Skwieciński o umiłowaniu roli ofiary i polskiej megalomanii

Cechą tradycyjnej polskiej inteligencji jest przekonanie, że mocarstwowy stan Polski jest czymś naturalnym. Utraciliśmy go niejako przypadkiem. Miejsce wschodnioeuropejskiego mocarstwa, które Bóg i natura zarezerwowali dla nas, uzurpowała sobie Rosja.

Publikacja: 24.12.2010 00:01

Skwieciński o umiłowaniu roli ofiary i polskiej megalomanii

Foto: Forum, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Ktoś, kto przybyłby do Polski z kosmosu albo został zahibernowany np. w latach 80. i odhibernowany trafił gdzieś w środowiska polskiej prawicy, musiałby uznać, że Rzeczpospolita jest w przededniu czasów najstraszniejszych albo że już one nadeszły.

Niepodległość kraju jest niezwykle poważnie zagrożona, ześlizgujemy się po równi pochyłej, a w skrajnych interpretacjach już żeśmy ową niepodległość utracili. Przy biernym, wynikającym z głupoty (wersja umiarkowana) albo też czynnym, wynikającym z mieszaniny głupoty z cynizmem (wersja hardcore,owa) udziale Zachodu stajemy się, lub już staliśmy, rosyjskim protektoratem.

Albo też protektoratem rosyjsko-niemieckim, jak głosi teza podana wiernym do wierzenia parę miesięcy temu.

Wprawdzie – jak ujawniły ostatnio WikiLeaks – NATO, po długich latach wzdragania się, opracowało w końcu konkretne wojskowo-techniczne plany przyjścia Polsce z pomocą w wypadku rosyjskiego ataku, stało się to na wniosek USA i – uwaga – właśnie Niemców, po długim molestowaniu przez wszystkie polskie rządy, w tym i obecny, uznawany przez wielu wiernych za ruską agenturę. Pozostaje to w niejakiej sprzeczności z wizją tych, którzy uważają, że żyjemy w epoce jakiejś przedłużającej się, wiecznej Jałty.

Ale jak dotąd nie widać, żeby spowodowało to jakąś zmianę dominującego w tej grupie stanowiska. I raczej nie należy spodziewać się tego w bliskiej przyszłości.

[srodtytul]„Zdjęli parasol…”[/srodtytul]

Dlaczego tak się dzieje? Pierwszym narzucającym się wytłumaczeniem jest brutalna potrzeba polityczna. Polska scena publiczna uległa nieszczęśliwemu przełamaniu według, niestety, przesadnie emocjonalnie odczuwanych podziałów. Pisowskiej opozycji odpowiada sytuacja, w której przeciwnika może oskarżać nie tylko o błędy czy nawet nieprawości w rządzeniu, ale o bycie „sumą zła” – a więc również obozem zdrady narodowej. Siebie samego można w takiej sytuacji lansować jako obóz walki o niepodległość. Ponieważ zwolennicy tezy o nowych rozbiorach są niemal bez reszty zwolennikami PiS, narzucałaby się teza, że chodzi tu po prostu o politykę.

Ale to byłoby za proste. Bo pośród lansujących tę tezę odnajdujemy osoby, które nie utożsamiają się bezkrytycznie z partią Jarosława Kaczyńskiego. I znane są z – piszę to bez kpiny – niezależności sądów.

Istotniejszych przyczyn należy więc szukać gdzie indziej. Mniej w faktach, a bardziej w pewnych, charakterystycznych dla tradycyjnej polskiej inteligencji, cechach. Zwłaszcza że konflikt w aż tak ostrej formie trwa wprawdzie dopiero kilka lat, ale w formie mniej ostrej, bardziej rozmytej, sięga korzeniami aż do 1990 roku.

Bo choć psychoza pt. żyjemy w nowym roku 1947, albo wręcz 1795, osiągnęła obecnie stadium paroksyzmu, to przecież nie narodziła się ani 10 kwietnia pod Smoleńskiem, ani z chwilą objęcia władzy przez Platformę Obywatelską. Istniała i wcześniej, i choć w mniejszym natężeniu, to w podobnej formie.

Przyszli historycy zadadzą sobie zapewne pytanie, dlaczego w sytuacji, w której od roku ’89 Polska osiąga – wprawdzie stopniowo, ale konsekwentnie – kolejne cele, będące przez pokolenia nieziszczalnymi marzeniami, część tradycyjnej polskiej inteligencji równie konsekwentnie odmawia przyjęcia tego do wiadomości i objawia wieczne nieusatysfakcjonowanie na wysokim poziomie emocjonalnym.

Przez całe 20 lat nie przypominam sobie momentu, w którym opisywana część inteligencji byłaby usatysfakcjonowana. A wręcz – w którym nie dawałaby wyrazu przekonaniu, że właśnie następuje koniec świata. Albo za chwilę pozbawi nas niepodległości sieć oplatających kraj agenturalnych spółek, tworzonych przez Rosjan w zmowie z Wałęsą. Albo rząd Unii Demokratycznej sprzedaje nas Moskwie. Albo z Rosją dogaduje się Clinton (i na pewno nie przyjmie nas do NATO…). Co oczywiste, w Unii Europejskiej będziemy popychadłem (a przy okazji UE zniszczy co najmniej nasze rolnictwo). A ostatni okres to już prawdziwy festiwal kasandrycznych proroctw, z nową Jałtą do kwadratu (Amerykanie „zdjęli parasol ochronny znad polskiego prezydenta”, i stąd zapewne Smoleńsk, jak zasugerował prof. Krasnodębski) z rosyjsko-niemieckim kondominium na czele.

[srodtytul]A nie mówiłem?[/srodtytul]

Skąd to się bierze? Aby nie być posądzony o zbytnie ułatwianie sobie zadania, jako pierwszą wymienię przyczynę tak naprawdę moim zdaniem wcale nie najważniejszą, za to realną. Sytuacja międzynarodowa rzeczywiście w pewnym momencie uległa zmianie na niekorzyść Rzeczypospolitej.

Zmiana ta wiązała się z mniej więcej jednoczesnym zaistnieniem trzech czynników. Po pierwsze – odejściem od władzy republikanów i przyjściem Obamy z jego trzecioświatowymi preferencjami. Po drugie – umocnieniem się systemu putinowskiego i – szerzej – Rosji (głównie na skutek wzrostu cen surowców energetycznych). I po trzecie – wygaśnięciem historycznych kompleksów w Niemczech, skutkującym wejściem Berlina na drogę otwartego realizowania przede wszystkim własnych interesów narodowych. Interesów rozumianych m.in. jako bliskie relacje z Moskwą i wygaszanie roli Berlina jako szczególnego adwokata Warszawy w przestrzeni europejskiej.

Ta polityczna zmiana istotnie mogła alarmować. Tym bardziej że – rzeczywiście przedtem mainstreamową narrację w kwestii położenia międzynarodowego Polski cechowała irytująca naiwność, przekonanie, że weszliśmy w szczęśliwe millennium końca historii, którego nie zakłóci nigdy nic. W dodatku narracji tej towarzyszyła perswazja, iż rozumowanie w tradycyjnych kategoriach narodowego interesu jest jakoby już nieaktualne, a ci, którzy tak nie uważają, są co najmniej nierozumiejącymi świata paleokonserwatystami, jeśli nie po prostu oszołomami.

Ci, którzy dostrzegali fikcyjność tych założeń, jeszcze zanim lata dwutysięczne obnażyły ich nieprawdziwość, mieli potem oczywiste prawo powiedzieć „a nie mówiłem?”.

Niestety, to „a nie mówiłem?” u sporej części „mówiących” przerodziło się w nieustanne demonstrowanie przekonania, że fakt, iż kiedyś mainstream odrzucał ich diagnozę, która ostatecznie okazała się – wtedy – prawdziwa, daje im teraz patent na nieomylność. Nieomylność mającą dotyczyć tez głoszonych już współcześnie. A tezy te – o Polsce właśnie pozbawianej niepodległości, o złowrogiej w tej mierze roli rzekomo uzależniającej nas od Rosji, zdradzającego nas Zachodu i agenturalnego obozu obecnie rządzącego, oceniam jako, by użyć eufemizmu, nieprawdziwe. Czego dowodzą – jeśli ktoś wymagał dowodu – m.in. depesze WikiLeaks.

