Formalnie „Solidarność” była związkiem zawodowym. To była jedyna organizacja, której powołania mogli żądać strajkujący robotnicy, nie uderzając w ustrojowe zasady. Dla co trzeźwiejszych obserwatorów, również z obozu władzy, było jednak naturalne, że stanie się ona reprezentacją ubezwłasnowolnionego społeczeństwa i to równie totalną, jak totalną była panująca nad nim władza. „Solidarność” musiała przeciwstawiać się wszechogarniającej presji komunistycznego aparatu, a więc zajmować się wszystkim i stanąć w obronie społeczeństwa w nieomal wszystkich dziedzinach. Obrona praw pracowniczych była tylko jednym i to nie najważniejszym elementem solidarnościowych celów. Nieprzypadkowo zresztą po wewnętrznej dyskusji „Solidarność” przyjęła strukturę terytorialną nietypową dla branżowo organizowanych syndykatów zawodowych.
W rzeczywistości „Solidarność” była konfederacją narodu zawiązaną dla odzyskania suwerenności, która swoje działania dostosować musiała do zasadniczych ograniczeń politycznych. Jednocześnie swoim istnieniem i funkcjonowaniem zmieniała stan rzeczy i rozszerzała otwierające się przed społeczeństwem możliwości.
„Solidarność” działała we wrogim otoczeniu i niezwykle trudnych warunkach. Nie było wiadomo, czy przemiany w kraju nie doprowadzą do sowieckiej interwencji. Dodatkowo można się było obawiać użycia wojska przez rządzących Polską komunistów – co się wreszcie stało – a próba przeciwstawienia się im siłą musiałaby spowodować reakcję Moskwy. I to w tych warunkach trzeba było stopniowo wydrążać z treści struktury totalitarnego systemu, do czego nieomal samoczynnie prowadzić musiało funkcjonowanie „Solidarności”. Duża część intelektualistów zgrupowanych głównie wokół Tadeusza Mazowieckiego przestraszona była dynamiką zmian i zadowoliłaby się dużo mniejszymi ustępstwami władzy, czyli totalitaryzmem mniej represyjnym, który gwarantowałby pewne intelektualne wolności. Znamienne, że ludzie ci, którzy zinterioryzowali strategię polityki z pozycji słabszego, stworzyli pierwszy niekomunistyczny rząd, a potem zmarnowali szansę gruntownej zmiany, która mogła dać naszemu krajowi potężny impuls rozwojowy.
[srodtytul]Gorąca wspólnota i niepokój elit[/srodtytul]
Solidarność” była obroną wspólnoty przeciw wrogiemu, totalitarnemu ustrojowi. Była również totalną mobilizacją narodu. Z tej perspektywy można rozważać hipotetyczne zagrożenia, które były wpisane w ten ruch. W sytuacji napięcia i walki o przetrwanie naturalne napięcia między indywidualną a wspólnotową egzystencją ulegają zawieszeniu. W takich sytuacjach, tak jak w ogniu bitwy, wspólnota staje się organiczną jednością, a jednostka ma poczucie roztopienia swojej wolności w woli wspólnoty. Totalitarne ideologie wyrastają z utopijnej wizji instytucjonalizacji takiego stanu rzeczy. Taka jest koncepcja przezwyciężenia antynomii między jednostkową wolnością a wspólnotą u Jeana Jacques’a Rousseau, u którego odnajdujemy zalążki przyszłych totalitaryzmów.
Wyjątkowo silna temperatura jedności, która ogrzewała wspólnotę „Solidarności”, mogła budzić niepokój u nastawionych liberalnie intelektualistów. Mieli się prawo obawiać, że po obaleniu komunizmu przywódcy związku będą próbowali utrwalić, a więc zinstytucjonalizować ten fenomen, doprowadzając go nie tylko do karykatury, ale budując w ten sposób co najmniej autorytarny system.
Tego typu lęki pojawiają się u zarania III RP w dominującej wówczas publicystyce, która wyrażała postawy intelektualistów towarzyszących „Solidarności”. Obawy Adama Michnika przed nacjonalkatolickim żywiołem, który jakoby stanowić miał największe zagrożenie dla nowoczesnej Polski, to także lęk przed „Solidarnością”, która stać się może wehikułem tego zagrożenia. Stąd te wszystkie przepraszania za „Solidarność”, dystansowanie się od niej, brak refleksji nad znaczeniem tego ruchu. Gdyż dla każdego, kto konfrontował swoje idee z rzeczywistością, szybko okazywało się, że ten wielki ruch nie stanowi zagrożenia dla odbudowującej się Polski. Konfederacja została rozwiązana, a związek zawodowy nie tylko był daleki od roszczeniowości choćby na tle syndykatów Europy Zachodniej, ale wspierał trudne reformy.
„Solidarność” natomiast stanowiła kapitał społeczny, z którym Polacy powinni wkraczać w nową burzliwą epokę. To w oparciu o jej doświadczenie można byłoby ukonstytuować zespół norm budujących społeczne zaufanie, a więc fundament dla demokracji, wolnego rynku i państwa prawa. To w oparciu o jej doświadczenie można było tworzyć nowoczesne, silne państwo, które raz jeszcze wróciłoby do republikańskich, jak się okazało, żywych idei. Odrzucenie „Solidarności” spowodowało bezkrytyczne przyjęcie liberalno-lewicowej ideologii, w której indywidualne kariery nie są budowane we wspólnocie, ale często przeciw niej, a ona sama uznana zostaje za największe zagrożenie.
W III RP liberalne procedury mechanicznie nałożone zostały na postkomunistyczną rzeczywistość. Obecny stan Polski, który objawia się choćby w jej fatalnej infrastrukturze, jest tego konsekwencją. Zakwestionowanie idei sprawiedliwości, do której, a nie do równości, odwoływała się „Solidarność’, miało rujnujący wpływ na stan państwa i jego instytucji. Ale to już inna opowieść o świecie, z którego wyrugowane zostały naprawdę „Solidarność” i solidarność.
Znacząca w tym kontekście jest niechęć, którą dłuższy czas dominująca część elit III RP żywiła do pamięci o tamtym niezwykłym zjawisku. Rocznice były formalnie odbębniane, co nie przekładało się na refleksję i konfrontację z przeszłością. Być może istotnym elementem tego było zepchnięte do podświadomości poczucie sprzeniewierzenia się ideałom, a także trudność pogodzenia tamtego doświadczenia z realnie wyznawaną ideologią elitaryzmu? ?
Pełna wersja tekstu ukaże się w książce Ośrodka Myśli Politycznej, poświęconej tradycji solidarnościowej