Zbrodnia, która wstrząsnęła białostocką palestrą

Adwokat zabił swoją aplikantkę – to brzmi szokująco. Ale to nie wszystko: sprawca, który się przyznał, że udusił dziewczynę, odpowiada z wolnej stopy

Publikacja: 08.10.2011 01:01

Zbrodnia, która wstrząsnęła białostocką palestrą

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Jakby się zachował, gdyby spotkał na ulicy zabójcę swojej córki? Idąc przez centrum Białegostoku Jerzy Krupowicz zadaje sobie niekiedy to pytanie.

– Podszedł do mnie znajomy i powiedział, że widział wczoraj Macieja T. w pubie na Rynku Kościuszki. Ludzie opowiadają mi czasem o podobnych sytuacjach z mieszaniną współczucia i oburzenia. Relacjonują, że Maciej T. oglądał przy piwie mecz z kolegami lub uśmiechnięty spacerował po mieście –mówi Krupowicz. – I co mam im odpowiedzieć?

Historia, która wydarzyła się w Białymstoku, jest dziwna z każdego punktu widzenia. To mroczna opowieść o zabójstwie młodej pięknej kobiety dokonanym przez człowieka, który z definicji powinien stać na straży prawa, a na sali sądowej znajdować się w zupełnie innym miejscu niż ława oskarżonych.

Adwokat zabił swoją aplikantkę – to brzmi szokująco. Ale ta mroczna opowieść ma jeszcze drugie dno – zabójca, który się przyznał, że udusił dziewczynę, odpowiada z wolnej stopy. – Kiedy usłyszałem, że sąd apelacyjny uznał, iż Maciej T. ma wyjść z aresztu, nie uwierzyłem. Jechałem wtedy autem, mój przełożony zadzwonił z tą informacją. Myślałem, że robi mi dowcip – mówi prokurator Józef Murawko. – Dojechałem do prokuratury, zobaczyłem faks z sądu. Zamurowało mnie.

Jest doświadczonym śledczym, oskarżał w wielu sprawach o zabójstwo, to dla niego zawodowa rutyna. Ta sprawa odbiega od schematu w sposób, który go niepokoi. – Zaprzeczono samej idei procesu karnego. To właśnie proces ma rozstrzygnąć o winie oskarżonego. Muszą przemówić biegli, trzeba zanalizować dowody. Tymczasem sąd apelacyjny zachował się jak sąd kapturowy: właściwie już zadecydował, co stało się w mieszkaniu Marty Krupowicz. Wypuszczając Macieja T. z aresztu, uwierzył oskarżonemu, że śmierć kobiety jest czymś w rodzaju nieszczęśliwego wypadku, tak wynika z uzasadnienia decyzji – mówi prokurator Murawko. – Dlaczego tak się stało? Wolałbym nie spekulować.

On uważa, że młoda kobieta nie zginęła przypadkowo i tej tezy będzie bronić. Nie chce komentować krążących pogłosek, że Marta zginęła podczas podczas sadystycznej zabawy seksualnej. Parafilia, jak określa się teraz zachowania nazywane dawniej dewiacją seksualną, to oczywiście jeden z możliwych powodów uduszenia przez 36-letniego adwokata swojej partnerki. Jednak nie można przecież wykluczyć, że Maciej T. świadomie chciał zabić Martę z innych powodów, a przynajmniej się na to godził.

Czy decyzja sądu apelacyjnego i zawarta w niej sugestia dotycząca interpretacji zachowania oskarżonego wpłynie na sąd, przed którym toczy się proces? – Nie chcę o tym nawet myśleć – mówi prokurator. –Ja muszę wierzyć, że sprawiedliwość jest jedna i ślepa. Taka sama dla człowieka w gumofilcach, który siekierą zarąbał sąsiada i zostaje skazany już na pierwszym posiedzeniu. I dla eleganckiego, elokwentnego i mającego koneksje mecenasa, który potrafi zrobić dobre wrażenie. Muszę w to wierzyć, bo inaczej zwątpiłbym w wymiar sprawiedliwości i powinienem rzucić zawód.

Zdjęcia z kostnicy

Pendrive Jerzego Krupowicza zawiera ostatnie zdjęcia córki. Przechowuje je także w szufladzie obok zbieranych przez lata laurek. Sfotografował ją w kostnicy. Posiniaczona, zmasakrowana twarz dziewczyny wygląda jak po walce bokserskiej wagi ciężkiej.

Kiedy właściciel zakładu pogrzebowego spytał go, czy zamknąć trumnę, czy też reszta rodziny ma zobaczyć Martę, Krupowicz zdecydował, że oszczędzi im tego widoku.

Po raz ostatni żywą Martę widział kilka godzin przed jej śmiercią. Przyszła do swych rodziców razem z Maciejem T., ta wizyta miała chyba przełamać pewien chłód, jaki czuli państwo Krupowiczowie wobec partnera córki. Maciej T. wydawał się partnerem idealnym dla ambitnej 31-letniej prawniczki z doktoratem – świetnie sytuowany adwokat ze znanej prawniczej rodziny. Skazą na tym wizerunku była jednak jego reputacja mężczyzny, który, mówiąc oględnie, nie jest stały w swych związkach.

Pożegnali się wieczorem. Kilka godzin później do drzwi rodziców Marty zapukali dwaj policjanci. Zapamiętał, że byli zdenerwowani, jednemu trzęsły się ręce. Upewniali się, czy na pewno rozmawiają z rodzicami Marty. – Pojechaliśmy do mieszkania córki. Jej ciała już tam nie było. Patrząc na połamaną kanapę, poprzesuwane meble i zrzuconą doniczkę, pomyślałem, że rozegrała się tu zacięta walka. Wszedłem do łazienki. Uderzyło mnie, że nie ma żadnych ręczników – mówi Jerzy Krupowicz. – Tak jakby ktoś użył ich na przykład do wytarcia śladów krwi i wyrzucił. Zwróciłem na to uwagę policjantów.

Gdyby przeszukano wówczas okoliczne śmietniki, ręczniki mogłyby się znaleźć. Podobnie jak bluzka, którą miała na sobie Marta tego fatalnego wieczoru, a która też zniknęła.

Co się naprawdę stało, zanim na telefon alarmowy zadzwonił pijany Maciej T. i powiedział „mam w mieszkaniu martwą kobietę" – tak jakby z nieznanych mu przyczyn znalazło się tam ciało jakiejś nieznajomej?

– Na brzegu popielniczki był oparty niedopalony papieros. Moja córka była nałogową palaczką, trudno mi wyobrazić sobie, że w normalnych okolicznościach zaciągnęła się i odłożyła papierosa, by więcej do niego nie wrócić. Myślę, że nagle doszło do gwałtownej sprzeczki – mówi Krupowicz. – Marta musiała coś powiedzieć lub zrobić, co zadziałało jak detonator.

Tysiące razy analizował prawdopodobny scenariusz wydarzeń. Może Marta sięgnęła po telefon, by zadzwonić do konkubiny Macieja T., który lawirował między dwiema kobietami, co coraz bardziej denerwowało Martę. A może jego córka powiedziała coś, co wywołało zazdrość Macieja T.? Bo, jak wspominają jej znajomi, Maciej T. był o Martę zazdrosny. W ostatnich tygodniach opowiadała im, że wręcz czuje się przez niego śledzona i osaczona. – Nie myślę, że wchodząc do mieszkania mojej córki, chciał ją zabić – uważa Krupowicz. – Ale ją zabił.

Co się działo, zanim zadzwonił na numer alarmowy? Czy się z kimś konsultował, ustalał wersję wydarzeń? Jak uznał sąd apelacyjny, fakt, że Maciej T. zadzwonił po pogotowie, świadczy, że nie chciał zabić i nie godził się ze śmiercią swej partnerki.

– Średnio inteligentny student prawa wie doskonale, że wykonanie takiego telefonu może zmienić kwalifikację czynu. To ABC, które zna każdy prawnik. Można sobie zadać pytanie, czy ten telefon wykonano, gdy ofiara żyła, czy potem, gdy już jasne było, że nie można jej uratować? – mówi jeden z prawników, z którymi rozmawiam. – Ale oczywiście teoretycznie sprawca mógłby tłumaczyć, że wykonywał czynności reanimacyjne. Choć gdyby trwały one powiedzmy godzinę, to takie tłumaczenie byłoby wątpliwe.

Za zamkniętymi drzwiami

Rozumie pani, że nie możemy rozmawiać o tej sprawie. Wszelkie komentarze byłyby niewłaściwe. Proces toczy się z wyłączeniem jawności – mówi mecenas Violetta Cylwik, jedna z trojga obrońców Macieja T. – Ewentualnie możemy porozmawiać już po procesie.

Dlaczego ewentualnie? Bo chociaż wyrok będzie jawny, to już jego uzasadnienie nie.

