Co prawda był to krótki metraż, ale lokomotywa wjeżdżała na widownię, a piłką od baseballa można było dostać w głowę.
Wynalazek się nie przyjął. Bracia Warner, co jak co, ale na pieniądzach się znali. Także samo ani Goldwyn, ani Mayer nie zainwestowali w to dolara. Dopiero myśmy wynaleźli „po polsku", po raz drugi, nową lampę naftową w 2011 roku. Okazją do demonstracji stał się film o jedynej radosnej, bo wygranej, Bitwie Warszawskiej. Ponieważ oglądając go, czułem się jak w latach 30., czekałem, że na ekranie pojawią się Maria Bogda i Adam Brodzisz – królewska para ekranu. Nie pojawili się. Szkoda. Zagraliby lepiej, ale także pasowaliby do przedwojennej estetyki, w której jest ten film zrobiony. Nie ma co prawda scenariusza, ale i tak wiadomo, że wygraliśmy, bo więcej statystów biegnie z lewej strony ekranu na prawą niż odwrotnie.
Wszystko już było. Weźmy sceny batalistyczne. Już w 1936 widziałem szarżę kosynierów na ruskie armaty w „Kościuszce pod Racławicami", nie wspominając o wspaniałej „Szarży lekkiej brygady" – Brytyjczyków – pod Bałakławą.
Najgorsze, że w naszej „Bitwie..." króluje mentalność lat 30. Wszystko jest jak z pocztówki. Ciekawe, że najsympatyczniejsi są bolszewicy. Na przykład czekista. Sam wdzięk. Zabija czyściutko jak gentleman. Gorzej na Kremlu. To już karykatura. Nikt nie przeskoczy Mariusza D. jako Stalina w serialu dokumentalnym lat 70. w TVP.
Jak nie ma dobrze napisanych ról, nawet Szyc się nie wyrabia. Myślę, że zamiast eksperymentów optycznych, lepiej było zamknąć się w pokoju hotelowym i napisać scenariusz. Zamiast niego mamy tak zwane efekty – na przykład fronton Teatru Polskiego ucharakteryzowany na lokal Oasis ma przybliżyć atmosferę przedwojennej Warszawy.
Ostrzegam ewentualnych widzów cierpiących na chorobę lokomocyjną – to nie dla nich! Najazdy, cięcia, zbliżenia w 3D powodują podobne uczucie jak w czasie turbulencji. Zresztą widzów doliczyłem się siedmiu w pierwszy weekend, i to przeważnie w mocno zaawansowanym wieku. Przeciętną na szczęście obniżała moja żona.
A aktorzy? Jak nie ma dobrze napisanych ról, to i Brando nie da rady. Chociaż jeden aktor mi się podobał (nie dlatego, że to mój były zięć) – Daniel Olbrychski bardzo przekonująco zagrał Piłsudskiego. Ale jemu rolę napisała historia.