Niemniej jednak – jak pisałem już wyżej – głoszący te tezy nie przejawiają skłonności, by przyjąć, że choć jeszcze niedawno mieli rację w swym pesymizmie, i szerzej – w pewnym zakresie w swym poglądzie na mechanizm świata, to obecnie aż tak daleki pesymizm jest nieuzasadniony, a mechanizm świata, słusznie postrzegany przez nich jako brutalny, potrafi działać na korzyść naszego kraju.

Dlaczego tak się dzieje?

[srodtytul]Konspirator – to brzmi dumnie![/srodtytul]

Swoją rolę odegrała tu nasza historia. Przy czym nie chodzi tu wyłącznie o zrozumiałą wrażliwość narodu, przez wieki krzywdzonego przez pogardzanych sąsiadów i niewspomaganego przez tych, do których kulturowo aspirował. Chodzi przede wszystkim o znane psychologiczne zjawisko polegające na tym, że ofiara jest do tego stopnia ukształtowana przez traumatyczne przeżycia, że podświadomie dąży do reprodukowania tych sytuacji. Klasycznym przykładem jest kobieta skrzywdzona przez alkoholika, która podświadomie szuka sobie… drugiego alkoholika.

Kiedy widzę i słyszę współczesnych Polaków odmawiających uznania, że żyją w wolnym kraju i tworzących finezyjne intelektualnie (albo wręcz przeciwnie – charakteryzujące się prostotą cepa) konstrukcje mające uzasadnić tę odmowę, przypomina mi się to zjawisko.

Mówimy wszak o inteligencji, innej przyczyny tego destrukcyjnego zjawiska należy więc szukać w kulturze. W polskiej kulturze, która jest tak ukształtowana, że tradycyjny polski inteligent dobrze się czuje (tj. nie czuje się zwykłym, prozaicznym zjadaczem chleba, konformistą wręcz), tylko gdy jest romantycznym konspiratorem. A co najmniej obrońcą Ojczyzny. Rzecz jasna, śmiertelnie zagrożonej.

Nasza kultura nie wytworzyła bowiem – nie miała szans i wiadomo dlaczego – atrakcyjnych wzorców funkcjonowania Polaka w warunkach pokoju i niepodległości. Takiego Polaka, który byłby zarazem ambitny i odczuwający imperatyw działania nie tylko dla swojego dobra, ale również i dla dobra kraju.

W efekcie tradycyjny Polak odczuwa wewnętrzną tęsknotę do stanu, w którym może się odnaleźć, określić się w sposób dla niego samego atrakcyjny. Czyli do stanu niewoli. Subiektywnie bowiem może być albo człowiekiem małym, godnym pogardy, albo bojownikiem przeciw zniewoleniu. Tertium non datur.

I to jest moim zdaniem ważny powód opisywanego zjawiska.

[srodtytul]Armagedonowszczyzna[/srodtytul]

Kolejną przyczynę (skądinąd związaną z poprzednią) określam na własny użytek mianem armagedonowszczyzny (skądinąd termin ten dobrze obrazuje również całość analizowanych postaw prawicowych inteligentów). Chodzi o silnie zinternalizowane wśród polskich konserwatystów przekonanie, że nie tylko życie człowieka jest terenem walki między Dobrem a Złem (z dużej litery), ale terenem tego starcia jest również historia i polityka. Przy czym Polska nie jest po prostu jednym z wielu obszarów, na którym trwa ta walka. Jest w jakimś sensie jej terenem głównym. Przedmiotem, ale i podmiotem. A obecnie przeżywamy coś na kształt czasów ostatecznych (albo i wprost: czasy ostateczne).

Rozumie się samo przez się, że dla wyznawcy armagedonowszczyzny niemożliwe jest zaakceptowanie faktu, że żyje sobie w państwie rządzonym przez może kiepski, ale normalny, demokratyczny rząd, mającym lepsze lub gorsze, ale mniej więcej normalne relacje z sąsiadami. Dopuszczenie takiej świadomości byłoby dla niego upadkiem moralnym, porównywalnym z tym, będącym udziałem ekskomunisty śpiewającego w operze Janusza Szpotańskiego:

[i]– W sekrecie, towarzyszu, powiem wam,

Nie bawią już idee mnie ogromne.

W szwajcarskim banku małe konto mam,

Że o londyńskim nawet już nie wspomnę…[/i]

Wymienione już przyczyny owocują następną: ledwie maskowaną chęcią ukarania współczesnych Polaków za rzekomą małość, niedorastanie do wymagań stawianych im przez prawicowych intelektualistów. Za wybór hedonizmu, a nie heroizmu.

Kiedy w latach II wojny światowej i bezpośrednio po jej zakończeniu Hiszpania cierpiała nędzę, a wręcz głód, generalissimus Franco nie przykładał do tego zjawiska przesadnego znaczenia. Mawiał, że „to naturalna kara boska dla narodu, którego połowa dopuściła się odstępstwa”. W prawicowej publicystyce bez trudu odnajdujemy ślady podobnego myślenia.

A zwłaszcza – w prawicowym nurcie fantastyki. Opowiadań i powieści, w której za wybór postnowoczesności, a nie husarskiej zbroi z ryngrafem Polacy ukarani są utratą niepodległości (formalną albo faktyczną), mógłbym wymienić masę. Nieszczęście Ojczyzny może, jak widać, pełnić też pozytywną, dydaktyczną funkcję…

Kolejną przyczyną opisywanego zjawiska jest szalona atrakcyjność statusu ofiary. Ostatnie dziesięciolecia przyniosły pod tym względem ogólnoświatową zmianę. W efekcie bycie ofiarą jest w tej chwili opłacalne. Bo – było to wielokrotnie opisywane – i uwzniośla tego, kto status ofiary uzyskał, i zauważalnie zwiększa efektywność jego działań.

To zjawisko o planetarnej skali, ale wydaje mi się, że w polskim przypadku chodzi niewyłącznie i nie tylko o to. Polska konserwatywna inteligencja chce postrzegać nasz kraj jako nie profitenta ostatnich dekad, tylko ich ofiarę (podobnie notabene jak polscy konserwatyści chcą na wewnątrzpolskiej scenie polityczno-społecznej postrzegać siebie) przede wszystkim z innego powodu.

Otóż status ofiary jest perfekcyjnym usprawiedliwieniem własnej niemożności, jest doskonałym uzasadnieniem braku własnych dokonań. Niezależnie od tego, czy jest to status prawdziwy czy fałszywy, i czy owa niemożność jest autentyczna, czy też jej odczucie wynika z radykalnie zawyżonych ambicji. We współczesnym świecie tego rodzaju korzyści z pielęgnowanego poczucia bycia ofiarą odnoszą Serbowie (ofiara całego świata) i Arabowie (ofiara spisku chrześcijańsko-żydowsko-amerykańsko-zachodniego).

Ale dlaczego brak własnych dokonań, skoro ostatnie 20 lat to widoczne gołym okiem wielkie polskie dokonania? Dlatego, że tradycjonalna inteligencja ma tendencję do niedostrzegania ich m.in. z tego powodu, że nie są one na skalę jej ambicji. Ambicji, dodajmy, pokrewnych nie polityce, lecz raczej bajkopisarstwu.

Pielęgnowana przez tradycjonalnych intelektualistów wizja kraju jako wiecznej ofiary sił wrogich (Rosji, przekupionego przez Rosję Zachodu i wewnątrzpolskich zdrajców – neotargowiczan) umożliwia bowiem wiarę w mit mówiący o tym, że rzekomo naturalnym stanem naszego kraju jest bycie potęgą na jagiellońską skalę. Gdyby nie spisek sił zła, bylibyśmy mocarstwem, który to status należy nam się bezdyskusyjnie ze względu na dziejową rolę, misję cywilizacyjną i jako rekompensata za doznawane od wieków krzywdy.

Cechą sporej części Polaków, a zwłaszcza tradycyjnej polskiej inteligencji, jest bowiem przekonanie, że mocarstwowy stan Polski jest czymś naturalnym. Utraciliśmy go niejako przypadkiem, który musi zostać naprawiony. Nawiasem mówiąc, takie przekonanie utrzymuje się przez wiele pokoleń. Już w XVIII wieku Polacy długo nie dostrzegali, że ich państwo nie jest już tym, czym było za Zygmuntów.

Ponieważ Polska utraciła status mocarstwa przede wszystkim na rzecz Rosji, to przeciw tej ostatniej kierują się przede wszystkim polskie emocje. Moskwa odgrywała, i w jakiejś mierze odgrywa dalej, złą rolę w polskiej polityce. Jestem jednak przekonany, że nawet gdyby z Kremla zniknęli nagle byli kagebiści, a zaludniłyby go dzieci kwiaty prowadzące politykę zgodną ze swą ideologią, nie wpłynęłoby to w sposób znaczący na emocje sporej części naszej inteligencji.

W polskim myśleniu i świecie polskich emocji bowiem Rosja jest nie tylko ciemiężycielką. Jest też – i nie wiem, czy dla wielu to nie jest ważniejsze – uzurpatorką. Uzurpowała sobie bowiem miejsce wschodnioeuropejskiego mocarstwa, które przecież – spora część polskiej inteligencji jest o tym głęboko przekonana – Bóg i natura zarezerwowali dla nas.

I to jest, moim zdaniem, ukryty, główny powód będącej przedmiotem tego artykułu psychozy.

Warto zaznaczyć, że chora polska megalomania ma bliźniacze odbicie – równie chorobliwy polski kompleks niższości wyrażający się w naturalnym w pewnych środowiskach przyjmowaniu postawy klienckiej wobec obcych potęg, szczególnie tych zachodnich. Ta choroba również toczy polską psychikę. Nie jest w niczym lepsza od megalomanii. Co więcej – w ciągu ostatnich 20 lat częściej chyba miała szanse wpływać na realną politykę niż megalomania. Ale w ciągu ostatnich lat została ona wielokrotnie zdiagnozowana – politycznie i publicystycznie, co zdecydowanie obniżyło jej szkodliwość. Z polską megalomanią rzecz ma się inaczej.

[srodtytul]*[/srodtytul]

Ten stan umysłów niepokoi mnie, bo przywodzi na myśl wiek XVIII. W innym jednak kontekście niż ten, który lubią podnosić zwolennicy tezy o nadciągającej nad Rzeczpospolitą zagładzie.

W XVIII wieku Polacy ześlizgiwali się w niewolę, ale byli tak pewni, że ich wolność jest utrwalona, iż tego ześlizgiwania się nie dostrzegali. W XXI wieku Polacy są wolni. Ale tak intensywnie wmawiają sobie, że są zniewoleni, że jeśli przyjdzie zagrożenie prawdziwym zniewoleniem, mogą tego nie zauważyć.

Ktoś, kto przybyłby do Polski z kosmosu albo został zahibernowany np. w latach 80. i odhibernowany trafił gdzieś w środowiska polskiej prawicy, musiałby uznać, że Rzeczpospolita jest w przededniu czasów najstraszniejszych albo że już one nadeszły.

Niepodległość kraju jest niezwykle poważnie zagrożona, ześlizgujemy się po równi pochyłej, a w skrajnych interpretacjach już żeśmy ową niepodległość utracili. Przy biernym, wynikającym z głupoty (wersja umiarkowana) albo też czynnym, wynikającym z mieszaniny głupoty z cynizmem (wersja hardcore,owa) udziale Zachodu stajemy się, lub już staliśmy, rosyjskim protektoratem.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał