Elementy niepożądane

Dzięki polskim placówkom w Lizbonie w czasie wojny uratowały się tysiące uciekinierów, wśród nich co najmniej trzy tysiące Żydów

Publikacja: 26.05.2012 01:01

Podpułkownik Jan Kowalewski z córką w Lizbonie

Podpułkownik Jan Kowalewski z córką w Lizbonie

Foto: archiwum rodzinne Teresy Kowalewskiej

Po wybuchu wojny, a zwłaszcza po klęsce Francji, władze portugalskie nie chciały przyjmować uchodźców z Polski. Zależało im na zachowaniu neutralności kraju i unikaniu zadrażnień z Niemcami. Dopiero kiedy generał Sikorski zapewnił, że rząd w Londynie będzie się starał jak najszybciej ewakuować przybyłych do Portugalii obywateli polskich i że nie będą oni dla Portugalczyków ciężarem, zapory na granicy zostały uchylone.

Obietnicy, że nasi obywatele nie będą sprawiać w Portugalii kłopotu, nie udało się spełnić.

We wrześniu 1941 roku Stanisław Schimitzek, który w czasie wojny w Lizbonie pracował jako delegat rządu na uchodźstwie ds. opieki społecznej, dowiedział się, że w lizbońskim więzieniu Aljube przebywa major Zdzisław Żórawski, uprzednio osadzony w Madrycie za pomoc udzieloną byłemu królowi Rumunii, Karolowi II, i jego kochance Elenie Lupescu w ucieczce do Portugalii. Po nagłym wyjeździe z ojczyzny dworska para utknęła w Hiszpanii w przymusowej gościnie. Groziło jej, że wpadnie w ręce Niemców, czego przybysze, zwłaszcza pani Lupescu, która pochodziła z rodziny żydowskiej, starali się uniknąć. Zuchwałą ucieczkę Karola II z Hiszpanii urządzili urzędujący w Lizbonie oficerowie polskiego wywiadu.

Major Żórawski to niejedyny obywatel Rzeczypospolitej skazany nad  Tagiem w czasie wojny. Wielu Polaków trafiło do portugalskich więzień, ponieważ przechodziło z Francji i Hiszpanii przez zieloną granicę. Kilkudziesięciu niezameldowanych żołnierzy polskich tajna policja PVDE zaskoczyła na przykład 11 sierpnia 1941 roku w penseo przy rua de Santa Marta w Lizbonie. Nasi rodacy czekali tam na statek brytyjski, który miał rzucić kotwicę na Tagu.

Przemyt kobiet

Ale niejeden przybysz z Polski zadarł z portugalskim wymiarem sprawiedliwości z powodów mniej chwalebnych. Nasi uchodźcy łamali przepisy zobowiązujące mieszkańców Luzytanii do dyscypliny lub zanadto interesowali się czarnym rynkiem. Niejeden dorabiał się na przemycie, inni spiskowali i prowadzili rozgrywki szpiegowskie. Tylko nieliczne z tych operacji uchodziły uwagi czujnej PVDE.

Interesowała się ona przybyszami pochodzącymi z Polski od dawna. Jak pisze Irene Flunser Pimentel w książce „Os Judeus em Portugal durante a Segunda Guerra Mundial. Em fuga a Hitler e ao Holocausto" (Esfera dos Livros, Lizbona 2006), już w 1934 roku tajna policja informowała Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, że w Portugalii przebywają liczne „niepożądane elementy polskie", którymi w większości okazywali się jednak „Żydzi aszkenazyjscy, jacy wyemigrowali z Niemiec". Nie wdając się w wyjaśnienia, dlaczego żydowskich emigrantów z Niemiec uznawano za „elementy polskie" – zdaniem autorki książki zaszła po prostu pomyłka, chodziło o przybyszów z Polski – funkcjonariusze meldowali, że obcokrajowcy ci mieli parać się „przemytem kobiet zmuszanych do prostytucji i przemytem narkotyków, a nawet sprawami szpiegowskimi".

Stanisław Schimitzek, podaje z kolei w książce „Na krawędzi Europy. Wspomnienia portugalskie 1939 – 1946" (PWN, Warszawa 1970), że choć nie wszyscy uciekinierzy z Polski imali się w Portugalii zajęć tak kontrowersyjnych, to niektórzy usiłowali poprawić swoje wyniki finansowe w sposób niezupełnie godny naśladowania.

Starano się na przykład wyłudzać pomoc w placówkach Rzeczypospolitej. Jeden ze sposobów polegał na przekonaniu urzędnika, że wsparcia potrzebują Żydzi, którzy wprawdzie mieli obywatelstwo nieznane, ale mówili po polsku gwarą warszawską – tzn. w jidisz. Pomysłów na uzyskanie nienależnej pomocy było oczywiście więcej. Na jeden z najciekawszych wpadł niejaki Jankiel Gliksberg, który zjawił się w Lizbonie jesienią 1940 roku z żoną i według danych z paszportu z 15-letnim potomkiem. Twierdził, że przybył z Antwerpii, przez Francję, gdzie szukał grobów dwóch synów. Obydwaj na ochotnika wstąpili do wojska i polegli w czasie kampanii francuskiej. Zrozpaczony ojciec pisał nawet do Churchilla i pytał, czy nie wie, gdzie są pochowani jego chłopcy. W Portugalii polskie placówki otoczyły pana Jankiela opieką wyjątkowo troskliwą. Do czasu, gdy inny uchodźca z Antwerpii, którym był Aszer Kon, ujawnił, że Gliksberg to oszust, który wcale nie miał dwóch bohaterskich synów, z Belgii uciekł także dlatego, że był ścigany za paserstwo, a jego rzekomo 15-letni urwis to już dorosły zuch, który chce się wykręcić od służby wojskowej.

W tych okolicznościach trudno się dziwić, że kiedy pod koniec wojny Schimitzek po raz pierwszy słuchał w Lizbonie przemówienia wygłaszanego w jidisz stwierdził, że po czterech latach spędzonych nad Tagiem rozumie ten język nie gorzej niz portugalski.

Klucz do oznaczania nazwisk

Przed wojną społeczność skupiona w Lizbonie wokół Towarzystwa Obywateli Polskich liczyła 500 osób, prawie wyłącznie Żydów. Wielu z nich wciąż jeszcze dobrze mówiło po polsku. Zajmowali się rzemiosłem, przede wszystkim szyciem trykotaży i ich sprzedażą. Do wybuchu wojny mieli w tej dziedzinie monopol. Polskojęzycznych fachowców można było poza tym znaleźć wśród lizbońskich kapeluszników, rymarzy, szewców.

W czasie wojny polsko-portugalskie więzi zacieśniły się, a do Portugalii w ciągu kilku lat przybyły tysiące obywateli Polski.

Mimo zobowiązań i pomocy polskich władz uciekinierzy z Rzeczypospolitej sprawiali jednak gospodarzom kłopot, choć często wbrew własnej woli. Nie zawsze mogli szybko opuścić Luzytanię ponieważ – jak kilkakrotnie powtarza Schimitzek – żadne państwo nie chciało przyjmować Żydów. Jesienią 1940 roku tylko konsulat Brazylii bez przeszkód przyznawał wizy obywatelom polskim – jeśli nie pojawiły się wobec nich podejrzenia, że są Żydami. Na szczęście dyplomaci z kraju samby nie byli jednak biegli w sprawach segregacji rasowej. Zdawali sobie z tego sprawę, dlatego chcieli, by polskie poselstwo wystawiało ubiegającym się o wizę brazylijską zaświadczenia o narodowości. Nasza placówka się na to nie zgodziła, Brazylijczycy poradzili więc sobie sami. Pewnego dnia wypożyczyli w naszym poselstwie spis polskich miejscowości. Do czego spis był potrzebny wyszło na jaw, gdy wizy nie otrzymał jeden z polskich urzędników, Wiktor Stanisławski. Okazało się, że brazylijski dyplomata, który przed wojną pracował nad Wisłą, podzielił się z kolegami spostrzeżeniem, że Żydów można poznać po nazwisku – bez wątpienia semickiego pochodzenia jest ktoś, czyja godność rodowa wzięła się od nazwy miejscowości. W wypożyczonym w naszym poselstwie spisie znajdował Stanisławów, dlatego wniosek pana Stanisławskiego o wizę został odrzucony. Tego samego dnia bez kłopotu wizę dostała natomiast Chaja Berliner.

Mimo tych przeciwności jednak wielu uciekinierów znad Wisły, wśród nich Julian Tuwim, znalazło schronienie właśnie w Brazylii.

Tysiące ocalonych

W czasie II wojny przez Portugalię przewinęło się 6 – 7 tysięcy cywilnych uchodźców z Polski, w większości Żydów – obliczał Stanisław Schimitzek. Można na tej podstawie przyjąć, że dzięki polskim placówkom nad Tagiem uratowało się co najmniej 3 tysiące żydowskich uciekinierów. Drogą przez Portugalię do Wielkiej Brytanii dotarło ponadto co najmniej 5 tysięcy polskich żołnierzy.

Pomocy cywilnym uchodźcom w Portugalii za pośrednictwem kilku placówek udzielał rząd w Londynie, przede wszystkim Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej. Ale były też inne źródła. Na przykład nuncjusz papieski przekazał uchodźcom polskim, poprzez proboszczów portugalskich, 10 tys. dolarów.

Pomoc uchodźcom polegała na wypłacaniu zasiłku w wysokości mniej więcej 30 escudo dziennie, co stanowiło równowartość nie najgorszego uposażenia młodszego specjalisty bez wyższych kwalifikacji w portugalskim biurze czy urzędzie. Polskie placówki ułatwiały też zdobywanie wiz i biletów na statki. Znaczącą część ich działalności stanowiło wysyłanie paczek żywnościowych do kraju. Za puszkę słynnych portugalskich sardynek, zdaniem Schimitzka, w podbitej przez Niemców Polsce można było uzyskać 100 zł. Jak z kolei przypomina profesor Tomasz Szarota w książce „Okupowanej Warszawy dzień powszedni" (Czytelnik, Warszawa 2010), chleb kosztował wówczas w kraju około 5 zł.

Przesyłki, za pomocą których zdobywano też wiadomości z kraju, docierały do Polski przez pocztowy urząd rozdzielczy w Monachium, niekiedy pocztą lotniczą w samolotach Lufthansy.

Rozmowy o komunizmie

Ilekroć za Pirenejami opadała fala strachu, że Niemcy wkroczą na Półwysep Iberyjski, niektórzy uchodźcy rozsmakowywali się w pobycie w uroczej Portugalii. Żyli z zasiłków, spędzali czas na podlizbońskich plażach, na spacerach i kortach tenisowych. Przesiadywali w kawiarniach przy stołecznej Avenida da Liberdade, gdzie spotykali się uciekinierzy różnych krajów.

Dłużej lub krócej nad Tagiem oprócz Juliana Tuwima gościli m.in. Ignacy Jan Paderewski, Jan Lechoń, Jan Szembek, generałowie Józef Haller, Władysław Anders i Bolesław Wieniawa-Długoszowski, a także Irena Eichlerówna oraz słynny ppłk Jan Kowalewski, oficer Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza, który przyczynił się do złamania bolszewickich szyfrów w czasie wojny 1920 roku. Od stycznia 1941 roku kierował znajdującą się w Lizbonie placówką łączności z kontynentem. Miała ona prowadzić Akcję Kontynentalną, czyli zbierać informacje polityczne i gospodarcze o państwach osi i ich sojusznikach. W Lizbonie, za zgodą polskich władz, Kowalewski, który brał udział w urządzeniu ucieczki rumuńskiego króla Karola, prowadził też rozmowy z Niemcami. Jak przypomina dr Jan Stanisław Ciechanowski, autor urządzonej w grudniu zeszłego roku w Bibliotece Narodowej wystawy poświęconej Polakom w Portugalii w czasie wojny, w 1943 roku polski oficer spotkał się na przykład z kapitanem Fritzem Kramerem z Abwehry. Rozmawiali o walce z komunizmem w Europie.

Polski wywiad działał m. in. w podlizbońskim kurorcie Estoril, uchodzącym za ośrodek zmagań tajnych służb różnych krajów.

Wielu przybyszów z Polski, m. in. Julian Tuwim, znalazło się nad Tagiem dzięki wizom, jakie wystawił im konsul Portugalii w Bordeaux, Aristides de Sousa Mendes. Autor „Rzeczy czarnoleskiej" dostał portugalską wizę razem z Antonim Słonimskim, który jednak jej nie wykorzystał, ponieważ miał szczęście dotrzeć z Francji do Anglii na polskim statku.

Radny antysemitnik z Łodzi

W czerwcu 1940 roku przedstawicielstwo Portugalii w Bordeaux stało się czymś na podobieństwo bramy na górę Ararat. Jak podają źródła, placówkę oblegały tysiące uchodźców. W tłumie można było spotkać dziesięcioletniego chłopca z Antwerpii, który rozpaczliwie szukał zagubionych rodziców i kurczowo ściskał woreczek z diamentami. A także rabina Chaima Jacoba Krugera, który z żoną i piątką dzieci uciekł z Polski, a w Bordeaux przyczynił się do tego, że konsul Mendes, wbrew wytycznym centrali w Lizbonie, postanowił przyznawać życiodajne wizy wszystkim potrzebującym.

Wobec groźby kapituacji Francji od 16 czerwca w ciągu tygodnia portugalski dyplomata wystawił mniej więcej 30 tysięcy wiz, w tym około 10 tysięcy wiz dla Żydów. Wizy wydawano metodą przemysłową, konsul stworzył z pomocą bliskich i przyjaciół, wśród których wyróżniał się rabin Kruger, coś na kształt linii produkcyjnej.

Chaima Krugera w lecie 1940 roku Stanisław Schimitzek spotkał w Lizbonie. W naszym poselstwie, na ławeczce w sieni, która odgrywała rolę poczekalni, zastał rabina, gdy siedział obok „endeka" Tadeusza Zabłockiego. Przed  wojną obydwaj byli radnymi w Łodzi, nierzadko się w tamtych czasach spierali. Po chłodnym powitaniu w poczekalni zapanowało więc długie milczenie. Wreszcie rabin uznał, że tak zachowywać się nie wypada. Rozpoczął urywający się co chwilę, oszczędny w słowach dialog, który skończył się stwierdzeniem, że bardzo dobrze, że jego rozmówca nie ma dzieci, bo gdyby miał, to „pewnie byłyby takie same antysemitniki jak tatuś".

Salazar, największy Portugalczyk

Dzięki konsulowi z Bordeaux tygodnik „Life" w numerze z 29 lipca 1940 roku mógł ogłosić, że sprawujący autorytarną władzę António de Oliveira Salazar jest „największym Portugalczykiem od czasów Henryka Żeglarza". Niestety, ocena ta nie zrobiła wrażenia na rządzie Stanów Zjednoczonych, gdzie czasopismo się ukazywało. I skąd kilka miesięcy wcześniej musiał zawrócić do Antwerpii statek „St. Louis", na którym znajdowało się ponad 900 europejskich Żydów. USA, podobnie jak wiele innych państw, w czasie II wojny światowej pozostały dla żydowskich uciekinierów z Europy zamknięte.

Po wybuchu wojny, a zwłaszcza po klęsce Francji, władze portugalskie nie chciały przyjmować uchodźców z Polski. Zależało im na zachowaniu neutralności kraju i unikaniu zadrażnień z Niemcami. Dopiero kiedy generał Sikorski zapewnił, że rząd w Londynie będzie się starał jak najszybciej ewakuować przybyłych do Portugalii obywateli polskich i że nie będą oni dla Portugalczyków ciężarem, zapory na granicy zostały uchylone.

Obietnicy, że nasi obywatele nie będą sprawiać w Portugalii kłopotu, nie udało się spełnić.

We wrześniu 1941 roku Stanisław Schimitzek, który w czasie wojny w Lizbonie pracował jako delegat rządu na uchodźstwie ds. opieki społecznej, dowiedział się, że w lizbońskim więzieniu Aljube przebywa major Zdzisław Żórawski, uprzednio osadzony w Madrycie za pomoc udzieloną byłemu królowi Rumunii, Karolowi II, i jego kochance Elenie Lupescu w ucieczce do Portugalii. Po nagłym wyjeździe z ojczyzny dworska para utknęła w Hiszpanii w przymusowej gościnie. Groziło jej, że wpadnie w ręce Niemców, czego przybysze, zwłaszcza pani Lupescu, która pochodziła z rodziny żydowskiej, starali się uniknąć. Zuchwałą ucieczkę Karola II z Hiszpanii urządzili urzędujący w Lizbonie oficerowie polskiego wywiadu.

Major Żórawski to niejedyny obywatel Rzeczypospolitej skazany nad  Tagiem w czasie wojny. Wielu Polaków trafiło do portugalskich więzień, ponieważ przechodziło z Francji i Hiszpanii przez zieloną granicę. Kilkudziesięciu niezameldowanych żołnierzy polskich tajna policja PVDE zaskoczyła na przykład 11 sierpnia 1941 roku w penseo przy rua de Santa Marta w Lizbonie. Nasi rodacy czekali tam na statek brytyjski, który miał rzucić kotwicę na Tagu.

Przemyt kobiet

Ale niejeden przybysz z Polski zadarł z portugalskim wymiarem sprawiedliwości z powodów mniej chwalebnych. Nasi uchodźcy łamali przepisy zobowiązujące mieszkańców Luzytanii do dyscypliny lub zanadto interesowali się czarnym rynkiem. Niejeden dorabiał się na przemycie, inni spiskowali i prowadzili rozgrywki szpiegowskie. Tylko nieliczne z tych operacji uchodziły uwagi czujnej PVDE.

Pozostało jeszcze 83% artykułu
Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów