Młodzież bardzo wyluzowana

Kryzys może wyjść młodym Polakom na dobre. To szansa, by się zbuntowali i uciekli od roli ślicznych maskotek dobrobytu

Publikacja: 03.09.2011 01:01

Zdjęcie przedstawia wystawę „Interaktywny plac zabaw" prezentowaną w warszawskiej Zachęcie w 2009 r.

Zdjęcie przedstawia wystawę „Interaktywny plac zabaw" prezentowaną w warszawskiej Zachęcie w 2009 r.

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

Pokolenie Polaków urodzonych po 1989 roku znalazło się w złotej klatce. Budowniczy wolnorynkowego ładu wszystko za nich zrobili. Stworzyli świat według zachodnich wzorców, urządzili funkcjonalnie i ozdobili emblematami nowoczesności. Pozbawili oznak zacofania, powodów do wstydu, wysprzątali brzydką przeszłość do czysta. Cały ciężar i koszt tych zmian wzięli na siebie. Ale budując autostradę do lepszego świata, pominęli tych, którzy mają zamieszkiwać przyszłość. Młodzi Polacy zostali sprowadzeni do roli pacynek, których jedynym zadaniem jest dopełnianie pejzażu dobrobytu. Wprowadzono ich do wystylizowanego błyszczącego pokoju i usadzono na sofie. Mają wyglądać ślicznie i niczego nie dotykać. Mówić ładnie po angielsku, nosić się modnie i od czasu do czasu podziękować.

Dzieci wychowywane bez wymagań czują się niepotrzebne. Niewiele warte, skoro nikt niczego się po nich nie spodziewa i bezustannie je wyręcza. Starsi opiekunowie, nazywani pokoleniem „Solidarności", zapewniają, że wszystko robią z myślą o młodych. To dla nich postawili gmach polskiego kapitalizmu i okopali się w nim na najważniejszych stanowiskach. Dla nich toczą spory o historię, nie pozwalając zabliźnić się ranom. Dla nich ta polityczna wojna, Stadion Narodowy grubo przepłacony ze środków publicznych oraz sieć dróg, po których można wygodnie jeździć samochodami na kredyt. Dla nich też powstał rządowy raport „Młodzi 2011", dokument przypominający klepanie po ramieniu i pokrzepiające: „Pamiętamy o was!", rzucone tuż przed wyborami, od których przecież zależy przyszłość.

Dolce vita nad Wisłą

Młodzi są „generacją teraz" – szybko dorastają, chcą zaspokajać swoje potrzeby już, ale dorośli trzymają ich na placu zabaw. Zamiast poważnych zajęć, na przykład ofert pracy, dają im do rąk drogie zabawki: niech się zajmą iPadami, Facebookiem i robieniem zdjęć smartfonem. Rodzice poświęcają się zarabianiu, a dzieci polskiego sukcesu otrzymują od nich pieniądze na ucieczkę od życia – na wielogodzinne łowy w centrach handlowych, dopieszczające ego wyprawy na Majorkę, na miętową lemoniadę i rogaliki przegryzane w kawiarniach, w których warto się pokazać. Jedynym oczekiwaniem, jakie stoi przed młodymi Polakami – świetnie wykształconymi, biegle znającymi języki obce, technologiczne nowinki i odzieżowe trendy – jest konsumowanie naszego narodowego triumfu. Ich zadowolone, ale pozbawione wyrazu twarze są podobno jego miarą. Rodzice, którzy harują w służbie wolnego rynku, są przekonani, że tak być powinno: pracują ciężko, by ich dzieci nie musiały. By miały lepsze, to znaczy łatwiejsze życie.

