Tyrmand dla dorosłych

Wraca moda na Tyrmanda? Porozmawiajmy także o jego niemodnych tekstach

Aktualizacja: 02.10.2010 19:15 Publikacja: 02.10.2010 01:01

Leopold Tyrmand w warszawskim klubie „Stodoła”, 1958 r.

Leopold Tyrmand w warszawskim klubie „Stodoła”, 1958 r.

Foto: Fotonova

Nie skądinąd, a z „Rzeczpospolitej (z 21 września 2010 r.) przyszła do mnie wieść, że oto nastała moda na Tyrmanda. Który to już raz – westchnąłem, mina mi jednak do reszty zrzedła, gdy z artykułu Bartosza Marca dowiedziałem się, że główną przesłanką dla tej stosunkowo kategorycznie wyartykułowanej tezy ma być edycja tomu „tekstów niewydanych” Leopolda Tyrmanda – jak głosi podtytuł książki „Pokój ludziom dobrej woli...” firmowanej przez wydawnictwo MG od dłuższego czasu wznawiające utwory autora „Złego”.

Sęk w tym bowiem, że ów „Pokój ludziom...” przeczytałem i nie dziwię się wcale, że nikt dotąd nie kwapił się z edycją tych tekstów, które Tyrmand opublikował w prasie PRL-owskiej przed wyjazdem na Zachód. W sumie jest ich dziesięć, drukowane były w latach 1946 – 1963 w „Przekroju”, „Dialogu”, „Dziś i Jutro”, „Tygodniku Powszechnym”, „Nowej Kulturze” i „Przeglądzie Kulturalnym”. Są wśród nich reportaże (?) znad Bałtyku i z Mazur, publicystyka na temat prywatnego handlu, opowiadanie będące fragmentem powieści „Filip”, jedyna (na szczęście!) w dorobku Tyrmanda sztuka sceniczna, projekt scenariusza filmowego (szczęśliwie niezrealizowanego) oraz dołączone prawem kaduka „Listy do Amandy” tłumaczone na polski z angielskiego, a publikowane w „Ex Librisie” siedem lat po śmierci autora.

[srodtytul]To nie byli szaleńcy[/srodtytul]

Słowem, misz-masz, w którym na próżno szukalibyśmy jednak najważniejszego prasowego tekstu Leopolda Tyrmanda – „Sprawy Piaseckiego”, która ujrzała światło dzienne w tygodniku „Świat” 18 listopada 1956 r. W artykule tym przedstawił sylwetkę Bolesława Piaseckiego na tle historii „Falangi”, zarzucając przewodniczącemu PAX agenturalność i wypominając, że podczas okupacji mordował komunistów, a teraz niszczy Kościół i staje na drodze przemianom polskiego Października. Tyrmand miał z Piaseckim na pieńku od 1948 roku, gdy pracował w „Słowie Powszechnym” i nie otrzymał należnych mu pieniędzy. Ale powody napisania artykułu były oczywiście głębsze, dotykają przejęcia przez środowisko PAX-owskie „Tygodnika Powszechnego”, z którym Tyrmand był związany, zresztą dość przeczytać stosowny fragment „Dziennika 1954” poświęcony „agentowi regime’u do spraw katolicyzmu, oenerowcowi, antysemicie i faszyście, którego bojówki mordowały w czasie wojny ukrywających się komunistów, który obecnie ma willę na Mokotowie i jeździ po Warszawie najdroższą angielską limuzyną”.

18 listopada 1956 r. przeszedł jednak samego siebie i nic dziwnego, że Peter Raina w książce „Mordercy uchodzą bezkarni. Sprawa Bohdana P.” (Von Borowiecky, Warszawa 2000) artykuł ten – w którym Tyrmand charakteryzował Bolesława Piaseckiego ze zjadliwą, jak mu się zdawało, ironią: „Wysoki blondyn o oczach niebieskich, otwartych, dobrze zbudowany, o ujmującej twarzy i pełnych godności ruchach wodza Gallów. Ostatni prasłowiański kniaź polityczny podejmujący swych wasali wśród scenerii z niedźwiedzich skór” – ocenił jako najobrzydliwszy atak na szefa PAX spośród tych, jakie miały wtedy miejsce. A samego Tyrmanda nazwał „gorliwym piewcą stalinizmu i późniejszym niemniej gorliwym demokratą”. Proszę się nie gorszyć: tak właśnie było.

Dwa miesiące po napisaniu przez Tyrmanda „Sprawy Piaseckiego”, 22 stycznia 1957 r. porwany został syn przewodniczącego PAX, szesnastoletni Bohdan Piasecki. Prawie po dwóch latach prowadzonego nie tyle nawet nieudolnie, ile celowo mataczonego śledztwa, 8 grudnia 1958 r. w istocie przypadkowo hydraulicy znaleźli zmumifikowane zwłoki chłopca w piwnicy domu przy alei Świerczewskiego (dziś: Solidarności) w Warszawie. Sprawcy i współwinni tej najgłośniejszej i najpodlejszej politycznej zbrodni nigdy nie zostali postawieni przed sądem. Żyli sobie spokojnie w Izraelu i RFN, a jeden swoich dni dożył nawet w Polsce (zmarł w 1977 r.), bo nie pozwolono mu wyjeżdżać, jako że toczyło się przecież przeciw niemu śledztwo...

Przesłuchiwany w tej sprawie był również Tyrmand, podobnie jak więcej osób ze środowiska nieprzyjaznego ojcu zamordowanego chłopca.

Nikt oczywiście nie stawiał zarzutów pisarzom i dziennikarzom. Ale też trzeba było być ślepym, by nie zauważyć zmasowanej kampanii prasowej wymierzonej w Piaseckiego, mającej zresztą swoją powtórkę, gdy przymierzano się do postawienia (jednak) przed sądem jednego z podejrzanych. Zasadne więc było i jest pytanie o mocodawców i inspiratorów takich tekstów jak „Sprawa Piaseckiego”. Ci wkrótce ujawnili się sami. W 1961 r. izraelski dziennik „Nowiny i Kurier” piórem Dawida Hartema (naprawdę Dawida Fajgenberga, adwokata z Tel Awiwu) po omówieniu artykułu Tyrmanda stwierdził wprost, że morderstwo Bohdana Piaseckiego było zemstą za antyżydowską działalność ojca. Pięć lat później izraelski „Maariv” po stwierdzeniu, że „jednostki Piaseckiego, zabiły tysiące Żydów w okresie okupacji”, orzekł, iż dwaj Żydzi, którzy zamordowali Bohdana Piaseckiego „zdecydowali pomścić żydowskie ofiary – zabijając syna”. Czy uczynili to tak sami z siebie, czy może na zlecenie kogoś znacznie potężniejszego? Wiadomo, że nazwisko Bolesława Piaseckiego znajdowało się na liczącej 20 tysięcy nazwisk liście Simona Wiesenthala, liście osób podejrzanych o udział w akcjach przestępczych przeciw Żydom. Dziś, gdy dowiedzieliśmy się, że słynny „łowca nazistów” nade wszystko był pospolitym oszustem, nie możemy wykluczyć i tego, że znał kulisy zamordowania Bohdana Piaseckiego.

Napisany z powodów czysto etnicznych artykuł Leopolda Tyrmanda jest tekstem pałkarskim. Danuta Kętrzyńska opowiadała Mariuszowi Urbankowi („Zły Tyrmand”, Iskry, Warszawa 2007), że Leopold pytał ją: „Czy uważasz, że to mogło mieć jakiś wpływ? Gdyby miało się okazać, że to, co napisałem, rzeczywiście zainspirowało jakiegoś szaleńca, nie poradzę sobie z tym chyba do końca życia”. Wzruszające, ale to nie byli szaleńcy.

Jak też, przynajmniej do niedawna, nie uważałem za szaleńca Józefa Hena, a to dlatego, że w swoim czasie przegapiłem w jego dziennikach („Nie boję się bezsennych nocy... Z księgi drugiej”, BGW, Warszawa 1992), we fragmencie – krytycznym zresztą – odnoszącym się do Tyrmanda takie oto zdania: „Nigdy nie odmawiałem mu błyskotliwej inteligencji, talentu ani odwagi publicystycznej. Jego artykuł o Bolesławie Piaseckim opublikowany w »Świecie« był znakomity...”.

Dla zdecydowanej większości czytelników Leopolda Tyrmanda jest on autorem „Złego”. „Filip” będący jego najlepszą książką jest już znany przez nie tak wielu, podobnie niedocenione (a dlaczego, Koteczku? – spytałby Kisiel) „Życie towarzyskie i uczuciowe”. „Cywilizację komunizmu” antykomuniści cenią wysoko, bo tak im wypada. Inni pukają się w czoło, bo tak jak Tadeuszowi Konwickiemu jawi im się autor „Hotelu Ansgar” jako człowiek nieideologiczny: „Nawet jako katolik nie wykazywał szczególnej pobożności. Tyrmand był pragmatykiem, żył dniem codziennym w gąszczu naszego życia. A jeśli był antykomunistą, to tak, jakby należał do jachtklubu” („Zorze wieczorne”, Alfa, Warszawa 1991).

Konwicki nie musi mieć racji i nie tylko dlatego, że np. pierwsza żona Leopolda Barbara Hoff nie wątpi w jego głęboką wiarę. „Owszem – czytamy w książce Mariusza Urbanka – jego katolicyzm nie był tradycyjny, nie interesowało go bieganie na procesje. Ale pociągała go strona filozoficzna religii, czytał ojców Kościoła, czuł się związany ze środowiskami katolickimi, odwiedzał w Krakowie biskupa Wojtyłę. Dlatego bardzo zdziwił ją nagły powrót Tyrmanda do judaizmu w Nowym Jorku. Nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć. Pochodził z rodziny żydowskiej, ale przecież już jego rodzice nie mieli nic wspólnego z judaizmem”.

Nie to jest jednak dla mnie najważniejsze. Zwraca uwagę dość powszechna niekonsekwencja, jaką wykazuje się wobec osoby i dorobku literackiego Tyrmanda. Przyznam się, że od dawna śmiertelnie nudzą mnie opowieści o skarpetkach Leopolda, o jego umiejętnościach tanecznych i znajomości (mocno wątpliwej) jazzu, pasjach sportowych itd., itp. Dlatego też przypomniane teraz we fragmentach „Listy do Amandy”, gdzie autor występuje jako obrońca biustonoszy, których zbyt chętnie – jego zdaniem – wyzbywają się współczesne kobiety, budzić może jedynie uśmiech politowania. Na pewno Tyrmand nie był Balzakiem dla gówniarzy, jak chciał tego Andrzej Kijowski. Przeciwnie, bywał autorem nieprawdopodobnie serio piszącym dla dorosłych, jak książką dla dorosłych jest „Zły”, bo to powieść wcale nie o Warszawie lat 50., ale przywołanie miasta, które w 1944 roku przestało istnieć. A za sprawą talentu pisarza ożyło w zupełnie innych dekoracjach.

[srodtytul]Moskiewskie kuranty[/srodtytul]

W 2002 r. nakładem wydawnictwa LTW ukazał się bardzo potrzebny tom „Porachunków osobistych” Leopolda Tyrmanda z jego tekstami powstałymi już po wyjeździe z kraju. Największą z nich karierę zrobiły „Fryzury Mieczysława Rakowskiego”, pisane dla dorosłych przecież.

Jeśli ma zapanować moda na Tyrmanda, niech będzie to moda na Tyrmanda świadomego swych słów i czynów. A jeśli tak, to czekam na edycję jego 142 tekstów, które pod winietą „Na kanwie dnia” ukazywały się od 28 lipca 1940 do 2 kwietnia 1941 roku w wydawanej w okupowanym przez Sowietów Wilnie „Prawdzie Komsomolskiej”, dzienniku Komitetu Związku Młodzieży Litwy. Nie od rzeczy byłoby uzupełnienie tej edycji innymi artykułami pisanymi wówczas przez Tyrmanda redagującego m.in. dodatek do gazety – „Prawdę Pionierską”.

Przyjaciel Tyrmanda z czasów wileńskich Remigiusz Szczęsnowicz tak mówił Mariuszowi Urbankowi: „Trudno w ogóle mówić o jakimkolwiek ówczesnym antykomunizmie Tyrmanda. Jego antykomunizm zrodzi się o wiele później, w zetknięciu z rzeczywistością stalinowską. Z jego wstępniaków wynikało, że jest zwolennikiem komunizmu i Związku Radzieckiego, ale naprawdę nie można się temu dziwić”.

A dlaczegóż to? A dlatego, że – jak utrzymuje Szczęsnowicz – po antypolskiej polityce prowadzonej przez Litwę Smetonowską „Związek Sowiecki wkroczył z hasłami równości i braterstwa wszystkich ludzi. Znów otwarto polskie szkoły, zatrudniono polskich urzędników, ukazały się polskie gazety.

– Odczuliśmy to jako wyzwolenie – mówi Remigiusz Szczęsnowicz. – Dlatego chyba nawet trudno mówić o kolaboracji”.

A skąd ta wyrozumiałość? Świetny poeta Teodor Bujnicki za współpracę z sowiecką propagandą otrzymał w tym samym czasie w Wilnie ostrzeżenie od ZWZ. Gdy po powtórnym zagarnięciu Wilna przez Sowietów w 1944 r. obejmie szefostwo dodatku literackiego „Prawdy Wileńskiej”, zostanie z wyroku podziemnego Sądu RP zastrzelony.

Tadeusz Konwicki w „Zorzach wieczornych” dzieli jednak włos na czworo, jako że – jak oznajmia – lubi komplikacje „na przekór wielbicielom prostoty czy raczej prostactwa”. I użala się nad Lolem, którego w innych miejscach fauluje bez pardonu. Bo też pisze: „... gdzież miał szukać schronienia młody student żydowski? Czy w kręgach endeckich, czy w bojówkach Falangi, czy w fanatycznych środowiskach klerykalnych.

Mogłoby być możliwe, że naturalnym biegiem rzeczy Leopold trafił do tych grup młodzieży polsko-białorusko-litewskiej, które komunizowały i demonstracyjnie odrzucały uprzedzenia rasowe oraz narodowościowe”.

A gdzież te grupy widział wtedy sam Konwicki? W swojej Puszkarni? W Kolonii Wileńskiej? Przepraszam, że wątpię. A może zgódźmy się, że „Prawda Komsomolska” wniesiona została do Wilna na sztykach sowieckich bojców, a nie przez żadną młodzież polsko-białorusko-litewską.

I nie rozgrzeszajmy Tyrmanda z tekstów, których w istocie nie znamy. Jakie takie pojęcie możemy sobie jednak wyrobić i po takich „próbkach” pisarskiego talentu, jak ta z 8 sierpnia 1940 roku: „Litwa zmieniła ostatecznie czas środkowoeuropejski na czas wschodnioeuropejski. (Nie tylko Litwa – także i we Lwowie cofano zegarki, a i w Białymstoku również – przyp. K.M.) W chwili, gdy dostrajamy nasze zegarki do czasu zegarów moskiewskich, muszą się każdemu nasunąć pewne głębsze refleksje. Nie wystarczy przecież zrównać jedynie pozycje naszych wskazówek z moskiewskimi, ujednostajnić rytm naszych mechanizmów z tamtymi, trzeba pójść dalej. (...) Musimy »przestawić« całe życie, musimy »podpędzić wskazówki« produkcji, oświaty, kultury, warunków bytu do wskazówek Zegara Kremlowskiego.

Bierzemy to wszystko pogodnie, lecz stanowczo. Dziś w nocy zmieniliśmy ustawienie wskazówek zegarów, nawiązaliśmy jeszcze jedną nitkę, nitkę drobną i cieniutką, ze społeczeństwem ZSRS. Ale w momencie, gdyśmy tego dokonywali, przyrzekliśmy sobie, że nitkę tę będziemy pogrubiać, aż utworzy się z niej gruby, potężny sznur, wiążący nas ze Związkiem Sowieckim, sznur, którego nic nie potrafi zerwać”.

Miał szczęście autor tych słów, że nie rozpoznał go zimą z 1940 na 1941 rok któryś z polskich robotników idących na pierwszą zmianę do pracy – w środku nocy.

Nie skądinąd, a z „Rzeczpospolitej (z 21 września 2010 r.) przyszła do mnie wieść, że oto nastała moda na Tyrmanda. Który to już raz – westchnąłem, mina mi jednak do reszty zrzedła, gdy z artykułu Bartosza Marca dowiedziałem się, że główną przesłanką dla tej stosunkowo kategorycznie wyartykułowanej tezy ma być edycja tomu „tekstów niewydanych” Leopolda Tyrmanda – jak głosi podtytuł książki „Pokój ludziom dobrej woli...” firmowanej przez wydawnictwo MG od dłuższego czasu wznawiające utwory autora „Złego”.

Sęk w tym bowiem, że ów „Pokój ludziom...” przeczytałem i nie dziwię się wcale, że nikt dotąd nie kwapił się z edycją tych tekstów, które Tyrmand opublikował w prasie PRL-owskiej przed wyjazdem na Zachód. W sumie jest ich dziesięć, drukowane były w latach 1946 – 1963 w „Przekroju”, „Dialogu”, „Dziś i Jutro”, „Tygodniku Powszechnym”, „Nowej Kulturze” i „Przeglądzie Kulturalnym”. Są wśród nich reportaże (?) znad Bałtyku i z Mazur, publicystyka na temat prywatnego handlu, opowiadanie będące fragmentem powieści „Filip”, jedyna (na szczęście!) w dorobku Tyrmanda sztuka sceniczna, projekt scenariusza filmowego (szczęśliwie niezrealizowanego) oraz dołączone prawem kaduka „Listy do Amandy” tłumaczone na polski z angielskiego, a publikowane w „Ex Librisie” siedem lat po śmierci autora.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą