Nie skądinąd, a z „Rzeczpospolitej (z 21 września 2010 r.) przyszła do mnie wieść, że oto nastała moda na Tyrmanda. Który to już raz – westchnąłem, mina mi jednak do reszty zrzedła, gdy z artykułu Bartosza Marca dowiedziałem się, że główną przesłanką dla tej stosunkowo kategorycznie wyartykułowanej tezy ma być edycja tomu „tekstów niewydanych” Leopolda Tyrmanda – jak głosi podtytuł książki „Pokój ludziom dobrej woli...” firmowanej przez wydawnictwo MG od dłuższego czasu wznawiające utwory autora „Złego”.
Sęk w tym bowiem, że ów „Pokój ludziom...” przeczytałem i nie dziwię się wcale, że nikt dotąd nie kwapił się z edycją tych tekstów, które Tyrmand opublikował w prasie PRL-owskiej przed wyjazdem na Zachód. W sumie jest ich dziesięć, drukowane były w latach 1946 – 1963 w „Przekroju”, „Dialogu”, „Dziś i Jutro”, „Tygodniku Powszechnym”, „Nowej Kulturze” i „Przeglądzie Kulturalnym”. Są wśród nich reportaże (?) znad Bałtyku i z Mazur, publicystyka na temat prywatnego handlu, opowiadanie będące fragmentem powieści „Filip”, jedyna (na szczęście!) w dorobku Tyrmanda sztuka sceniczna, projekt scenariusza filmowego (szczęśliwie niezrealizowanego) oraz dołączone prawem kaduka „Listy do Amandy” tłumaczone na polski z angielskiego, a publikowane w „Ex Librisie” siedem lat po śmierci autora.
[srodtytul]To nie byli szaleńcy[/srodtytul]
Słowem, misz-masz, w którym na próżno szukalibyśmy jednak najważniejszego prasowego tekstu Leopolda Tyrmanda – „Sprawy Piaseckiego”, która ujrzała światło dzienne w tygodniku „Świat” 18 listopada 1956 r. W artykule tym przedstawił sylwetkę Bolesława Piaseckiego na tle historii „Falangi”, zarzucając przewodniczącemu PAX agenturalność i wypominając, że podczas okupacji mordował komunistów, a teraz niszczy Kościół i staje na drodze przemianom polskiego Października. Tyrmand miał z Piaseckim na pieńku od 1948 roku, gdy pracował w „Słowie Powszechnym” i nie otrzymał należnych mu pieniędzy. Ale powody napisania artykułu były oczywiście głębsze, dotykają przejęcia przez środowisko PAX-owskie „Tygodnika Powszechnego”, z którym Tyrmand był związany, zresztą dość przeczytać stosowny fragment „Dziennika 1954” poświęcony „agentowi regime’u do spraw katolicyzmu, oenerowcowi, antysemicie i faszyście, którego bojówki mordowały w czasie wojny ukrywających się komunistów, który obecnie ma willę na Mokotowie i jeździ po Warszawie najdroższą angielską limuzyną”.
18 listopada 1956 r. przeszedł jednak samego siebie i nic dziwnego, że Peter Raina w książce „Mordercy uchodzą bezkarni. Sprawa Bohdana P.” (Von Borowiecky, Warszawa 2000) artykuł ten – w którym Tyrmand charakteryzował Bolesława Piaseckiego ze zjadliwą, jak mu się zdawało, ironią: „Wysoki blondyn o oczach niebieskich, otwartych, dobrze zbudowany, o ujmującej twarzy i pełnych godności ruchach wodza Gallów. Ostatni prasłowiański kniaź polityczny podejmujący swych wasali wśród scenerii z niedźwiedzich skór” – ocenił jako najobrzydliwszy atak na szefa PAX spośród tych, jakie miały wtedy miejsce. A samego Tyrmanda nazwał „gorliwym piewcą stalinizmu i późniejszym niemniej gorliwym demokratą”. Proszę się nie gorszyć: tak właśnie było.
Dwa miesiące po napisaniu przez Tyrmanda „Sprawy Piaseckiego”, 22 stycznia 1957 r. porwany został syn przewodniczącego PAX, szesnastoletni Bohdan Piasecki. Prawie po dwóch latach prowadzonego nie tyle nawet nieudolnie, ile celowo mataczonego śledztwa, 8 grudnia 1958 r. w istocie przypadkowo hydraulicy znaleźli zmumifikowane zwłoki chłopca w piwnicy domu przy alei Świerczewskiego (dziś: Solidarności) w Warszawie. Sprawcy i współwinni tej najgłośniejszej i najpodlejszej politycznej zbrodni nigdy nie zostali postawieni przed sądem. Żyli sobie spokojnie w Izraelu i RFN, a jeden swoich dni dożył nawet w Polsce (zmarł w 1977 r.), bo nie pozwolono mu wyjeżdżać, jako że toczyło się przecież przeciw niemu śledztwo...