Za zamkniętymi drzwiami lubelskiego Sądu Okręgowego przesłuchuje się świadków, zeznaje oskarżony, zabierają głos biegli.

Proces jest utajniony ze względu na dobro nieżyjącej ofiary lub – jak się to określa – dobre obyczaje. Kiedy proces się zaczynał, rodzice Marty Krupowicz uznali, że lepiej, by szczegóły sprawy nie były znane. Jako oskarżyciele posiłkowi sami składali wnioski w tej sprawie.

– Dałem się przekonać żonie. Jest osobą bardzo zasadniczą, związaną z tradycyjnym systemem wartości. Nie mogłaby znieść wywlekania na światło dzienne i publicznego wałkowania drastycznych przecież faktów – tłumaczy Jerzy Krupowicz.

Jednak kiedy na sali sądowej zobaczył, że Maciej T. zeznaje z wolnej stopy, zrozumiał, że popełnił błąd. – Dobro mojej nieżyjącej córki wręcz wymaga, by proces był jawny. Kamery telewizyjne powinny wjechać na salę, w ławkach dla publiczności zasiąść dziennikarze. Chciałbym, by oceniono, czy oskarżony przejawia skruchę, czy nie. I oczywiście zależy mi, by opinia publiczna poznała prawdę o tym, co zaszło w mieszkaniu mojej córki – mówi Krupowicz.

Dlatego kilka miesięcy temu złożył kolejny wniosek – by proces toczył się jawnie.

Jednak wyznaczona na 12 października rozprawa odbędzie się za zamkniętymi drzwiami. Trudno uznać, że sąd może uważać, iż bardziej niż oskarżyciele posiłkowi, czyli rodzice, troszczy się o dobro ofiary. Zapewne chodzi więc o dobre obyczaje, choć wiara, że zamknięcie drzwi sali sądowej je uchroni, jest w tym wypadku oparta na kruchych podstawach.

„Najpierw kolacja, potem połamane łóżko i ostry seks" – epatowały tytułami lokalne gazety, informując o „zbrodni w wyższych sferach". Na białostockich forach internetowych toczyły się dyskusje na temat prowadzenia się i obyczajów ofiary i zabójcy, formułowano hipotezy dotyczące seksualnego kontekstu zabójstwa, włączały się do sporu osoby rzekomo znakomicie znające osoby dramatu i prawdę o całej sprawie.

– Jako kryminolog i prawnik nie mogę sobie wyobrazić, z jakich powodów sąd miałby się upierać przy procesie toczącym się za zamkniętymi drzwiami. Utajnienie procesu o przestępstwo na tle seksualnym jest uzasadnione na przykład, gdy sprawa dotyczy gwałtu i chodzi o ochronę żyjącej ofiary – mówi „Rz" prof. Brunon Hołyst, który oglądał jakiś czas temu zdjęcia ofiary. – W tym wypadku widzę, że utajnienie wyraźnie chroni interes zabójcy. Uważam, że proces powinien być jawny, w sprawie jest bowiem zbyt wiele bulwersujących elementów, by nie był on poddany pewnej kontroli ze strony mediów, a nawet objęty dozorem Ministerstwa Sprawiedliwości.

Kiedy Maciej T. wyszedł z aresztu, jego znajomi natychmiast zaczęli forsować tezę, że oznacza to faktyczne oczyszczenie go z zarzutów i tylko zwykłą formalnością będzie potwierdzenie jego niewinności wyrokiem sądowym.

– Wersja Maćka zaczyna być obowiązująca. Oczywiście, zabił, ale stało się właściwie przypadkiem. Taki nieszczęśliwy wypadek podczas erotycznych igraszek – mówi jeden z moich rozmówców, dobrze znający Macieja T. – Pojawiają się informacje, rzekomo z powołaniem się na materiały procesowe, że Maciek wcale nie pobił dziewczyny, a jedynie podduszał ją w czasie stosunku w celu intensyfikacji doznań erotycznych.

Kiedy rozmawiam o krążących po Białymstoku opowieściach z mecenas Violettą Cylwik, mówi mi tylko, że Macieja T. bronią trzy kancelarie, a z jej kancelarii żadne informacje nie przedostają się na zewnątrz. Problem polega jednak na czymś innym – ta wersja może być całkiem fałszywa. Tak naprawdę dla rekonstrukcji zdarzeń trzeba znać wiele faktów: jaki jest charakter obrażeń ofiary, czy mogły one powstać przypadkowo. Podtekst zabójstwa Marty jest podobno seksualny, lecz w rzeczywistości może być to zabójstwo z innych motywów, jedynie upozorowane na zabójstwo na tym tle. A w końcu nie wiadomo, czy rzeczywiście w tym wypadku w grę wchodził stosunek seksualny – przed śmiercią ofiary lub po jej śmierci – czy też źródłem gratyfikacji erotycznej było zadawanie bólu.

– Powiedzmy szczerze: śmierć kobiety podczas uprawiania seksu trudno uznać za zjawisko normalne. Znamy zabójców seksualnych zorganizowanych i niezorganizowanych. O ile niezorganizowani zwracają uwagę np. niechlujnym wyglądem i epizodami psychiatrycznymi, o tyle zorganizowani sprawiają zwykle doskonałe wrażenie. Dobrze funkcjonują w społeczeństwie, są eleganccy, wręcz wzbudzają zaufanie, mają ułożone życie i stałe partnerki. Mają osobowość psychopatyczną ze skłonnością do agresji – mówi ekspert kryminologii, z którym rozmawiam.

Żyletką po nazwisku

Nie będę w ogóle wypowiadał się na temat Macieja T. Nie widzę możliwości takiej rozmowy – mówi Mariusz Szałański, do niedawna wspólnik Macieja T. Na szklanych drzwiach kancelarii, w której aplikowała też Marta Krupowicz, ciągle jeszcze widnieje nazwisko Macieja T. – Nie wzięliśmy jeszcze żyletki, by wyskrobać jego nazwisko. Tyle mogę powiedzieć – mówi Szałański.

W Białymstoku trudno znaleźć osobę, która chciałaby rozmawiać z dziennikarzem o Macieju T. Na pewno nie chcą o nim mówić jego znajomi ze środowiska prawniczego – Maciej T. wywodzi się ze znanej rodziny prawniczej, jego wuj jest sędzią Sądu Okręgowego w Białymstoku, ciotka zaś sędzią sądu apelacyjnego w stanie spoczynku.

To było powodem, dla którego proces przeniesiono do apelacji lubelskiej, i zapewne też wyjaśnia fakt, że rodzina Marty Krupowicz musiała szukać adwokata w  Warszawie, bo miała problemy ze znalezieniem ich w swoim mieście.

– Obawa, że zaszkodzi się sobie w tym środowisku, jest bardzo mocna. Marta w swoim 31-letnim życiu przed Maciejem T. miała czterech chłopaków, trzej wykonywali zawód prawniczy – mówi Jerzy Krupowicz. – Prosiłem ich, by powiedzieli coś o Marcie dziennikarzom, choćby tyle, jaka była moja córka w relacjach z nimi. Prywatnie mówili, że szukała czułości i stabilizacji, nie dziwnych wrażeń. Tłumaczyli jednak: nie gniewaj się, chcę być daleko od tej sprawy. Przecież muszę zrobić aplikację, wykonywać zawód.

Jednak nie tylko białostoccy prawnicy nie chcą zbytnio komentować tej sprawy. – Odnoszę wrażenie, że niektóre z osób, które znam, zachowują się tak, jakby bycie świadkiem w sprawie zabójstwa Marty stwarzało zagrożenie. Ja wiem, że to dziwnie brzmi, nie chcę wchodzić w szczegóły... Sam zdecydowałem się składać zeznania, bo mieszkam w Warszawie. Ale na korytarzu sądu w Lublinie czułem dyskomfort. Byłem sam. Niedaleko stał Maciej T. w grupie uśmiechniętych wyluzowanych mężczyzn, którzy widzieli, że nie jestem po ich stronie – opowiada Marcin Kubicki, przełożony Marty w warszawskiej firmie farmaceutycznej. Pracowała w niej jako przedstawiciel, równocześnie robiąc aplikację. Jak mówi Kubicki, koleżanki z pracy Marty, które znają jej relacje z oskarżonym, nie chcą na ten temat zeznawać. Pochodzą z Białegostoku i tam mieszkają na stałe.

Męskie opowieści

Maciej jest w Białymstoku osobą znaną i wpływową. Wielu imponuje stylem życia i możliwościami finansowymi, które są nawet większe, niż przypuszczają, bo choć się tym nie chwali, zasiada w radzie nadzorczej wielkiej spółki. Nie powiedzą o nim złego słowa, to przecież ich kumpel. Powiedzmy szczerze: ta historia krąży wśród nich jako męska opowieść o ostrym seksie – mówi osoba dobrze go znająca. – Inni uważają, że wyjdzie ze sprawy obronną ręką, więc po co się mu narażać.

Pisanie o procesie utajnionym jest trudne, przypomina lawirowanie po polu minowym. Pewnych faktów i opinii biegłych nie powinno się znać, a jeśli by się znało, należy zachować tę wiedzę dla siebie. Można jednak snuć pewne spekulacje, zwłaszcza że niektóre działania stron procesowych mają miejsce nie tylko w sali sądowej.

– Oczywiście oskarżyciele posiłkowi zechcą udowodnić, że Maciej T. jest osobą agresywną i skłonną do przemocy. A czy jest? Opowieści na ten temat krążą w Białymstoku różne. Pytanie, czy znajdą się chętni, by zeznawać na sali sądowej, skoro nie za bardzo chcieli rozmawiać o tym z policją – opowiada jeden z moich rozmówców. – Obrona z kolei będzie chciała wykazać, że Marta nieomal sama chciała tego, co się stało. Taka konstrukcja jak w wypadku gwałtu: jeśli ofiara nosiła krótką spódniczkę i ostry makijaż, to użyjmy tego przeciw niej.

Po lekturze wszystkich akt ojciec Marty nie wątpi, że pamięci jego córki pełna prawda nie zaszkodzi. – Boję się o wynik procesu. Maciej T. może teoretycznie dostać dożywocie, ale w wypadku zmiany kwalifikacji czynu mógłby nie ponieść kary. Trudno mi żyć z taką świadomością.

Jakby się zachował, gdyby spotkał na ulicy zabójcę swojej córki? Idąc przez centrum Białegostoku Jerzy Krupowicz zadaje sobie niekiedy to pytanie.

– Podszedł do mnie znajomy i powiedział, że widział wczoraj Macieja T. w pubie na Rynku Kościuszki. Ludzie opowiadają mi czasem o podobnych sytuacjach z mieszaniną współczucia i oburzenia. Relacjonują, że Maciej T. oglądał przy piwie mecz z kolegami lub uśmiechnięty spacerował po mieście –mówi Krupowicz. – I co mam im odpowiedzieć?

Historia, która wydarzyła się w Białymstoku, jest dziwna z każdego punktu widzenia. To mroczna opowieść o zabójstwie młodej pięknej kobiety dokonanym przez człowieka, który z definicji powinien stać na straży prawa, a na sali sądowej znajdować się w zupełnie innym miejscu niż ława oskarżonych.

Adwokat zabił swoją aplikantkę – to brzmi szokująco. Ale ta mroczna opowieść ma jeszcze drugie dno – zabójca, który się przyznał, że udusił dziewczynę, odpowiada z wolnej stopy. – Kiedy usłyszałem, że sąd apelacyjny uznał, iż Maciej T. ma wyjść z aresztu, nie uwierzyłem. Jechałem wtedy autem, mój przełożony zadzwonił z tą informacją. Myślałem, że robi mi dowcip – mówi prokurator Józef Murawko. – Dojechałem do prokuratury, zobaczyłem faks z sądu. Zamurowało mnie.

Jest doświadczonym śledczym, oskarżał w wielu sprawach o zabójstwo, to dla niego zawodowa rutyna. Ta sprawa odbiega od schematu w sposób, który go niepokoi. – Zaprzeczono samej idei procesu karnego. To właśnie proces ma rozstrzygnąć o winie oskarżonego. Muszą przemówić biegli, trzeba zanalizować dowody. Tymczasem sąd apelacyjny zachował się jak sąd kapturowy: właściwie już zadecydował, co stało się w mieszkaniu Marty Krupowicz. Wypuszczając Macieja T. z aresztu, uwierzył oskarżonemu, że śmierć kobiety jest czymś w rodzaju nieszczęśliwego wypadku, tak wynika z uzasadnienia decyzji – mówi prokurator Murawko. – Dlaczego tak się stało? Wolałbym nie spekulować.

On uważa, że młoda kobieta nie zginęła przypadkowo i tej tezy będzie bronić. Nie chce komentować krążących pogłosek, że Marta zginęła podczas podczas sadystycznej zabawy seksualnej. Parafilia, jak określa się teraz zachowania nazywane dawniej dewiacją seksualną, to oczywiście jeden z możliwych powodów uduszenia przez 36-letniego adwokata swojej partnerki. Jednak nie można przecież wykluczyć, że Maciej T. świadomie chciał zabić Martę z innych powodów, a przynajmniej się na to godził.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał