Warto zwrócić uwagę na ukazany w tej powieści obraz Marca 1968, jak pokazana jest tutaj postawa Zuzanny odprowadzającej swoich żydowskich kolegów na Dworzec Gdański. Szczególne wrażenie w tym kontekście robi decyzja Adama Broka i jego syna postanawiających pozostać w kraju. Arcyciekawa jest też przedśmiertna „spowiedź" Adama, który opowiada Zuzannie o życiu własnym i swojej rodziny. Zapamiętujemy z tego monologu słowa jego wuja Abrama mówiącego, że „dom to tylko nieruchomy namiot" i że „pozostaniesz Żydem, choćbyś się przechrzcił i wyrzekł swoich przodków", bo „inni zawsze będę go w tobie widzieć", a „jedyne, co możesz, to zapanować nad nimi, spowodować, aby się ciebie bali".
Szczególna jest też reakcja Broków na wybór Karola Wojtyły na papieża – entuzjazm Zuzanny zderza się ze słowami Benedykta: „Cieszą się Polacy". Mówi on je ze „specyficznym uśmiechem", a gdy oburzona Zuzanna zwróci mężowi uwagę, że on sam jest Polakiem, ten „bez przekonania" odpowie: „No tak. Oczywiście, masz rację". Ale też to Benedykt powie o swoim środowisku, że jego tożsamość budowana jest na lęku przed Polakami, że „to dzieci Żydów, którzy wyrzekli się żydostwa – mówi Brok – komunistów, którym wydało się, że przekroczą narodowe tożsamości", a dzisiaj łączą się „wyłącznie w lęku przed Polakami".
W podobnym duchu będzie też Brok czytał wspomnienia Jakuba, bolszewika i czekisty, potem wroga komunizmu i ostatecznie – już w czasie II wojny – jego ofiary. Po lekturze tego pamiętnika Benedykt zobaczy w nim przypowieść o próbie odrzucenia tożsamości i o wypowiedzeniu wojny Bogu i jego porządkowi, próbie, która kończy się tym, iż „wpadamy w szpony szatana". Słowa te opisują w gruncie rzeczy biografie wielu bohaterów powieści Wildsteina, nie tylko przecież żydowskich, także tragikomicznych piewców „płynnego świata" i niemądrych piewców Gombrowicza, których Adam zobaczy w Warszawie roku 2008.
Nowe przymierze
Jak w takim razie rozumieć zakończenie powieści? Oto Adam Brok, prawnuk Barucha, chwilowy, zdawałoby się, gość w Polsce, decyduje się jednak w niej pozostać. „Chcę tu żyć i nawet coś robić", mówi swej matce. A przecież uciekał od rodziny, kraju i przeszłości. Miał poczucie, że przeszłość to rodzaj trucizny. „Wspomnienia oplątywały go jesienną aurą, osiadały na skórze, wsączały się w krew. (...) Powinien się uwolnić od nich, oczyścić. Wtedy będzie zdolny do wielkich rzeczy. Stworzy siebie na nowo".
Prawda, Brok zrobił karierę w Stanach Zjednoczonych, ale był świadkiem 11 września w Nowym Jorku, potem zobaczył Rosję i ruinę, jaką z niej uczynił komunizm. Gdy usłyszy wyznania umierającego ojca, przeczyta wspomnienia stryja Jakuba, dowie się, kim naprawdę jest, i chyba zrozumie też, że od historii nie można uciec, że kładzie ona na nas szczególną odpowiedzialność. Dopadnie go zresztą sama historia, gdy robiąc interesy w Polsce, spotka szefa wielkiego koncernu telewizyjnego, a wcześniej esbeka prześladującego jego rodzinę.
A więc Brok zostanie w kraju i – trochę jak Wilczycki w „Dolinie nicości" – wyjedzie na prowincję, do swoich bliskich. Tam przyśni mu się leżący w śniegu człowiek. Potem on sam wykona podobny gest, rzuci się w śnieg i zobaczy kruka. Obrazek ten będzie w gruncie rzeczy powtórką sceny z udziałem Barucha Broka, który „tarzał się w śniegu jak zwierz", potem z uśmiechem wpatrywał w niebo w towarzystwie stojącego obok kruka.
Historia zatoczyła więc koło? By się powtórzyć czy może raczej – by zacząć od nowa? A może jest ów gest także rodzajem powrotu do korzeni, znakiem jakiegoś przymierza z ojczystą ziemią i własną przeszłością?
Ciekaw jestem, jak potoczą się dalsze losy Adama Broka.
Bronisław Wildstein, Czas niedokonany, Zysk i s-ka, Poznań 2011
Autor jest krytykiem i historykiem literatury, pracuje na UJ, jest zastępcą redaktora naczelnego dwumiesięcznika „Arcana"