Zawrócony w Hollywood

Scenarzysta David Mamet, publikując prowokacyjny artykuł zatytułowany „Dlaczego już nie jestem beznadziejnie tępym liberałem", dołączył do nielicznego grona gwiazd amerykańskich, które otwarcie wyparły się wiary ojców i przeszły na stronę wroga

Publikacja: 15.09.2012 01:01

Taksówkarz, pokerzysta, intelektualista. David Mamet w Londynie pod koniec lat 80.

Taksówkarz, pokerzysta, intelektualista. David Mamet w Londynie pod koniec lat 80.

Foto: Getty Images

David Mamet

nigdy nie był „beznadziejnie tępym liberałem". Można wątpić, czy w ogóle był liberałem artysta, który pisał na przykład tak: „Uważam, że jesteśmy dzikim gatunkiem, w wyniku ewolucji staliśmy się myśliwymi, a nasze cechy – inteligencja i chwytna dłoń – przerodziły się (co było nieuniknione u myśliwego) w zdolność używania broni, a zatem w umiejętność i konieczność identyfikowania zwierzyny oraz wroga, wobec których broń musi zostać wykorzystana" („Brompton Coctail" – esej z 2000 roku). Od początku kariery odrzucał przekonanie, że ludzie z natury są dobrzy, wszystkie konflikty da się rozwiązać przy dobrej woli zainteresowanych stron, a pełnia szczęścia ludzkości jest na wyciągnięcie ręki – wystarczy powołać mądry rząd, który wprowadzi sprawiedliwość społeczną, rozwiązując tym samym wszelkie problemy.



Mamet nie był socjalistą, bo nie mógł nim być człowiek, który przez 40 lat pisał sztuki dramatyczne i scenariusze oraz reżyserował filmy o tym, że ludzie to paskudny gatunek, kierują nimi zawiść, chciwość, pożądanie, głupota i tym podobne cechy, a konfliktów między nimi nie da się rozwiązać, chyba że poprzez zabicie adwersarza; w sytuacjach kryzysowych zaś większość ludzi zachowuje się w sposób okrutny wobec bliźnich, co zresztą jest nie tylko odpowiednim, ale w istocie jedynym tematem dobrego dramatu. Poza tym socjalistyczni pisarze nie piszą o takich rzeczach jak wyższość noża z tradycyjnej stali nad nożem ze stali nierdzewnej albo brzydota nowoczesnej czapki z daszkiem w porównaniu z czapką tradycyjną. Socjaliści nie piszą o znakomitej rozrywce, jakiej dostarcza sześciogodzinna rozgrywka w pokera na pieniądze, bo socjaliści nie zajmują się życiem ludzi, tylko organizowaniem szczęścia ludzkości i tępieniem osób, które im w tym dziele przeszkadzają. David Mamet nie był więc „beznadziejnie tępym liberałem", tylko o tym nie wiedział.



W 2008 roku, niedługo przed ostatnimi wyborami prezydenckimi i tuż po wystawieniu na Broadwayu sztuki „November" (o skorumpowanym, egoistycznym prezydencie USA i jego lesbijskiej, socjalistycznej speechwriterce, która po wyjeździe do Chin i zakupie tam dziecka proponuje prezydentowi, by dla ożywienia kampanii udzielił jej i jej partnerce ślubu w prime-time na jednym w ogólnokrajowych kanałów telewizyjnych. „Całkiem śmieszna sztuka" – ocenił autor w jednym z wywiadów), Mamet opublikował w lewicowym piśmie „The Village Voice" artykuł pt. „Dlaczego już nie jestem beznadziejnie tępym liberałem", w którym przyznał, że socjalistyczne przesądy, które, jak mu się wydawało,  wyznawał przez całe życie, są właśnie tym – socjalistycznymi przesądami. Mamet dokonał odkrycia, które z zewnątrz wydaje się banalne, ale dla zainteresowanego stanowi niekiedy punkt zwrotny w życiu: dostrzegł mianowicie, że poglądy, które głosi publicznie (liberalizm w stylu amerykańskim) nie mają związku z jego życiem. „Dostrzegałem rzeczy w swoim postępowaniu, które mnie przerażały – mówił w wywiadzie dla »Financial Times«. – Stanowiska, które zajmowałem, były głupie i absurdalne. Np. głosowałem za zwiększeniem uprawnień rządu. Rząd zrujnował nasz kraj (...). Kalifornia zbankrutowała, cały kraj zbankrutował, a mimo to głosujemy za coraz większym rządem".



Tym samym Mamet dołączył do nielicznego grona gwiazd Broadwayu i Hollywoodu, które otwarcie wyparły się wiary ojców i przeszły na stronę wroga. Zwykle tego typu postaci są przez liberalny establishment wyszydzane i uznawane za niespełna rozumu (np. Jon Voigt albo Clint Eastwood), ale obsadzanie Mameta w roli ekscentryka, który zidiociał na starość (ma dopiero 64 lata), byłoby zbyt prostackie nawet dla Hollywoodu.

Mametspeak, czyli mamrotanie

David Mamet jest jednym z najbardziej oryginalnych współczesnych dramaturgów, scenarzystów i reżyserów amerykańskich. Od połowy lat 70., kiedy to powstawały jego pierwsze sztuki („Seksualne perwersje w Chicago", „American Buffalo"), przez arcydzieło „Glengarry Glen Ross", za które dostał Nagrodę Pulitzera, serię wybitnych scenariuszy („Listonosz dzwoni dwa razy", „Niedotykalni", „Fakty i Akty", „Ronin"), napisane i reżyserowane przez siebie filmy („Dom gry", „Wydział zabójstw", „Hiszpański więzień", „Skok"), dziesiątki filmów dla telewizji, książki eseistyczne – Mamet zdobył sobie pozycję niekwestionowanego mistrza dramatu, filmu i eseju. Najdziwniejsze jest to, że wbrew prawie wszystkiemu, co pisał, traktowany był niezmiennie jako „beznadziejnie tępy liberał", zresztą on sam tak siebie traktował.

A przecież naczelnymi tematami jego twórczości są oszustwo, gra pozorów, drążenie ciemnej strony natury ludzkiej. Mamet wymyślił pewien rodzaj dialogu („mametspeak"), w którym osoby mówią, nie komunikując (czyli tak, jak zwykle rozmawiają ludzie między sobą), posługując się równoważnikami zdań, powtarzając kilka razy to samo z inną intonacją albo wydając z siebie dziwne zestawy słów pozbawione składni, a czasem sensu. „Mametspeak" to nie jest dialog, którego celem jest poinformowanie widza, „co będzie dalej", albo „co myśli mówiący". Dobrze zagrany „mametspeak" jest dramatyczną ucztą dla widza nawiązującą do Pintera i Becketta, odsłaniającą w sposób porywający i zazwyczaj nieprawdopodobnie śmieszny głęboką prawdę o samotności i cierpieniu współczesnego człowieka. Bandyci, oszuści, nienawidzący siebie Żydzi, producenci filmowi wymyślający wojny w celu ratowania kampanii prezydenta USA albo nauczyciel akademicki miażdżony przez buldożera politycznej poprawności – tacy od 40 lat są bohaterowie Mameta. Gdzie w tym miejsce na „beznadziejnie tępy liberalizm"?

Po kilku latach od napisana artykułu w „Village Voice", pod koniec ubiegłego roku David Mamet opublikował książkową wersję swojej przemiany. „The Secret Knowledge. On the Dismantling of American Culture" (Wiedza tajemna. O rozmontowaniu kultury amerykańskiej) to zbiór 39 krótkich tekstów na tytułowy temat. Z tym że, jak pisze autor, „Wiedza tajemna nie istnieje. Rząd federalny jest po prostu komisją planistyczną w rozmiarze L".

„The Secret Knowledge" podobnie jak wiele innych dzieł Mameta trafiła na listę bestsellerów, ale krytyka miała używanie. Autor sam przyznał, że jeszcze osiem lat przed jej napisaniem nie miał kontaktów z konserwatywnymi pisarzami: do czytania Hayeka, Friedmana, Adama Smitha, Johna Stuarta Milla, Hobbesa czy współczesnych pisarzy Shelby'ego Steele'a i Thomasa Sowella skłonił go znajomy rabin (Mamet regularnie odwiedza synagogę). Niektóre odkrycia Mameta będą banalne dla czytelnika znającego myśl konserwatywną, niektóre tezy odrzucają swoją niczym nieuprawnioną jednoznacznością, a nawet – nie bójmy się tego słowa – prostactwem. „Izraelczycy chcą żyć w pokoju we własnych granicach; Arabowie chcą ich wszystkich zamordować", „(...) populacja niedźwiedzi polarnych w rzeczywistości nie maleje, lecz rośnie, na Ziemi nie występuje globalne ocieplenie" – ciekawe, skąd Mamet, były taksówkarz, konduktor, wytrawny amator pokera, a dziś genialny pisarz – to wie? Czyżby poznał również tajemnice nauki o klimacie?

Pięciolatka po amerykańsku

Czepiać się można, ale to nie zmienia faktu, że książkę Mameta czyta się fantastycznie. Właściwie nie sposób określić, czym ona jest bez odniesienia do jego innych tekstów eseistycznych i dramaturgicznych. Autor, jak każdy wybitny pisarz, nie interesuje się w  istocie ideami ani „problemami", tylko człowiekiem. „Gdy piszę, zaczynam od jakiegoś pomysłu – mówił w rozmowie, którą odbyliśmy w 1998 roku, opublikowanej w „Machinie". – To może być scena, linijka dialogu, twarz człowieka. Potem idę tym tropem. Nie przyjmuję z góry żadnych założeń. Tak samo jak większość ludzi nie postanawiam sobie: to teraz pomyślę coś na temat dwulicowości ludzkiej natury. Zaczyna się to jak zwykła zabawa, gra, rozrywka. Dopiero na koniec się okazuje, że opowiedziana historia mówi coś więcej o człowieku".

W „The Secret Knowledge" Mamet próbuje przelać swoją energię dramatopisarską w formę polemiki politycznej. Ta książka jest – podobnie jak jego kapitalny zbiór „Jafsie and John Henry" z 2000 roku – eseistycznym opisem bliskich autorowi tematów: jak Amerykanie oszukują się nawzajem, jak niszczą swoje marzenia, jak odcinają od korzeni kulturowych, jak preferują świat zbiorowej ułudy nad indywidualną odpowiedzialność.

Jaki zatem jest Mamet wyzwolony z „beznadziejnie tępego liberalizmu"? Kluczowe jest jego odniesienie do  Hayeka i jego wizji tragicznej świata, która zakłada (słowami Mameta), że „człowiek jest istotą ułomną, że nie jesteśmy w stanie stworzyć doskonałego ładu społecznego ani ekonomicznego, że zamiast idealnego dobra musimy wybierać między różnymi odmianami niedoskonałości, że naszą jedyną bronią jest prawo, które – będąc dziełem człowieka – nigdy nie będzie idealne, jego wymyślanie i przestrzeganie może wiązać się z nieszczęściem człowieka, a mimo to pomyślność rodzaju ludzkiego (zarówno moralna, jak i materialna) zależy od tego, czy zdołamy wytrwać w próbach ustanawiania i przestrzegania prawa".

Szkoła chicagowska

Czy może być piękniejsze pole walki dla dramaturga? Mamet odnajduje w Hayeku istotę starcia tragicznego, podstawy kondycji ludzkiej i źródła inspiracji dla pisarza. W jego oczach lewica, marząc o „idealnym rządzie", „sprawiedliwości społecznej" czy Obamowej „zmianie", w istocie rezygnuje z prawa wyboru, bo jedynym dostępnym dla człowieka wyborem nie jest wybór między Dobrem i Złem. „Moralny wybór jest wyborem między dwoma złami" – pisze Mamet.

Może to i wtórne, może formułowane zbyt hasłowo, ale niektóre obserwacje Mameta są jak pokerowe zagrywki jego filmowych bohaterów: „Dla lewicy człowiek biedny jest biedny z powodu »strukturalnej dyskryminacji«, bogacz jest bogaty z powodu swojej chciwości". „Wyłączając łut szczęścia i działalność przestępczą, bogactwo można uzyskać wyłącznie poprzez zaspokojenie potrzeb innych". Czym jest sprawiedliwość społeczna? „To działania Państwa w imię Sprawiedliwości, czyli w całkowitej bezkarności i ochronie przed publiczną oceną i krytyką. Końcowym produktem »sprawiedliwości społecznej« jest dyktatura". Jaka jest główna strategia socjalizmu? – „Jeśli cokolwiek o nazwie Program Społeczny nie działa – należy to rozwinąć".

Mamet jest najlepszy, kiedy pisze o rozpadzie amerykańskiej kultury i zastępowaniu etosu opartego na indywidualnej odpowiedzialności oczekiwaniem na interwencję państwa. Miażdży amerykański system edukacyjny, zwłaszcza uniwersytecki, który uważa za bastion politycznej poprawności wyjaławiającej mózgi i uczący życiowego oportunizmu. „Czym jest dziś liberalna edukacja? – pyta Mamet. – To indoktrynacja w dziedzinie agresywnej Polityki Tożsamościowej, trening w oskarżaniu, ataku, wykluczeniu innych, pogardy dla inaczej myślących. (...) Te dzieci nigdy nie pracują, nie uczą się słuchać, kierować innymi, konstruować, poprawiać, kończyć rozpoczęte dzieło – w istocie nie mają pojęcia, co i jak mogłyby realnie zaoferować społeczeństwu. Nauczyły się jedynie krzyczeć i wiedzą, że ich wrzask na temat ekonomii, seksu, rasy, środowiska – mimo że nie oparty na żadnym doświadczeniu, musi zdławić wszelką debatę, nie mówiąc o opozycji".

Mamet – sam będący obiektem ataków na tle rasowym i pamiętający czasy dyskryminacji Żydów w USA – traktuje programy wielokulturowości jako przejaw z jednej strony paternalizmu białych wobec mniejszości i ostateczny wyraz przekonania białych o niższości czarnych, a z drugiej jako błąd logiczny. Za Sowellem pisze: „Wielkim błędem ideologii wielokulturowości jest założenie, że rozum jest w stanie modyfikować proces, który nastąpił bez udziału rozumu". Sowell pisał, że zachowanie różnych grup etnicznych w USA jest konsekwencją tego, czym były, zanim dotarły do Ameryki. Żydzi jako naród „bezpaństwowy" musieli inwestować w wartości, które byli w stanie przewieźć przez granicę, np. w edukację dzieci. Irlandczycy, żyjąc przez wieki pod rządami obcych, zdani na łaskę i niełaskę najeźdźców, nauczyli się tworzyć własne hermetyczne państwo w państwie, które zapewniało im pomoc, ochronę i poszanowanie prawa, co potem przełożyło się na ich sukces w amerykańskiej polityce lokalnej. „Pojmujemy świat nie poprzez indoktrynację, ale wskutek osmozy: »My postępujemy tutaj tak, a nie inaczej« – pisze Mamet w jednym z najlepszych fragmentów książki, w którym wspomina swoje dzieciństwo w Chicago. – Uważam, że w Chicago spędziłem wspaniałą młodość. Postępowaliśmy tak: trzeba było podpłacić mechanika w warsztacie taksówkowym, jeśli chciałeś, żeby ci naprawił wóz. Musiałeś dać w łapę gliniarzowi, jeśli cię zatrzymał, bo to było tańsze niż jazda na posterunek po drugiej stronie miasta, żeby zapłacić mandat. Politycy byli skorumpowani – a niby dla czego innego jak nie dla pieniędzy byli politykami? (Brak zrozumienia tego faktu u młodych zadziwia mnie), gubernatorzy regularnie szli do więzienia. No i co?"!

Cykle przemocy

Dostaje się liberałom od Mameta za stosunek do Izraela i – jak wspomniałem wyżej – to nie jest najlepszy fragment tej książki, co dziwne, zważywszy na to, że autor potrafi opowiadać o żydowskiej tożsamości w sposób mądry i zniuansowany (np. w filmie „Wydział zabójstw"). Mamet od lat opisuje również zjawisko self-hating Jews – nienawidzących siebie Żydów, których liberalna Ameryka jest pełna. Poświęcił im książkę „The Wicked Son" z 2006 roku, w której z odrazą pisze nie tylko o żydowskich obrońcach sprawy palestyńskiej, ale też o liberalnych amerykańskich Żydach, którzy odrzucają tradycję, która nadała im przecież tożsamość. Jednak Mamet nie zatrzymuje się na tej obserwacji. Kto nienawidzi Żydów bardziej niż sami Żydzi? – pytał kiedyś Norman Mailer. Mamet ma gotową odpowiedzi: wszyscy nie-Żydzi. Według niego świat nienawidzi Żydów, zawsze ich nienawidził i tak zostanie. A ataki liberałów na Izrael są w istocie współczesną odmianą antysemityzmu. Mamet nie ma co do tego wątpliwości: „Liberalny Zachód chciałby, żeby obywatele Izraela przyjęli jedyne rozwiązanie, które położyłoby kres niepokojącemu »cyklowi przemocy«, o którym ciągle czytają w liberalnej prasie. To rozwiązanie polega oczywiście na opuszczeniu przez Izraelczyków ich domów i państwa, wyjeździe z ich własnej ziemi, zachowując życie – jeśli to możliwe – ale w każdym razie wyjeździe.

Czy takie pragnienie jest przejawem antysemityzmu?

A czymże innym miałoby być?".

„Ameryka jest chrześcijańskim krajem. Jego konstytucja jest owocem rozumu i doświadczenia chrześcijańskich mężczyzn, których tradycję prawną ukształtowała Biblia" – pisze Mamet pod koniec książki, co zapewne wprawia w osłupienie jego kolegów „beznadziejnie tępych liberałów". Wbija im sztylet w plecy i jeszcze jątrzy ranę: – „Rezultatem tego trwającego od 230 lat eksperymentu jest triumf wartości judeochrześcijańskich. Daliśmy pokój i pomyślność większej liczbie ludzi przez dłuższy czas niż ktokolwiek inny w historii. Ten triumf nie jest wynikiem altruizmu ani empatii, ani współczucia dla innych, tylko wierności praktycznym i racjonalnym zasadom współżycia między ludźmi, które zawarte zostały w Biblii".

Mamet pisze tak, bo uwolnił się spod władzy abstrakcji, które tak bardzo posiadły dziś umysły wielu ludzi, że uznają je za prawdy niepodważalne. Wierzą, że biedę na świecie można zlikwidować, wystarczy tylko opracować odpowiedni program. Wierzą, że politycy działają dla idei, a korupcja nie jest regułą posiadania władzy, tylko aberracją, wierzą, że chciwość jest źródłem biedy, że bieda jest głównym powodem przestępczości, że niemowlę bogatych rodziców jest coś winne niemowlęciu biednych rodziców, a najlepszym sędzią w ich sprawie jest rząd. Bo rząd, jeśli tylko będzie miał wystarczająco dużo pieniędzy – zlikwiduje wszelkie problemy.

David Mamet wspomina w książce o tym, jak syn spytał go, na czym polega różnica między socjalistą a konserwatystą. Autor tłumaczył długo, po czym syn podsumował: „Czyli to jak różnica między Niebiańskim Marzeniem i Okropną Rzeczywistością". To porównanie oddaje mniej więcej istotę myśli zawartych w książce „The Secret Knowledge".

Jest tylko jeden problem. W filmach Davida Mameta nigdy do końca nie wiadomo, o co chodzi, nawet po ich zakończeniu nie wszystko jest jasne. Policja to nie policja, oszuści są uczciwi, Japończycy bywają Amerykanami, a Amerykanie Żydami, którzy są terrorystami, ale nie do końca, kule nie zabijają, a kłamstwo jest prawdą. David Mamet nigdy nie był „beznadziejnie tępym liberałem". Ale kim jest naprawdę?

David Mamet

nigdy nie był „beznadziejnie tępym liberałem". Można wątpić, czy w ogóle był liberałem artysta, który pisał na przykład tak: „Uważam, że jesteśmy dzikim gatunkiem, w wyniku ewolucji staliśmy się myśliwymi, a nasze cechy – inteligencja i chwytna dłoń – przerodziły się (co było nieuniknione u myśliwego) w zdolność używania broni, a zatem w umiejętność i konieczność identyfikowania zwierzyny oraz wroga, wobec których broń musi zostać wykorzystana" („Brompton Coctail" – esej z 2000 roku). Od początku kariery odrzucał przekonanie, że ludzie z natury są dobrzy, wszystkie konflikty da się rozwiązać przy dobrej woli zainteresowanych stron, a pełnia szczęścia ludzkości jest na wyciągnięcie ręki – wystarczy powołać mądry rząd, który wprowadzi sprawiedliwość społeczną, rozwiązując tym samym wszelkie problemy.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy