Reportaż o sprzecznościach w izraelskim społeczeństwie

To wspaniałe, że ludzie mogą walczyć o swoje prywatne życie i szczęście, a nie wyłącznie o przetrwanie jako Żydzi – mówi izraelska pisarka Savyon Liebrecht

Publikacja: 29.10.2011 01:01

Mieszkańcy Mitzpe Hila, rodzinnego miasta izraelskiego żołnierza Gilada Shalita, cieszą się z jego u

Mieszkańcy Mitzpe Hila, rodzinnego miasta izraelskiego żołnierza Gilada Shalita, cieszą się z jego uwolnienia

Foto: AFP

– Zna pan postawy Polaków wobec Żydów w czasie wojny. Byli tacy, którzy chronili Żydów, i byli też tacy, którzy ich wydawali Niemcom. I byli również Żydzi, którzy wydawali rodaków na śmierć. Rozumiem różnicę między obecnymi czasami a czasem Holokaustu, ale zawarta przez rząd umowa z Hamasem jest jak wydanie Żydów wrogowi. Żydowscy policjanci w getcie też byli przekonani, że prowadząc jednych Żydów na śmierć, ratują innych. Wygląda na to, że również dla nas uratowanie Gilada Szalita warte jest życia innych Żydów, którzy teraz niechybnie zginą z rąk terrorystów.

Jestem w Ofra, 30 kilometrów na północ od Jerozolimy, a moją rozmówczynią jest Aliza Herbst, mieszkanka osiedla, w którym żyje 600 żydowskich rodzin. Ofra wygląda jak każde inne małe miasteczko na świecie: szkoły, przedszkola, wyasfaltowane ulice, schludne skwerki i parki. Wokół pola oliwkowe i arabskie wioski. Ofra leży w dolinie, śpiew imama zachęcającego do modlitw słychać tu wyraźnie, w końcu jesteśmy w samym sercu Zachodniego Brzegu. Z tą różnicą, że dla tutejszych mieszkańców nie istnieje nic takiego jak Zachodni Brzeg – jest Judea i Samaria, historycznie należna Izraelowi ziemia, której Państwo Izrael wyrzekło się na rzecz Palestyńczyków. Z tą różnicą, że „Palestyńczyków" też nie ma – są Arabowie. Słowo „Palestyńczycy" to polityczna etykieta przypinana ludziom, którzy w normalnych warunkach byliby obywatelami Jordanii albo Egiptu.

Rząd mnie zdradził

Ludzie przyjmują bezmyślnie treści, które wciskają im media – mówi pani Herbst, była rzeczniczka Rady Yesha, organizacji reprezentującej osadników żydowskich na tych terenach. W myśl prawa międzynarodowego ich osiedla są nielegalne. Spotykamy się w przeddzień oswobodzenia Gilada Szalita, izraelskiego jeńca  przetrzymywanego przez Hamas w Gazie przez ponad pięć lat. W zamian za jego wypuszczenie Izrael  zgodził się zwolnić ponad tysiąc więźniów palestyńskich. Wielu z nich zostało skazanych za zabójstwa Izraelczyków, w tym cywilów. – I podobnie bezmyślnie ludzie reagują teraz – mówi pani Herbst. – Wszyscy cieszą się z porozumienia, jakby nie rozumieli, jaką cenę przyjdzie nam wszystkim zapłacić.  Po podobnej wymianie z 1985 roku (za trzech żołnierzy izraelskich zwolniono 1150 więźniów palestyńskich – DR) 178 Żydów zginęło w zamachach.

Wśród wypuszczonych na wolność więźniów palestyńskich są Mawaz Abu Sharach i Majdi Amro. W marcu 2003 roku skonstruowali bombę, wyszkolili zamachowca-samobójcę i podwieźli do autobusu, w którym wysadził się w powietrze, zabijając 17 osób, głównie dzieci wracające ze szkoły w Hajfie. Obaj otrzymali 17 wyroków dożywocia – po jednym za każdą ofiarę. Wśród zabitych  był Asaf Zur, 17-letni syn Yossiego, z którym rozmawiam w Jerozolimie w dniu wymiany więźniów:

– Czuję się zdradzony przez Państwo Izrael i osobiście przez premiera  Netanjahu. Czuję się zdradzony przez armię, która nie potrafiła wyswobodzić Szalita przez ponad pięć lat. – mówi Zur, dziś działacz Stowarzyszenia Ofiar Terroru Almagor, organizacji, która do ostatniej chwili próbowała zablokować w sądzie wymianę więźniów. – Mordercy mojego syna przez ten czas żyli w doskonałych warunkach w izraelskich więzieniach, dobrze się odżywiali, uprawiali sport, przyjmowali odwiedziny krewnych. Kiedyś udzielili wywiadu telewizji BBC, w którym mówili: „Wyjdziemy na wolność przed końcem wyroku i dalej będziemy zabijać Żydów". Mój rząd przyznał im rację.

Ostatnie tygodnie w Izraelu to karuzela radości, smutku, euforii jednych i wściekłości innych. Zaczęło się w lipcu od protestów społecznych, w których uczestniczyły setki tysięcy obywateli, potem pod koniec września prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas złożył wniosek o przyznanie członkostwa w ONZ, wreszcie w ubiegłym tygodniu osiągnięto porozumienie w sprawie zwolnienia z niewoli Gilada Szalita, izraelskiego czołgisty pojmanego przez Hamas w 2006 roku.

Yossi Melman z dziennika „Haaretz" jest specjalistą od spraw armii i wywiadu. Pytam go, czy to jest kolejny moment z cyklu „być albo nie być" Izraela.

– Ja mam 61 lat i nie mam siły myśleć, czy to już teraz, czy może jeszcze nie teraz. Tutaj całe życie wszyscy się boją, że właśnie nadchodzi koniec świata, albo się cieszą, że jednak nie nadszedł. Arabowie ciągle nas straszą, że los Izraela będzie taki sam jak los krzyżowców. To zabierze jeszcze dziesięć lat, a jak nie dziesięć, to sto, ale Izrael zostanie starty z powierzchni ziemi. Nie ma innego narodu na świecie, który musi non stop zmagać się z takimi problemami. Ja rozumiem, z czego to wszystko wynika, ale tak się po prostu nie da żyć. W samej Gazie jest 20 tys. bojowników, co to zmienia, że teraz dojdzie do nich kolejny tysiąc? Hamas w każdej chwili może prowadzić działalność terrorystyczną albo z niej zrezygnować i to porozumienie nic nie zmienia.

Nie róbcie im złudzeń

Osadnicy z Zachodniego Brzegu to w Izraelu dyżurny temat dowcipów i obiekt najbardziej okrutnych programów satyrycznych. Pejsaci ortodoksi z karabinem w ręku i ich żony z gromadką dzieci barykadujący się w swoich twierdzach, fundamentaliści, którym wiara w dane od Boga prawo do posiadania ziemi Izraela przesłania rzeczywistość.

Aliza Hebrst jest całkowitym zaprzeczeniem tego stereotypu. Nie jest specjalnie religijna (przyznaje, że „znosi ją w kierunku buddyzmu"), nie odmawia lewicowym syjonistom racji w niektórych sprawach dotyczących Izraela. W jej domu przyłącza się do nas Patrick Groome, miejscowy nauczyciel ze szkoły średniej. Przyjechał do Ofry z Irlandii przed 30 laty. Pytam, czy mieszkańcy Ofry liczą się z tym, że spotka ich taki sam los jak sąsiadów z Amony, ewakuowanych mimo brutalnego oporu w 2006 r. przez armię i policję.

– Nie – mówi Patrick Groome. –  Nikt tutaj nie bierze tego pod uwagę. W części osiedla, w której mieszkam, wszystkie domy objęte są sądowym nakazem wyburzenia, ale nikt się tym nie przejmuje. Ja wiem, jak nas przedstawiają media na świecie, ale my nie jesteśmy żadnymi fundamentalistami. Nie wszystkie nasze dzieci muszą wierzyć w to, w co my wierzymy, pewnie część wyjedzie z tej wspólnoty, ale wielu jednak zostanie. Chcemy po prostu zapewnić im przyszłość, jak wszyscy ludzie na świecie. W jaki sposób? Przede wszystkim przez naturalny rozwój. U nas w Ofrze rodzi się średnio dwoje dzieci na tydzień, ponad 100 rocznie, więcej niż w sąsiednich wioskach arabskich.

Pytam, czy osadnicy zgodzą się na powstanie państwa palestyńskiego.

– Nie, nie ma takiej możliwości. Arabowie mają Jordanię, mają Egipt – to są ich kraje, to one powinny ich przyjąć. Jordania będzie w przyszłości państwem Palestyńczyków.

– Wie pan, kto jest najbardziej winny niedoli Palestyńczyków? – włącza się do rozmowy Aliza Herbst. – Pan jest temu winny. Obama, Sarkozy i cała reszta tzw. międzynarodowej opinii publicznej. To wy podtrzymujecie ich fałszywe oczekiwania. Jeśli tzw. wspólnota międzynarodowa wmawia im, że mogą mieć własne państwo, że mogą wygonić Żydów z Judei i Samarii – to oni wam wierzą, bo taka już jest ludzka natura.

– Ale rozwiązanie oparte na istnieniu dwóch państw, Izraela i Palestyny, to nie wymysł wspólnoty międzynarodowej, tylko oficjalna polityka rządu Izraela – mówię.

– Nasze władze popełniły wiele błędów i nie należy ich powtarzać – mówi Patrick Groome. – Co nam pozostaje: przeprowadzka do Jerozolimy? Do Tel Awiwu, żeby któregoś dnia zginąć w zamachu na autobus? Gdzie może uciec Żyd, żeby mógł normalnie żyć?

Dzieci czy  żołnierze

W ubiegły wtorek cały Izrael świętował powrót do domu Gilada Szalita, pełne emocji sceny powitania oswobodzonego żołnierza z premierem Netanjahu, potem z rodziną i sąsiadami przejdą do narodowej historii. Doktor Anat Berko jest emerytowaną pułkownik armii izraelskiej (IDF), niedawno w Polsce ukazała się jej książka „Droga do raju" będąca zapisem rozmów, jakie przez kilka lat prowadziła w izraelskich więzieniach z palestyńskimi zamachowcami-samobójcami. Pytam ją, co czują wypuszczeni Palestyńczycy.

– Przede wszystkim to nie była dla nich żadna niespodzianka. Wiedzieli, że wcześniej czy później Izrael będzie negocjować z Hamasem i wyjdą na wolność. Tak się składa, że byłam w więzieniu w dniu, w którym Hamas pojmał Gilada Szalita. Podano tę informację przez radiowęzeł, palestyńskie więźniarki cieszyły się i mówiły mi: „Doktor Anat, teraz to już wszystkich nas wypuścicie".Cena, jaką płacimy, jest wysoka, ale poczułam dumę z bycia Izraelką. Gdzie indziej znajdzie pan taki szacunek dla życia ludzkiego? Po raz kolejny każdy młody chłopak i dziewczyna, którzy idą do wojska, przekonali się, że Izrael zrobi wszystko, by ich uratować.

– To, co się stało, pokazuje kryzys, w jakim znalazły się armia i rząd – mówi Aliza Herbst. – Jednak największe pretensje mam do mediów, które całkowicie przeinaczyły obraz tej sytuacji: z historii żołnierza, który ma do wykonania zadanie, zrobiły łzawą opowieść o biednym skrzywdzonym dziecku, które wpadło w potrzask. Gilad Szalit na pięć lat stał się ulubionym synem narodu. Media całkowicie zignorowały fakt, że on był żołnierzem i jako żołnierz musiał się liczyć z trudnościami i zagrożeniem.

– Jest pani pewna, że gdyby to pani syna porwano, mówiłaby pani to samo?

– Oczywiście, że nie wiem, jak bym się zachowała w podobnej sytuacji, ale jedno mogę powiedzieć z dużym prawdopodobieństwem. Moje syjonistyczne środowisko nie wspierałoby mnie, wywierając presję na rząd i opinię światową, by poświęcić wszystko dla zachowania życia dziecka. Mogłabym liczyć na współczucie i wszelką pomoc, ale nie na manipulatorską kampanię medialną. Dla Żyda życie jest ogromną wartością, ale nie wolno ratować życia, jeśli ceną za to ma być zagrożenie innych ludzkich istnień. W takiej sytuacji zwłaszcza od żołnierza oczekuje się, że poświęci swoje życie dla dobra innych.

– Robienie zarzutów Szalitowi, że przeżył, a jego rodzicom, że go próbowali ratować, to absurd – mówi mi na to Anat Berko. – Co miał zrobić Szalit? My nie wychowujemy naszych żołnierzy tak, by w krytycznym momencie popełniali samobójstwo. Oczywiście jego porwanie było porażką IDF, porażką armii było to, że nie była w stanie go wyswobodzić. Z tego trzeba wyciągnąć wnioski i armia to uczyni.

A jednak opinie na temat dotkliwego kryzysu w IDF nie są odosobnione. Coraz więcej młodych Izraelczyków szuka sposobu uniknięcia poboru, coraz więcej decyduje się na odbycie służby zastępczej, etos izraelskiego żołnierza jako nieskalanego obrońcy państwa i wartości żydowskich blednie.

– Gdy pięcioro moich dzieci po kolei szło do wojska, to był szok – i dla mnie, i dla nich – wspomina Aliza Herbst.

– Dziecko, bo przecież 18-latek to jest dziecko, nagle staje się własnością armii: robi, co mu każą, nie wiesz jako rodzic, co myśli i czuje. To jest ogromny przełom w życiu, który cała rodzina musi przetrwać. Ale w ostatnich latach nastąpiła poważna zmiana. Moja córką jest dowódcą oddziału i czasem opowiada, co się dzieje: rodzice non stop wydzwaniają na jej komórkę (wszyscy mają jej numer) i narzekają, że ich dziecko jest źle odżywione i że ma niewygodne łóżko. W Aszkelonie jest obóz wojskowy dla kobiet. Kiedy w 2008 roku zaczął się ostrzał rakietowy z Gazy, niektóre rakiety dolatywały do tego obozu i wśród żołnierek były ranne. I wtedy setki rodziców przyjechały pod bramy obozu i zaczęli się domagać przeniesienia obozu w bezpieczne miejsce: „Zabierzcie nasze dzieci, zabierzcie nasze dzieci!" – krzyczeli. Na Boga, to są żołnierze, a nie obóz skautów!

– Kryzys to nie jest sprawa wojska, tylko całego społeczeństwa, któremu brakuje spójności, solidarności, celu nadrzędnego – mówi Yossi Melman.

– Jesteśmy społeczeństwem plemiennym: prawica nie znosi lewicy i na odwrót, religijni nie znoszą świeckich, są podziały na tych, co mają, i tych, co nie mają nic albo prawie nic, na Żydów z Europy i Żydów sefardyjskich, a oprócz tego istnieje ogromny problem Arabów-obywateli izraelskich, którzy  czują się dyskryminowani i często mają rację. Niektórzy dodają, że te podziały  wynikają z jakiegoś głębokiego rozkładu tożsamości społeczeństwa Izraela, że my tak naprawdę nie wiemy, kim jesteśmy i kim mamy być, co nas ma określać – pochodzenie matki, religia, miejsce urodzenia, wartości, które wyznajemy, nie wiadomo... Ja uważam, że jest jeszcze inny bardzo ważny czynnik: kryzys Izraela wynika przede wszystkim z tego, że od ponad 40 lat jesteśmy okupantem. To nas niszczy tak samo jak Palestyńczyków albo jeszcze bardziej. Nawet najlepsza armia na świecie – a izraelska armia jest bardzo dobra – nie może być lepsza niż społeczeństwo, któremu służy.

Największy protest w historii

Daphnie Leef ma 25 lat, jest montażystką filmową, a od 14 lipca również najsłynniejszą osobą poszukującą mieszkania w Izraelu. – Początek to była kombinacja kilku rzeczy. Mój przyjaciel popełnił samobójstwo, ja byłam zrozpaczona i do tego jeszcze doszła perspektywa utraty mieszkania. Pracowałam pięć dni w tygodniu po 12 godzin jako montażystka, a w weekendy jako kelnerka po osiem godzin i nie byłam w stanie się utrzymać. Dobiło mnie, gdy w mojej kamienicy zaczęli remont i musiałam się wynieść szukać innego mieszkania. Po paru dniach poszukiwań zrozumiałam, że po prostu nie stać mnie na wynajęcie czegokolwiek, żebym nawet pracowała 20 godzin dziennie. W tej desperacji zadzwoniłam do przyjaciela i mówię mu: rozbijmy namiot  na ulicy i wprowadźmy się do niego. I tak się zaczęło, rozbiliśmy namiot na Habima Square.  W trzy dni dołączyło do nas 1500 osób. A potem ten ruch stał się najważniejszym protestem społecznym w historii Izraela.  W marszach w całym Izraelu  we wrześniu wzięło udział pół miliona ludzi, to było największe zgromadzenie publiczne w historii tego kraju.

– Co połączyło tych wszystkich ludzi? – pytam.

– Po pierwsze, problemy materialne. Jeśli samotna matka nie daje rady i emeryt nie daje rady i pracujący non stop ojciec ma problem i młody człowiek bez zobowiązań ma problem i prawie wszyscy mają problem, tzn. że jest coś złego w samym sposobie, w jaki funkcjonuje gospodarka i życie społeczne kraju. Druga wspólna cecha protestujących to brak zaufania do rządzących. Na ulice wyszli ludzie o różnych poglądach: prawicowcy, lewicowcy, religijni, świeccy, opowiadający się za pokojem z Palestyńczykami, przeciw powstaniu państwa palestyńskiego, osadnicy z Zachodniego Brzegu i ich śmiertelni wrogowie, Arabowie i Żydzi. Oni wszyscy nie znajdują w rządzie reprezentanta swoich interesów, wszyscy czują się oszukani i wykorzystani przez system. Oni mówią: my płacimy podatki i chcemy, by to państwo nas reprezentowało, a nie reprezentuje.

Chcemy mieć coś do stracenia

To jest jedno z najwspanialszych zjawisk w historii Izraela – mówi mi Savyon Liebrecht, znana pisarka izraelska. – Obecne pokolenie umie myśleć nie tylko o potrzebach państwa i narodu, ale też o potrzebach ludzi. Jak na warunki Izraela to jest niebywały przełom. Dzięki tym protestom na te kilka tygodni przestaliśmy wszyscy być wyłącznie żołnierzami, staliśmy się normalnymi ludźmi, którzy tęsknią za dobrze płatną pracą, dostępnym kredytem na dom, rodziną, którą można utrzymać. Uważam, że to wspaniałe, że w Izraelu nadszedł czas, kiedy ludzie mogą walczyć o własne prywatne życie i szczęście, a nie wyłącznie o przetrwanie jako Żydzi. Ludzie chcą przywrócenia prawa do posiadania prywatnego życia i to jest moim zdaniem niezwykłe.

Patrick Groome z Ofry: Niektórzy lekceważą te protesty, ale ja uważam, że one są słuszne. W mojej szkole w klasach jest po 39 uczniów – jak mamy zapewnić dzieciom porządną edukację? Ceny mieszkań w Tel Awiwie są takie jak w Paryżu! Jak to możliwe?! Niektórzy mówią: jeśli nie możesz zatrudnić się w Tel Awiwie, to się wyprowadź – nie wszyscy muszą mieszkać w Tel Awiwie. To prawda, ale poza Tel Awiwem, Hajfą, Aszkelonem, czyli pasem nadmorskim, gdzie mieszka 70 procent ludności, po prostu nie ma możliwości zatrudnienia. Zgadzam się z tymi, którzy mówią, że można obciąć budżet obronny bez narażania kraju na niebezpieczeństwo.

Nie wszyscy tak pozytywnie odbierają protesty. Są też ich krytycy, którzy mówią, że to kaprys rozpieszczonych dzieciaków z dobrych domów, których rodzice przestali utrzymywać i dlatego wyszli na ulice. Przypadek Daphnie Leef miałby być tego najlepszą ilustracją. Córka znanego kompozytora, wnuczka słynnego inżyniera, ukończyła szkołę filmową w stolicy, a jej rodzice mieszkają w jednej z najbogatszych dzielnic Tel Awiwu. Jednak to nie „salonowe" pochodzenie budzi największe kontrowersje. W wieku 16 lat Daphnie podpisała się pod listem otwartym, w którym odmówiła służby w „armii okupacyjnej" jak nazwali ją sygnatariusze siły IDF. Gdy spytałem ją, czy odbyła służbę, powiedziała, że nie, ze względu na to, że cierpi na epilepsję. Jednak organizacja syjonistyczna Mój Izrael oskarża ją, że odmówiła służby ze względów ideowych, co praktycznie stawiałoby ją na marginesie życia publicznego w Izraelu, a samemu protestowi nadawało zabarwienie polityczne nie do przyjęcia dla wielu Izraelczyków, w tym również krytyków rządu.

– Ten protest to coś więcej niż jedna osoba – mówi Daphnie. – Większość rzeczy, które media o mnie mówią, to bzdury, ale nie to jest ważne. Ważne jest, że tysiące ludzi wyszło na ulice, odmawiając życia, którego sens polega na ciągłej walce o przetrwanie. Ja lubię pracować, nie chcę, żeby ktokolwiek mnie utrzymywał, ani rodzice, ani państwo. I tak samo myślą inni uczestnicy protestu. To mi dodaje ogromnej otuchy. Ten kraj, kojarzony dotąd z zamachami terrorystycznymi, okupacją, zabójstwem premiera Rabina, nagle stał się miejscem, gdzie ludzie chcą autentycznie rozliczać polityków. Chcę, by premier nas usłyszał, by zareagował, chcę, by zrozumiał, że to nie jest protest przeciwko Izraelowi, ale w imię tego kraju i jego mieszkańców. My wszyscy chcemy mieć wreszcie coś do stracenia! Bo jeśli żyjesz w kraju, w którym nie masz nic do stracenia i na dodatek tym krajem jest Izrael – to życie staje się grą, której wynik trudno przewidzieć.

Zostaniemy tu na zawsze

Moim ostatnim rozmówcą w Izraelu jest historyk Ephraim Zuroff, dyrektor oddziału Centrum Wiesenthala w Jerozolimie, autor właśnie wydanej w Polsce książki „Łowca nazistów". Spotykamy się w jego biurze: trzy skromne pokoje na piętrze miejskiej kamienicy, nie tak wyobrażałem sobie światowe centrum ścigania ostatnich nazistowskich zbrodniarzy. Jak się okazuje, Centrum Wiesenthala także cierpi na brak funduszy.

– Bardzo sympatyzuję z protestującymi, bo poruszyli wiele ważnych problemów, ale jeśli oni myślą, że pod ich wpływem Netanjahu diametralnie zmieni politykę Izraela, to bujają w obłokach – mówi doktor Zuroff z uśmiechem. – Tak zasadniczo to Izrael nie potrzebuje żadnych drastycznych zmian. Ten kraj sam w sobie jest cudem. Jak inaczej nazwać miejsce, w którym nagle pojawili się jacyś ludzie z jaskiń w górach Atlasu, bywalcy salonów Berlina, mieszkańcy południowo--afrykańskiego buszu i polskich wsi

– i wszyscy razem stworzyli państwo? Odtworzyli język hebrajski, zbudowali żywą demokrację i sprawną gospodarkę. Czy pan oczekuje, że taki proces odbędzie się bez kosztów, czasem ogromnych, bez kryzysów, bez przejawów niesprawiedliwości? W tym kraju istnieje poważny problem nierówności społecznych, popełniono wiele błędów, zwłaszcza wobec Żydów sefardyjskich. Ale to się zmienia, różnice są ograniczane, błędy korygowane.

– Wielu ludzi na świecie chciałoby, żeby Izrael zniknął z powierzchni ziemi, bo ciągle stwarzamy problemy – dodaje dr Zuroff.  Oskarża nas się o wszystkie możliwe grzechy wobec Palestyńczyków. Rozmawiał pan z mieszkańcami Ofry, którzy nie godzą się na państwo palestyńskie. Owszem, tacy Izraelczycy też są, ale to jest margines społeczeństwa. Większość Izraelczyków chce rozwiązania opartego na dwóch zasadach: stworzenia państwa dla Palestyńczyków i utrzymania Izraela jako państwa żydowskiego. A chce pan wiedzieć, jaka jest dominująca opinia wśród Arabów? To niech pan poczyta opiniotwórcze gazety palestyńskie, posłucha, co mówią ich uznani liderzy. „Pierwsza Świątynia nigdy nie istniała, Druga Świątynia nigdy nie istniała, Żydzi nie istnieją, nigdy ich tutaj nie było". Odmawia nam się prawa nawet do cząstki tej ziemi. Wśród Palestyńczyków przez wszystkie te lata nie pojawił się ani jeden przywódca, który oficjalnie uznałby Izrael za państwo żydowskie. Jeśli się taki pojawi, zostanie zabity przez rodaków następnego dnia albo za tydzień.

– Proszę pana, polscy Żydzi przez wieki modlili się o deszcz nie w Polsce, tylko w Izraelu, nigdy nie zapomnieliśmy o Jerozolimie. Ja nie chcę odwoływać się do obietnicy zawartej w Biblii, nie oczekuję, że cały Izrael obiecany nam przez Boga będzie należał do Żydów. Nie zgodzę się jednak – żaden Izraelczyk się nie zgodzi – żeby nas w ogóle tutaj nie było.

– Izrael rozwiąże swoje problemy.

I nie zniknie. Jaki mamy wybór – wracać do Polski? – pyta retorycznie Zuroff. Z pełnym szacunkiem, ale nie chcemy wracać do Polski. Zostaniemy tu na zawsze, bo to jest nasze miejsce na ziemi.

– Zna pan postawy Polaków wobec Żydów w czasie wojny. Byli tacy, którzy chronili Żydów, i byli też tacy, którzy ich wydawali Niemcom. I byli również Żydzi, którzy wydawali rodaków na śmierć. Rozumiem różnicę między obecnymi czasami a czasem Holokaustu, ale zawarta przez rząd umowa z Hamasem jest jak wydanie Żydów wrogowi. Żydowscy policjanci w getcie też byli przekonani, że prowadząc jednych Żydów na śmierć, ratują innych. Wygląda na to, że również dla nas uratowanie Gilada Szalita warte jest życia innych Żydów, którzy teraz niechybnie zginą z rąk terrorystów.

Jestem w Ofra, 30 kilometrów na północ od Jerozolimy, a moją rozmówczynią jest Aliza Herbst, mieszkanka osiedla, w którym żyje 600 żydowskich rodzin. Ofra wygląda jak każde inne małe miasteczko na świecie: szkoły, przedszkola, wyasfaltowane ulice, schludne skwerki i parki. Wokół pola oliwkowe i arabskie wioski. Ofra leży w dolinie, śpiew imama zachęcającego do modlitw słychać tu wyraźnie, w końcu jesteśmy w samym sercu Zachodniego Brzegu. Z tą różnicą, że dla tutejszych mieszkańców nie istnieje nic takiego jak Zachodni Brzeg – jest Judea i Samaria, historycznie należna Izraelowi ziemia, której Państwo Izrael wyrzekło się na rzecz Palestyńczyków. Z tą różnicą, że „Palestyńczyków" też nie ma – są Arabowie. Słowo „Palestyńczycy" to polityczna etykieta przypinana ludziom, którzy w normalnych warunkach byliby obywatelami Jordanii albo Egiptu.

Rząd mnie zdradził

Ludzie przyjmują bezmyślnie treści, które wciskają im media – mówi pani Herbst, była rzeczniczka Rady Yesha, organizacji reprezentującej osadników żydowskich na tych terenach. W myśl prawa międzynarodowego ich osiedla są nielegalne. Spotykamy się w przeddzień oswobodzenia Gilada Szalita, izraelskiego jeńca  przetrzymywanego przez Hamas w Gazie przez ponad pięć lat. W zamian za jego wypuszczenie Izrael  zgodził się zwolnić ponad tysiąc więźniów palestyńskich. Wielu z nich zostało skazanych za zabójstwa Izraelczyków, w tym cywilów. – I podobnie bezmyślnie ludzie reagują teraz – mówi pani Herbst. – Wszyscy cieszą się z porozumienia, jakby nie rozumieli, jaką cenę przyjdzie nam wszystkim zapłacić.  Po podobnej wymianie z 1985 roku (za trzech żołnierzy izraelskich zwolniono 1150 więźniów palestyńskich – DR) 178 Żydów zginęło w zamachach.

Wśród wypuszczonych na wolność więźniów palestyńskich są Mawaz Abu Sharach i Majdi Amro. W marcu 2003 roku skonstruowali bombę, wyszkolili zamachowca-samobójcę i podwieźli do autobusu, w którym wysadził się w powietrze, zabijając 17 osób, głównie dzieci wracające ze szkoły w Hajfie. Obaj otrzymali 17 wyroków dożywocia – po jednym za każdą ofiarę. Wśród zabitych  był Asaf Zur, 17-letni syn Yossiego, z którym rozmawiam w Jerozolimie w dniu wymiany więźniów:

– Czuję się zdradzony przez Państwo Izrael i osobiście przez premiera  Netanjahu. Czuję się zdradzony przez armię, która nie potrafiła wyswobodzić Szalita przez ponad pięć lat. – mówi Zur, dziś działacz Stowarzyszenia Ofiar Terroru Almagor, organizacji, która do ostatniej chwili próbowała zablokować w sądzie wymianę więźniów. – Mordercy mojego syna przez ten czas żyli w doskonałych warunkach w izraelskich więzieniach, dobrze się odżywiali, uprawiali sport, przyjmowali odwiedziny krewnych. Kiedyś udzielili wywiadu telewizji BBC, w którym mówili: „Wyjdziemy na wolność przed końcem wyroku i dalej będziemy zabijać Żydów". Mój rząd przyznał im rację.

Ostatnie tygodnie w Izraelu to karuzela radości, smutku, euforii jednych i wściekłości innych. Zaczęło się w lipcu od protestów społecznych, w których uczestniczyły setki tysięcy obywateli, potem pod koniec września prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas złożył wniosek o przyznanie członkostwa w ONZ, wreszcie w ubiegłym tygodniu osiągnięto porozumienie w sprawie zwolnienia z niewoli Gilada Szalita, izraelskiego czołgisty pojmanego przez Hamas w 2006 roku.

Pozostało 82% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy