Rz: W swojej książce powiada pan, że jednoczesne pojawienie się na światowej scenie Michaiła Gorbaczowa i Karola Wojtyły „nawet z perspektywy tylu lat wydaje się cudem". Nie przesadza pan?
Joachim Jauer:
Z teologicznego punktu widzenia można oczywiście postawić tu znak zapytania, ale w języku potocznym spotkanie tych dwóch osób na arenie historycznej i politycznej można uznać za cud. Dla mnie, korespondenta niemieckiej telewizji w krajach Europy Wschodniej, od Moskwy, przez Warszawę, do Tirany to, co stało się w roku 1989 za sprawą Jana Pawła II i Gorbaczowa, upadek komunizmu, zmiany polityczne, które dokonały się na tak wielką skalę bez użycia siły – to wszystko było nie do pomyślenia.
A czy nie sądzi pan, że Michaił Gorbaczow znalazł się wtedy pod ścianą? Sytuacja gospodarcza ZSRR była tak fatalna, że jedno, co mu pozostało, to było zgaszenie światła i zakończenie fatalnego eksperymentu społecznego i politycznego zwanego komunizmem.
Nie stawiam takiej tezy, że Gorbaczow planował doprowadzenie do upadku komunizmu. On raczej miał taki plan, że komunizm będzie reformował, by w takim zreformowanym stanie trwał nadal. Ale, w przeciwieństwie do swoich poprzedników na stanowisku szefa partii i państwa sowieckiego, uważał, że problemów politycznych nie można rozwiązywać siłą. Czy można sobie wyobrazić, że Breżniew, Chruszczow czy Stalin zdecydowaliby się pozostawić państwom satelickim możliwość wyboru tego, co ma się u nich dziać? Takie decyzje podjęliby sami.