Pustkę, która wynika z tak przedmiotowego traktowania młodych, świetnie opisała Dominika Ożarowska, autorka „Nie uderzy żaden piorun". W książce jej rówieśnicy – nastolatki z krakowskich elit – snują się po świecie pełnym możliwości, toną w łatwej, rozregulowanej rzeczywistości, gdzie każdy sam decyduje, co dla niego ważne. Pochylają się nad stosem znakomitych filmów i nie wiedzą, który dziś obejrzeć, bo żaden nie ma unikatowej wartości, a wszystkie i jutro będą na wyciągnięcie ręki. Bez wysiłku, za darmo. Rodzice niczego od nich nie chcą, no – może świętego spokoju. Czyli mają nie ćpać, nie zachodzić przedwcześnie w ciążę, dobrze się uczyć, odwiedzać babcię i mniej więcej wiedzieć, na jakie chcą iść studia. To wystarczy.

Podobną relację pokoleń pokazał w „Sali samobójców" Jan Komasa. Przejaskrawił polską rodzinę ery dobrobytu, by zilustrować osierocenie dzieci przez niekompetentnych uczuciowo rodziców. Ostro zarysował postaci ojca i matki, którzy potrafią syna ustawić w świecie i wszystko mu załatwić, przy okazji całkowicie okradając go z motywacji do rozwoju i strącając w próżnię.

Od czasu do czasu siwi socjologowie wzdychają z troską i potwierdzają, że młodzi Polacy odkładają wejście w dorosłość: wolą najpierw skończyć drugi kierunek studiów, pojechać w podróż dookoła świata, być wolontariuszem w organizacji pozarządowej, a ślub wziąć dopiero przed trzydziestką. Podobno unikają obowiązków, także rodzicielskich. Szczególnie w dużych miastach, gdzie rzadko decydują się na drugie dziecko. Dorośli są zmartwieni, wyrażają obawę, że dzieci jeszcze długo nie staną na własnych nogach. Jakby nie dostrzegali, że sami je obezwładnili, pozbawiając jakiejkolwiek istotnej społecznie roli.

Dżinsowa opozycja

Dzieci wolnej Polski są najbardziej niepotrzebnym pokoleniem od 100 lat. Żyją w cieniu bohaterów przeszłości. Jako pierwsze nie muszą, ale też nie mogą, o nic walczyć. Na lekcjach historii uczą się o fantastycznych wręcz Kolumbach, żołnierzach wolności, dla których liczyły się tylko Bóg, honor i ojczyzna. Te trzy całkowicie abstrakcyjne dziś pojęcia są nieobecne w kulturze masowej, a to ona zastąpiła autorytety.

W multimedialnym Muzeum Powstania Warszawskiego młodzi zwiedzający mogą się zanurzyć w legendzie o dziewczętach w letnich sukienkach i roześmianych chłopcach, którzy poszli w bój, ale nigdy nie wrócili. Mogą ich nie rozumieć, ale muszą podziwiać, zachwycić się entuzjazmem i determinacją, jakimi pachniały tamte sierpniowe dni. Świadomie czy nie dzisiejsze nastolatki muszą się poczuć gorsze, niegodne. Przecież nie porzuciłyby z taką pewnością swoich laptopów i swoich mam, nie pobiegłyby na śmierć.

O dziadkach wiedzą, że od młodości w PRL byli biedni, zniewoleni i próbowali opierać się złu. Nie wszyscy okazali się niezłomni (jest takie słowo – lustracja), ale wszyscy zostali wystawieni na próbę. A więc byli ważni, ich postawa miała znaczenie, ich wybory kształtowały przyszłość – prywatną i państwową. Niektórzy nawet zostali liderami podziemia, w dekatyzowanych dżinsach i wyciągniętych swetrach (bardzo znowu modnych) pisali projekt nowego społeczeństwa, planowali wolne i demokratyczne życie. Rodzice – wiadomo: dzięki przedsiębiorczości, sprytowi i pomysłowości wspięli się po drabinie, zrobili kariery, wzbogacili kraj, dlatego w domu i w sklepach jest dziś wszystko, czego potrzeba. Oni nie mieli do spełnienia zadań romantycznych, ale konkretne cele, i teraz mogą się wykazać wymiernymi efektami swojego zwycięstwa.

Natomiast trochę starsi koledzy, którzy właśnie na dobre rozsiadają się w dorosłych rolach, to pokolenie początku lat 80. – nawet oni się na coś przydali. Jako pierwsza grupa kształcona w europejskim stylu i wyposażona w kosmopolityczne kompetencje pojechali reprezentować nas w międzynarodowych strukturach. Dziś tworzą ważną tkankę biurokratycznego i korporacyjnego świata, przywożą światowe życie nad Wisłę. Jadają na mieście, noszą się swobodnie, są pozbawieni kompleksów – czują się pełnoprawnymi obywatelami najlepszej części świata, jaką jest Europa.

Nawet gdy Europa niedomaga, oni trzymają fason i spokojnie spłacają raty kredytów we frankach szwajcarskich. Nie boją się mechanizmów rynkowych. Myślą jak rozsądny, opanowany premier: może być przez chwilę ciężko, ale poradzimy sobie. Nie takie trudności za nami. Mamy powody do satysfakcji i nie panikujemy.

Wszystkie szczyty zostały więc zdobyte. O co miałby teraz walczyć dwudziestolatek, któremu niczego nie brakuje? Czego w ogóle mógłby chcieć?

Zdjęta poprzeczka

Naturalnie, zawsze można chcieć więcej. I tę zdolność młodzi Polacy na pewno opanowali. W czerpaniu z życia i realizowaniu możliwości wypracowanych wysiłkiem wcześniejszych pokoleń nie ma zresztą niczego złego. Problem tkwi w czym innym – w odrealnieniu. Wirtualność życia objawia się niezrozumieniem prostych praw rzeczywistości. Polskie nastolatki w ogóle nie wykształcają zdolności do pracy ani wysiłku. Otoczenie rzadko, jeśli w ogóle, wymaga od nich starań, nakładów sił czy cierpliwości. Poprzeczki są stawiane coraz niżej albo usuwane. Internet – najwyższa instancja współczesności – jest uwielbiany właśnie za zlikwidowanie granic, globalne uwolnienie. Dla każdego z nas życie z nim jest prostsze, a więc automatycznie lepsze! Nikt nie pyta, czy bardziej wartościowe. Przeciętny nastolatek dostaje, czego chce, po kilku kliknięciach. Ważna i ceniona jest zdolność pozyskiwania treści za darmo, a więc unikanie kosztów. To do pewnego stopnia uczy samodzielności i bywa zajęciem twórczym. Hakerzy są jedną z najbardziej rozwojowych sił Internetu, a obrońcy praw autorskich chroniących dobra kultury i nauki w sieci uchodzą za zacofanych, posługujących się przestarzałym pojęciem „własność". Młodych interesuje przede wszystkim wolny dostęp, a więc wszystko, co nie ma ceny. Z początkowych założeń Internetu, który miał stanowić idylliczną przestrzeń wolności, a został właściwie w całości skomercjalizowany, pozostało to jedno – pragnienie życia bez trudu i kosztu. I ono gubi młodych.

Świat wirtualny nic nie waży – nagle zjawia się w nim jakaś Lady Gaga, wszechwiedzący bloger albo utalentowany muzycznie dzieciak i zaczyna błyskawicznie się rozprzestrzeniać. Bo kariera i szczęście na tym teraz polegają: na potęgowaniu swej cyfrowej obecności, którą inni mogą lubić, komentować, polecać i udostępniać znajomym. Wszystko w kilka sekund. Internet spłaszcza świat i wywołuje efekt kompresji czasu – życie toczy się w jednym wymiarze i tylko teraz. Ponieważ nie ma historii, nie ma też drogi do sławy ani długich lat starań, przygotowań. Widać tylko spektakularne efekty. Pewnego dnia Lady Gaga zniknie. Nie będzie schodzić ze sceny, zostanie usunięta jednym kliknięciem. W sferze wirtualnej nie istnieje ani ciągłość, ani związek między przyczyną i skutkiem. To świat błyskawicznie pojawiających się i zaspokajanych pragnień. Przejście z niego do rzeczywistości jest szokiem.

Wirtualne gry i zabawy oddalają od realiów i utrudniają ich rozumienie. Ale problem jest szerszy. Młodzi Polacy dorastają w świecie, który  coraz mniej się po nich spodziewa i prowokuje ich bierność. Reforma szkolnictwa miała dostosować curriculum do wymagań nowoczesności, ale w dużej mierze sprowadziła się do zdejmowania z uczniów obciążeń, upraszczania zadań i usuwania obowiązków. Dzieci umieją coraz mniej, w sam raz tyle, by przemknąć do następnej klasy. Skutki widzieliśmy na tegorocznych maturach – rekordowo oblanych, bo podobno za trudnych! Najwyraźniej ktoś w kuratorium oświaty zapomniał pójść na łatwiznę. Chwalimy się rosnącą liczbą absolwentów i uczelni wyższych, ale równocześnie opowiadamy anegdoty o tym, jak łatwo zaliczyć w nich egzaminy. Mamy inflację dyplomów, które łatwo zdobyć i trudno cenić.

Kosmiczna kolizja

Mimo spowolnienia gospodarczego i dużego bezrobocia wśród absolwentów wyższych uczelni młodzi pracownicy są w Polsce bardzo poszukiwani, na przykład w usługach. Pracodawcy liczą na ich pomysły, energię i wyczucie tego, co jest na czasie.

Moi znajomi będący teraz po trzydziestce zatrudniają właśnie dzieci wolnej Polski. Roczniki 1989 – 1993 szukają zatrudnienia w ich firmach. Podczas spotkań dochodzi do zderzenia galaktyk, rozmawiają przedstawiciele dwóch różnych systemów wartości. Moi rówieśnicy, którzy przywykli do pracowania kilkanaście godzin na dobę, a kierowniczych stanowisk i własnych przedsiębiorstw doczekali się po ponad dziesięciu latach intensywnych karier w korporacjach, ledwo trzymają nerwy na wodzy. Bo dwudziestolatki zjawiające się na rozmowie o pierwszą w życiu pracę żądają wynagrodzenia rzędu kilku tysięcy złotych. A zanim w ogóle pofatygują się na spotkanie, dzwonią, żeby spytać o możliwości rozwoju. Nie ma przecież sensu jechać przez miasto, jeśli oferta im nie odpowiada. Młodzi prezentują ogromne oczekiwania, są pewni, że praca im się należy. Ale do zaoferowania mają tylko wykształcenie, które trudno uznać za unikatowy walor.

Dla stosunkowo młodych pracodawców uderzająca jest nie tylko roszczeniowość dwudziestolatków, ale i ich oderwanie od rzeczywistości, brak entuzjazmu i zainteresowania pracą.

– Są ode mnie młodsi raptem o dziesięć lat, a nie możemy się porozumieć. Praca ich nie obchodzi, szybko się męczą, fatalnie reagują na niewielką ilość obowiązków – mówiła mi szefowa marketingu w agencji reklamowej. – Kiedy ja zaczynałam, siedziałam w firmie po nocach, bo tak fascynowało mnie to, co robię. Oni są spakowani dokładnie minutę przed 17, a za każdy dodatkowy kwadrans chcą wypłaty nadgodzin. Robią tylko tyle, ile muszą. Nie wkładają w pracę odrobiny wyobraźni, nie chcą z siebie nic dać – opowiedziała mi zdumiona właścicielka firmy PR. Trzydziestolatki, dla których praca w międzynarodowej korporacji była marzeniem spełnionym kosztem wielkiego wysiłku, nie mogą się nadziwić młodszemu pokoleniu, które szuka pracy tak nonszalancko jak ciuchów w H&M.

Opowieści o wyścigu szczurów to dziś zakurzone legendy. W porównaniu z rekinami wolnorynkowego przełomu dzieci nowej ery są nieszkodliwe i powolne jak misie koala. 20 lat temu na kształtującym się rynku od młodych wymagano wiele: potrzebne były determinacja i bezwzględność, ale też fantazja i ikra, szumnie nazywana kreatywnością. Kilka lat później w ustabilizowanym już pejzażu korporacyjnym bardziej pożądane były posłuszeństwo, fachowość i dyspozycyjność. Jeszcze niedawno mówiło się, że pracodawcy są bezlitośni, bo poszukują wyłącznie „młodych z doświadczeniem". Teraz sytuacja się zmieniła – to kandydaci wymieniają trudne do spełnienia warunki, a zatrudniający coraz bardziej cenią starszych i doświadczonych pracowników.

Większość młodych Polaków pracuje na umowach krótkoterminowych, nazwanych śmieciowymi, bo nie gwarantują świadczeń. Pracodawcy często zatrudniają jak najmniejszym kosztem, przy okazji pozbawiając młodych spokojnego snu i prawa do myślenia o przyszłości. Ale nierzadko chronią się w ten sposób przed nieuczciwością młodych. W tej bajce nie tylko Baba Jaga ma się z czego tłumaczyć. Jaś i Małgosia też bywają bezwzględni. Wiedzą, jak się nie przepracowywać, wykombinować zwolnienie, żeby pojechać na letni festiwal, i jak spędzić dziewięć miesięcy ciąży na spacerach i zakupach.

Ważne, że Polacy debiutujący na zawodowym rynku mają o sobie dobre zdanie i nie chcą podejmować pierwszego z brzegu zajęcia na niekorzystnych warunkach. Gorzej, że w parze z wysoką samooceną nie idzie gotowość sprawdzenia, ile naprawdę są warci. Pytają, czy praca będzie ciekawa, dobrze płatna i czy ich rozwinie. Pytają, jak wiele świat może zrobić dla nich, a nie co oni zrobią dla świata.

Snują się w wirtualnym letargu, ich innowacyjne umysły zostały zawieszone w trybie oczekiwania. Tak jest im wygodnie, mało prawdopodobne, by wyjrzeli do realnego świata z własnej woli. Jedynym, co może ich wybudzić, jest bolesna konieczność. Ze słonecznej fiesty wyrwała już młodych Hiszpanów, Portugalczyków i Greków.

Pokolenie Polaków urodzonych po 1989 roku znalazło się w złotej klatce. Budowniczy wolnorynkowego ładu wszystko za nich zrobili. Stworzyli świat według zachodnich wzorców, urządzili funkcjonalnie i ozdobili emblematami nowoczesności. Pozbawili oznak zacofania, powodów do wstydu, wysprzątali brzydką przeszłość do czysta. Cały ciężar i koszt tych zmian wzięli na siebie. Ale budując autostradę do lepszego świata, pominęli tych, którzy mają zamieszkiwać przyszłość. Młodzi Polacy zostali sprowadzeni do roli pacynek, których jedynym zadaniem jest dopełnianie pejzażu dobrobytu. Wprowadzono ich do wystylizowanego błyszczącego pokoju i usadzono na sofie. Mają wyglądać ślicznie i niczego nie dotykać. Mówić ładnie po angielsku, nosić się modnie i od czasu do czasu podziękować.

Dzieci wychowywane bez wymagań czują się niepotrzebne. Niewiele warte, skoro nikt niczego się po nich nie spodziewa i bezustannie je wyręcza. Starsi opiekunowie, nazywani pokoleniem „Solidarności", zapewniają, że wszystko robią z myślą o młodych. To dla nich postawili gmach polskiego kapitalizmu i okopali się w nim na najważniejszych stanowiskach. Dla nich toczą spory o historię, nie pozwalając zabliźnić się ranom. Dla nich ta polityczna wojna, Stadion Narodowy grubo przepłacony ze środków publicznych oraz sieć dróg, po których można wygodnie jeździć samochodami na kredyt. Dla nich też powstał rządowy raport „Młodzi 2011", dokument przypominający klepanie po ramieniu i pokrzepiające: „Pamiętamy o was!", rzucone tuż przed wyborami, od których przecież zależy przyszłość.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą