Że o londyńskim nawet już nie wspomnę…[/i]
Wymienione już przyczyny owocują następną: ledwie maskowaną chęcią ukarania współczesnych Polaków za rzekomą małość, niedorastanie do wymagań stawianych im przez prawicowych intelektualistów. Za wybór hedonizmu, a nie heroizmu.
Kiedy w latach II wojny światowej i bezpośrednio po jej zakończeniu Hiszpania cierpiała nędzę, a wręcz głód, generalissimus Franco nie przykładał do tego zjawiska przesadnego znaczenia. Mawiał, że „to naturalna kara boska dla narodu, którego połowa dopuściła się odstępstwa”. W prawicowej publicystyce bez trudu odnajdujemy ślady podobnego myślenia.
A zwłaszcza – w prawicowym nurcie fantastyki. Opowiadań i powieści, w której za wybór postnowoczesności, a nie husarskiej zbroi z ryngrafem Polacy ukarani są utratą niepodległości (formalną albo faktyczną), mógłbym wymienić masę. Nieszczęście Ojczyzny może, jak widać, pełnić też pozytywną, dydaktyczną funkcję…
Kolejną przyczyną opisywanego zjawiska jest szalona atrakcyjność statusu ofiary. Ostatnie dziesięciolecia przyniosły pod tym względem ogólnoświatową zmianę. W efekcie bycie ofiarą jest w tej chwili opłacalne. Bo – było to wielokrotnie opisywane – i uwzniośla tego, kto status ofiary uzyskał, i zauważalnie zwiększa efektywność jego działań.
To zjawisko o planetarnej skali, ale wydaje mi się, że w polskim przypadku chodzi niewyłącznie i nie tylko o to. Polska konserwatywna inteligencja chce postrzegać nasz kraj jako nie profitenta ostatnich dekad, tylko ich ofiarę (podobnie notabene jak polscy konserwatyści chcą na wewnątrzpolskiej scenie polityczno-społecznej postrzegać siebie) przede wszystkim z innego powodu.
Otóż status ofiary jest perfekcyjnym usprawiedliwieniem własnej niemożności, jest doskonałym uzasadnieniem braku własnych dokonań. Niezależnie od tego, czy jest to status prawdziwy czy fałszywy, i czy owa niemożność jest autentyczna, czy też jej odczucie wynika z radykalnie zawyżonych ambicji. We współczesnym świecie tego rodzaju korzyści z pielęgnowanego poczucia bycia ofiarą odnoszą Serbowie (ofiara całego świata) i Arabowie (ofiara spisku chrześcijańsko-żydowsko-amerykańsko-zachodniego).
Ale dlaczego brak własnych dokonań, skoro ostatnie 20 lat to widoczne gołym okiem wielkie polskie dokonania? Dlatego, że tradycjonalna inteligencja ma tendencję do niedostrzegania ich m.in. z tego powodu, że nie są one na skalę jej ambicji. Ambicji, dodajmy, pokrewnych nie polityce, lecz raczej bajkopisarstwu.
Pielęgnowana przez tradycjonalnych intelektualistów wizja kraju jako wiecznej ofiary sił wrogich (Rosji, przekupionego przez Rosję Zachodu i wewnątrzpolskich zdrajców – neotargowiczan) umożliwia bowiem wiarę w mit mówiący o tym, że rzekomo naturalnym stanem naszego kraju jest bycie potęgą na jagiellońską skalę. Gdyby nie spisek sił zła, bylibyśmy mocarstwem, który to status należy nam się bezdyskusyjnie ze względu na dziejową rolę, misję cywilizacyjną i jako rekompensata za doznawane od wieków krzywdy.
Cechą sporej części Polaków, a zwłaszcza tradycyjnej polskiej inteligencji, jest bowiem przekonanie, że mocarstwowy stan Polski jest czymś naturalnym. Utraciliśmy go niejako przypadkiem, który musi zostać naprawiony. Nawiasem mówiąc, takie przekonanie utrzymuje się przez wiele pokoleń. Już w XVIII wieku Polacy długo nie dostrzegali, że ich państwo nie jest już tym, czym było za Zygmuntów.
Ponieważ Polska utraciła status mocarstwa przede wszystkim na rzecz Rosji, to przeciw tej ostatniej kierują się przede wszystkim polskie emocje. Moskwa odgrywała, i w jakiejś mierze odgrywa dalej, złą rolę w polskiej polityce. Jestem jednak przekonany, że nawet gdyby z Kremla zniknęli nagle byli kagebiści, a zaludniłyby go dzieci kwiaty prowadzące politykę zgodną ze swą ideologią, nie wpłynęłoby to w sposób znaczący na emocje sporej części naszej inteligencji.
W polskim myśleniu i świecie polskich emocji bowiem Rosja jest nie tylko ciemiężycielką. Jest też – i nie wiem, czy dla wielu to nie jest ważniejsze – uzurpatorką. Uzurpowała sobie bowiem miejsce wschodnioeuropejskiego mocarstwa, które przecież – spora część polskiej inteligencji jest o tym głęboko przekonana – Bóg i natura zarezerwowali dla nas.
I to jest, moim zdaniem, ukryty, główny powód będącej przedmiotem tego artykułu psychozy.
Warto zaznaczyć, że chora polska megalomania ma bliźniacze odbicie – równie chorobliwy polski kompleks niższości wyrażający się w naturalnym w pewnych środowiskach przyjmowaniu postawy klienckiej wobec obcych potęg, szczególnie tych zachodnich. Ta choroba również toczy polską psychikę. Nie jest w niczym lepsza od megalomanii. Co więcej – w ciągu ostatnich 20 lat częściej chyba miała szanse wpływać na realną politykę niż megalomania. Ale w ciągu ostatnich lat została ona wielokrotnie zdiagnozowana – politycznie i publicystycznie, co zdecydowanie obniżyło jej szkodliwość. Z polską megalomanią rzecz ma się inaczej.
[srodtytul]*[/srodtytul]
Ten stan umysłów niepokoi mnie, bo przywodzi na myśl wiek XVIII. W innym jednak kontekście niż ten, który lubią podnosić zwolennicy tezy o nadciągającej nad Rzeczpospolitą zagładzie.
W XVIII wieku Polacy ześlizgiwali się w niewolę, ale byli tak pewni, że ich wolność jest utrwalona, iż tego ześlizgiwania się nie dostrzegali. W XXI wieku Polacy są wolni. Ale tak intensywnie wmawiają sobie, że są zniewoleni, że jeśli przyjdzie zagrożenie prawdziwym zniewoleniem, mogą tego nie zauważyć.