To prawda, w dwunastu krótkich rozdziałach twórca „Rozmowy w katedrze" rozważa sprawy techniki: stylu, języka, narracji, perswazji, ale pierwszą część książki spokojnie dałoby się oddzielić od reszty i zatytułować „Mój manifest".
Jak brzmi credo Llosy? Nie wierzy w „dotknięcie geniuszu" (chyba że u poetów lub kompozytorów), ale odrzuca też powołanie jako wybór (sugestia Sartre'a). Jego zdaniem potencjalny twórca powieści zwykle od młodych lat posiada pewne predyspozycje różniące go od innych (do tworzenia fabuł, światów, postaci), ale tylko od jego wytężonej pracy zależy, czy poczwarka zamieni się w motyla. Odrzuca kalkulację, która prowadzi do powstawania dzieł zgrabnych, lecz pustych i chłodnych. Podpowiada, że nie ma literatury bez nieufności wobec świata i niezgody na otaczającą go rzeczywistość – co jest przyczyną nieustannych kłopotów pisarza w dyktaturach wszelkiej maści. A związek twórcy z talentem porównuje do relacji nosiciel – pasożyt, w której ten ostatni żywi się tym pierwszym czasem aż do jego ostatecznego zniszczenia – ale często ze wspaniałym efektem artystycznym.
Jednocześnie Llosa przestrzega przed taką krytyką literacką, która próbuje sztucznie rozdzielać i roztrząsać kwestie formalne (tematu, stylu, punktu widzenia) i gubi w ten sposób sztukę rozumienia dzieła jako całości. I przed wiarą w to, że bycia pisarzem ktoś może nas nauczyć. „Nikt nikomu nie wytłumaczy, jak się tworzy dzieło – pisze Llosa – co najwyżej pomoże zdobyć umiejętność pisania i czytania. Reszty trzeba się nauczyć samemu, potykając się, upadając i wstając, bez wytchnienia".
Lektura „Listów..." przywodzi na myśl „Sztukę powieści" Milana Kundery. Autor „Żartu" podobnie jak Llosa niezwykłą atencją darzył „Don Kichota" Cervantesa, upatrując w nim źródła współczesnej powieści, oraz czcił „Tristrama Shandy" Laurence'a Strern'e. I tak jak Llosa odrzucał mędrca szkiełko i oko, podkreślając: „Obcy jest mi świat teorii. Poniższe refleksje są refleksjami praktyka". Różnica między tymi książkami jest taka, że choć obaj autorzy są wyśmienitymi gawędziarzami i znawcami pisarstwa, to jednak tylko z książki Llosy bije żarliwość, która dowodzi, że po prostu jest w sztuce pisania na zawsze i po uszy zakochany.