Niedawno nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się monografia poświęcona jednej z ikon ukraińskiego nacjonalizmu Iwanowi France. To znamienne, że książkę „Prorok we własnym kraju" Jarosława Hrycaka promuje lewackie środowisko. Bo obrazuje pewne powiązania ideowe, o których w ramach obowiązującego dyskursu lepiej zapomnieć.
Od końca drugiej wojny światowej termin „nacjonalizm" ma negatywne konotacje. Kojarzy się z agresywnymi odruchami plemiennymi, wstecznictwem, zachowawczymi postawami religijnymi, kulturowymi, obyczajowymi. A więc również z szeroko pojmowanym konserwatyzmem. Duma narodowa traktowana jest niemal jako przejaw barbarzyństwa z epoki kamienia łupanego. Tymczasem coraz bardziej dominująca po roku 1945 na Zachodzie liberalna kultura polityczna afirmuje przezwyciężanie ograniczeń, jakie na jednostkę nakładają wszelkie wspólnoty tradycyjne, w tym naród. To wolność indywidualna, którą legitymizuje oświecony rozum, jawi się z tej perspektywy jako wartość najwyższa.
Wspólnoty wyobrażone
Warto zatem przypomnieć pewne podstawowe fakty, które ten prosty podział komplikują. Narody nie są bytami istniejącymi od zarania dziejów. Nie zostały więc rozłożone na wyemancypowane jednostki dopiero przez liberalną, kosmopolityczną nowoczesność. Tradycyjne społeczeństwa stanowe raczej narodów nie znały. Przykładem mogą być chociażby Żydzi w feudalnej Europie. Uchodzili oni za stan społeczny, a nie grupę etniczną (przynajmniej tak jak ją pojmujemy dzisiaj). Z kolei zdaniem amerykańskiego historyka Eugena Webera we Francji do rewolucji 1789 roku większość jej mieszkańców nawet nie mówiła po francusku.
Za przełomowe momenty dla nacjonalizmów można zatem uznać rewolucje mieszczańskie XVII i XVIII wieku. Przewroty te były buntami przeciwko feudalnym elitom, na których czele stały kosmopolityczne – bo przecież nie narodowe – królewskie i książęce dynastie. Kategorie narodu i obywatela wytyczały drogę demokratycznej ideologii klas średnich. To wtedy wspólnota mowy i pochodzenia etnicznego zaczęła nabierać znaczenia politycznego dla budowy względnie egalitarnego społeczeństwa. Naród miał się stać jedynym prawowitym źródłem władzy.
Nacjonalizmy, wbrew dzisiejszym stereotypom na ich temat, weszły też w konflikt z Kościołem katolickim. Kościół promował bowiem uniwersalistyczną wizję świata, z łaciną jako językiem całej schrystianizowanej części ludzkości. Średniowieczny wykształcony Europejczyk miał poczucie udziału w świętej, uniwersalnej historii zbawienia, a nie w świeckiej, partykularnej historii swojego narodu, która dopiero miała powstać. Chyba że nie był wykształcony i nie uczestniczył w żadnej historii.
Kościół był też sprzymierzeńcem feudalnych elit (w tym Świętego Przymierza przeciwko polskim aspiracjom niepodległościowym). Nacjonaliści zaś odnosili korzyść z sekularyzacji życia społecznego i poszukiwali duchowej alternatywy wobec Kościoła. Tak było w przypadku romantyzmu, który snując opowieści z na nowo spisywanych dziejów, tworzył nowe mitologie. Pobrzmiewały w tym wszystkim nawiązania do pogańskiej przeszłości ludów europejskich oraz średniowiecznych herezji chrześcijaństwa (takich jak kataryzm) mających istotny wpływ na kulturę rycerską.
Jednostka w zsekularyzowanym świecie skazana jest na samotność. Szuka więc nowej wspólnoty, która zastąpi jej dawne wspólnoty religijne