 40–60 proc. przypadków. Czyli na zdrowy rozum, wynik testu był trafny lub nietrafny, a więc i bez testu można było powiedzieć, że ktoś albo był, albo nie był zakażony. A i tak okazuje się, że to prawdopodobieństwo zakażenia można zawęzić w zależności od przekonań politycznych pacjenta.
Większość stanów ogłosiła, że w najbliższych tygodniach będzie znosić ograniczenia nałożone w związku z wirusem. Z jednej strony federalne służby zdrowia zaleciły stosowanie pewnych kryteriów i kroków, ale federalne władze głosem prezydenta zachęciły wszystkich do masowego zrzucania masek i życia jak wolni ludzie. USA są – jak wiemy – dosyć politycznie skomplikowane i gubernatorzy 50 stanów są tymi, którzy prawnie mogą nakładać i znosić ograniczenia, i robią to często również w zależności od swoich sympatii politycznych, z których wynika też ich wiara lub niewiara w wirusa i jego moc. Mieszkańcy też mają coś do powiedzenia. Jedni zachęcani przez prezydenta Trumpa organizują demonstracje przed siedzibami (demokratycznych) gubernatorów, żądając zniesienia ograniczeń, inni – w obawie prze epidemią – nie wpuszczają do swoich miast turystów, nie otwierając hoteli czy restauracji.