Po wybuchu wojny, a zwłaszcza po klęsce Francji, władze portugalskie nie chciały przyjmować uchodźców z Polski. Zależało im na zachowaniu neutralności kraju i unikaniu zadrażnień z Niemcami. Dopiero kiedy generał Sikorski zapewnił, że rząd w Londynie będzie się starał jak najszybciej ewakuować przybyłych do Portugalii obywateli polskich i że nie będą oni dla Portugalczyków ciężarem, zapory na granicy zostały uchylone.
Obietnicy, że nasi obywatele nie będą sprawiać w Portugalii kłopotu, nie udało się spełnić.
We wrześniu 1941 roku Stanisław Schimitzek, który w czasie wojny w Lizbonie pracował jako delegat rządu na uchodźstwie ds. opieki społecznej, dowiedział się, że w lizbońskim więzieniu Aljube przebywa major Zdzisław Żórawski, uprzednio osadzony w Madrycie za pomoc udzieloną byłemu królowi Rumunii, Karolowi II, i jego kochance Elenie Lupescu w ucieczce do Portugalii. Po nagłym wyjeździe z ojczyzny dworska para utknęła w Hiszpanii w przymusowej gościnie. Groziło jej, że wpadnie w ręce Niemców, czego przybysze, zwłaszcza pani Lupescu, która pochodziła z rodziny żydowskiej, starali się uniknąć. Zuchwałą ucieczkę Karola II z Hiszpanii urządzili urzędujący w Lizbonie oficerowie polskiego wywiadu.
Major Żórawski to niejedyny obywatel Rzeczypospolitej skazany nad Tagiem w czasie wojny. Wielu Polaków trafiło do portugalskich więzień, ponieważ przechodziło z Francji i Hiszpanii przez zieloną granicę. Kilkudziesięciu niezameldowanych żołnierzy polskich tajna policja PVDE zaskoczyła na przykład 11 sierpnia 1941 roku w penseo przy rua de Santa Marta w Lizbonie. Nasi rodacy czekali tam na statek brytyjski, który miał rzucić kotwicę na Tagu.
Przemyt kobiet
Ale niejeden przybysz z Polski zadarł z portugalskim wymiarem sprawiedliwości z powodów mniej chwalebnych. Nasi uchodźcy łamali przepisy zobowiązujące mieszkańców Luzytanii do dyscypliny lub zanadto interesowali się czarnym rynkiem. Niejeden dorabiał się na przemycie, inni spiskowali i prowadzili rozgrywki szpiegowskie. Tylko nieliczne z tych operacji uchodziły uwagi czujnej PVDE.
Interesowała się ona przybyszami pochodzącymi z Polski od dawna. Jak pisze Irene Flunser Pimentel w książce „Os Judeus em Portugal durante a Segunda Guerra Mundial. Em fuga a Hitler e ao Holocausto" (Esfera dos Livros, Lizbona 2006), już w 1934 roku tajna policja informowała Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, że w Portugalii przebywają liczne „niepożądane elementy polskie", którymi w większości okazywali się jednak „Żydzi aszkenazyjscy, jacy wyemigrowali z Niemiec". Nie wdając się w wyjaśnienia, dlaczego żydowskich emigrantów z Niemiec uznawano za „elementy polskie" – zdaniem autorki książki zaszła po prostu pomyłka, chodziło o przybyszów z Polski – funkcjonariusze meldowali, że obcokrajowcy ci mieli parać się „przemytem kobiet zmuszanych do prostytucji i przemytem narkotyków, a nawet sprawami szpiegowskimi".
Stanisław Schimitzek, podaje z kolei w książce „Na krawędzi Europy. Wspomnienia portugalskie 1939 – 1946" (PWN, Warszawa 1970), że choć nie wszyscy uciekinierzy z Polski imali się w Portugalii zajęć tak kontrowersyjnych, to niektórzy usiłowali poprawić swoje wyniki finansowe w sposób niezupełnie godny naśladowania.
Starano się na przykład wyłudzać pomoc w placówkach Rzeczypospolitej. Jeden ze sposobów polegał na przekonaniu urzędnika, że wsparcia potrzebują Żydzi, którzy wprawdzie mieli obywatelstwo nieznane, ale mówili po polsku gwarą warszawską – tzn. w jidisz. Pomysłów na uzyskanie nienależnej pomocy było oczywiście więcej. Na jeden z najciekawszych wpadł niejaki Jankiel Gliksberg, który zjawił się w Lizbonie jesienią 1940 roku z żoną i według danych z paszportu z 15-letnim potomkiem. Twierdził, że przybył z Antwerpii, przez Francję, gdzie szukał grobów dwóch synów. Obydwaj na ochotnika wstąpili do wojska i polegli w czasie kampanii francuskiej. Zrozpaczony ojciec pisał nawet do Churchilla i pytał, czy nie wie, gdzie są pochowani jego chłopcy. W Portugalii polskie placówki otoczyły pana Jankiela opieką wyjątkowo troskliwą. Do czasu, gdy inny uchodźca z Antwerpii, którym był Aszer Kon, ujawnił, że Gliksberg to oszust, który wcale nie miał dwóch bohaterskich synów, z Belgii uciekł także dlatego, że był ścigany za paserstwo, a jego rzekomo 15-letni urwis to już dorosły zuch, który chce się wykręcić od służby wojskowej.
W tych okolicznościach trudno się dziwić, że kiedy pod koniec wojny Schimitzek po raz pierwszy słuchał w Lizbonie przemówienia wygłaszanego w jidisz stwierdził, że po czterech latach spędzonych nad Tagiem rozumie ten język nie gorzej niz portugalski.
Klucz do oznaczania nazwisk
Przed wojną społeczność skupiona w Lizbonie wokół Towarzystwa Obywateli Polskich liczyła 500 osób, prawie wyłącznie Żydów. Wielu z nich wciąż jeszcze dobrze mówiło po polsku. Zajmowali się rzemiosłem, przede wszystkim szyciem trykotaży i ich sprzedażą. Do wybuchu wojny mieli w tej dziedzinie monopol. Polskojęzycznych fachowców można było poza tym znaleźć wśród lizbońskich kapeluszników, rymarzy, szewców.