Rodzina zastępcza

Sieje, podlewa, sprząta. Jest stałym klientem składów budowlanych. Choć szczupła, niepozorna budzi respekt i szacunek wśród bezdomnych, byłych więźniów, alkoholików. Siostra Małgorzata Chmielewska mogła wybrać karierę naukową. Przywdziała habit.

Publikacja: 17.11.2012 00:01

„Przy drewnianym krzyżu skręcić w lewo...”. Droga do Zochcina

„Przy drewnianym krzyżu skręcić w lewo...”. Droga do Zochcina

Foto: Fotorzepa

– Przy brązowym, drewnianym krzyżu trzeba skręcić w lewo, to taki nasz drogowskaz – tłumaczy, jak dotrzeć do gospodarstwa Wspólnoty Chleb Życia w Zochcinie koło Opatowa siostra Małgorzata Chmielewska, przełożona wspólnoty. Ale i bez tego nie sposób tam nie trafić. Wystarczy zapytać, którędy do siostry Chmielewskiej, i każdy wskaże drogę.

Na wjeździe w słońcu wygrzewają się dwa duże psy przyjaźnie merdające ogonem na powitanie przybyszów. Budynki stoją gęsto jeden przy drugim. Te murowane i drewniane, stylizowane chaty. W głębi chlewik ze świniami, zagroda dla owiec i lamy, kurnik z dużym wybiegiem. – Mamy zielononóżki, to taki stary polski gatunek kur – zachwalają domownicy ze Zochcina. Gospodarstwo łatwo poznać po górującej nad nim drewnianej kaplicy. W niedzielę o godz. 11 mieszkańcy spotykają się tam na mszy, a po niej na obiedzie. Role są rozdzielone. Wiadomo, kto przygotowuje posiłek, kto nakrywa do stołu, kto zmywa. Przy stole już planuje się pracę na następny dzień, bo do domu trafiła nowa osoba. Mieszkańcy gospodarstwa się zmieniają, bo Zochcin, to przystań dla tych, którym w życiu powinęła się noga, zostali bez pracy, dachu nad głową i szansy na pomoc ze strony najbliższych. – Bezdomność może spotkać każdego z nas. Nie ma na to reguły. Były u nas nawet osoby, które wcześniej miały własne, dobrze prosperujące firmy – opowiada s. Chmielewska. W domu Wspólnoty Chleb Życia nie tylko znajdują schronienie, ale i pracę. – System pomocy bezrobotnym w Polsce jest chybiony. Wydaje się ogromne pieniądze na setki szkoleń, ale po nich i tak nie ma pracy – uważa siostra.

Smażone zielone pomidory

W Zochcinie uprawia się ziemię, zajmuje żywym inwentarzem, ale wspólnota stworzyła też manufaktury. Obok domu jest przetwórnia. Z tego, co urośnie na polu, robi się konfitury, sałatki, przeciery. Na zapleczu stoją rzędy pięknie opakowanych słoiczków. Jest konfitura z zielonych pomidorów, powidła smażone na kuchni opalanej drewnem, buraczki z cukinią, ogórki po żydowsku i musztardowe według przepisu s. Małgorzaty.

Przetwory można kupić w internetowym sklepie – SkarbyPrababuni.pl. Podobnie jak wyroby stolarni i szwalni działających w pobliskich miejscowościach. Wyszkoleni stolarze zrobią na zamówienie komodę, wieszak, stół czy krzesła. W ofercie szwalni są serwetki, obrusy, ekologiczne torby na zakupy, ale i garderoba: „gatki Ewa" czy „koszula Kacha".

Pracownicy gospodarstwa są zatrudnieni. Mają ubezpieczenie, opłacane składki. Zysku nie ma, w najlepszym razie wychodzi się na zero. – Szacuje się, że żeby utrzymać się z rolnictwa, trzeba mieć 5 hektarów na osobę. My mamy 5 hektarów na wszystkich, ale dajemy pracę nie tylko mieszkańcom gospodarstwa, ale i kilku okolicznym rodzinom – wyjaśnia s. Chmielewska. Wspólnota nie ogranicza się do pomocy bezdomnym. Myśli też o lepszym starcie dzieci z okolicznych wsi. Wyremontowała budynek, w którym prowadzi jedyne w gminie przedszkole, są też siłownia, sala zabaw, komputery z dostępem do Internetu. Młodzież przychodzi na dodatkowe lekcje matematyki. Wspólnota Chleb Życia prowadzi w Polsce siedem domów. Ich drzwi są otwarte dla tych, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji. Służą bezdomnym, ale i osobom starszym, niepełnosprawnym, chorym, samotnym matkom. – Na początku myśleliśmy, że Wspólnota Chleb Życia to będzie jedna góralska chałupa, w której będziemy mieszkali z osobami potrzebującymi. Jednak dzieło się rozrosło i teraz powstają kolejne domy, a to siostrę Chmielewską pochłania i w efekcie ma coraz mniej czasu – mówi „Rz" Renata Trzeszczak, która prowadzi dom Wspólnoty Chleb Życia w Warszawie przy ulicy Łopuszańskiej.

Jeśli przeciętny Polak słyszał o Wspólnocie Chleb Życia i jej pracy, to właśnie dzięki Małgorzacie Chmielewskiej, najbardziej znanej polskiej siostrze zakonnej.

Dom z widokiem na pole

Jeśli nie jest w rozjazdach, na spotkaniach, w urzędach, na konferencjach czy wizytach w innych domach wspólnoty, mieszka właśnie w gospodarstwie w Zochcinie. W drewnianym domu z widokiem na pole. Można powiedzieć, że to kobieta, która żadnej pracy się nie boi. Może dlatego wybrała tę jedną z najtrudniejszych, pracę z bezdomnymi, alkoholikami, byłymi więźniami, matkami, które w domu spotkała przemoc. – Nie jest różowo. To jest zażarta walka. Czasem potrzeba i kilku lat, żeby wreszcie coś zaskoczyło. To niemożliwe do wykonania, żeby człowiek po tragicznych przejściach, który całe lata żył na ulicy tak od razu się zmienił, nie da się odwiesić przeszłości jak ubrania na wieszaku. Czasem walkę się wygrywa, czasem przegrywa – mówi. Dodaje, że bywa, iż mieszkańca z domu trzeba wyrzucić, niekiedy sami uciekają. – Ale nie ma przypadków beznadziejnych.

W Zochcinie, jak inni, siostra podlewa, sieje i zbiera, sprząta. Jeździ z chorymi na wizyty lekarskie, robi zakupy, przywozi materiały budowlane, bo w gospodarstwie powstaje coś coraz to nowego. – Największym zaskoczeniem było dla mnie to, że siostra jadła dokładnie to samo, co jej podopieczni. Taki sam czerstwy chleb i skromny obiad – opowiada Stanisław Zasada, autor książki o s. Chmielewskiej „Generał w habicie", który – by ją napisać – zamieszkał w gospodarstwie w Zochcinie. – W Zochcinie i w pobliskich Jankowicach zna każdego człowieka z imienia, pamięta sprawy, z którymi tam przyszli – opowiada Trzeszczak. – Jak przyjeżdża do Warszawy, to ja jej opowiadam o wszystkich trudniejszych przypadkach, pytam o radę. Ona później do mnie dzwoni, pyta jak ta pani, a jak tamta się czują.

– Każdym bardzo się przejmuje – potwierdza Zasada. – Akurat jeden z mieszkańców miał zabieg w szpitalu. Nic skomplikowanego, ale siostra Chmielewska mimo wszystko bardzo się martwiła. Nikt nie miał wtedy samochodu i zapytała mnie bardzo nieśmiało czy mógłbym pojechać do tego człowieka, porozmawiać i zobaczyć, co się dzieje.

Choć organizuje pomoc dla setek bezdomnych, nie przechodzi obojętnie wobec napotkanych osób żebrzących na ulicy. Uważa, że trzeba wrzucić im nawet jakąś drobną sumę. – Ja daję. Nie wszystkim, zależy to od sytuacji. Wspieram żebrzące kobiety z dziećmi, a tym, których podejrzewam, że pieniądze wydadzą na alkohol, kupuję jedzenie. Ale przede wszystkim staram się zagadać, nawiązać kontakt spojrzeć na tę osobę, jak człowiek na człowieka. To czasem ważniejsze niż pieniądz, który się daje – mówi siostra.

Potrafi się też zaczaić za rogiem, by sprawdzić, co zrobią obdarowane pętem kiełbasy czy bochenkiem chleba osoby, czy nie będą próbowały wymienić ich na alkohol. Pomaganie słabszym wyniosła z domu. Jej ojciec był lekarzem. Nieraz leczył ubogich za darmo. Matka zawsze powtarzała, że najpierw trzeba pomyśleć o innych. Siostra Chmielewska już jako młoda absolwentka pracowała z niewidomymi dziećmi w Laskach, organizowała pomoc dla kobiet z więzienia przy ul. Rakowieckiej w Warszawie.

– Podziwiam ją, bo ona osiąga wielkie rzeczy za naprawdę niewielkie pieniądze – mówi Janina Ochojska, szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej, która od lat zna i przyjaźni się z s. Chmielewską. – Ostatnio pochwaliła mi się, że dostała dużą sumę pieniędzy i że bardzo się cieszy. Zapytałam ile. Okazało się, że ktoś dał jej 5 tys. zł – uśmiecha się Ochojska. – Ona ufa Panu Bogu i to przynosi efekty. Czasami jest w trudnej sytuacji, nie wie co robić, i nagle przychodzi rozwiązanie. Ja myślę, że to właśnie Pan Bóg jej pomaga.

Parzy mocną herbatę, zapala papierosa. Chętnie opowiada o pomocy bezdomnym, ich sytuacji, obowiązku pomocy. O sobie mniej, pytania kwituje jednym zdaniem. Ci, którzy ją znają, potwierdzają, że nie lubi mówić o sobie. Urodziła się w Poznaniu, choć pochodzi z warszawskiej rodziny. Jej rodzice walczyli w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie przenosili się z miejsca na miejsce. Były Poznań, Toruń i w końcu powrót do Warszawy, gdzie siostra Małgorzata chodziła do szkoły i studiowała biologię na Uniwersytecie Warszawskim. Z domu nie wyniosła religijnego wychowania. Kościołem na poważnie zainteresowała się na studiach, choć w latach szkolnych była związana z grupą młodzieży, która skupiła się wokół ks. Józefa Gniewniaka, pedagoga i proboszcza parafii św. Jakuba na warszawskim placu Narutowicza. Ksiądz Gniewniak organizował młodzieży czas, zabierał na wyjazdy.

Kiedy siostra Chmielewska skończyła podstawówkę, uparła się, że pójdzie do liceum niepokalanek w podwarszawskim Szymanowie. Jak pisze Zasada w swojej książce, była raczej dociekliwą i psotną uczennicą. Przytacza historię, jak to s. Chmielewska związała nogawki suszących się na sznurku pantalonów, jakie dawniej nosiły siostry. Do Szymanowa chodziła przez rok. Na studiach związała się z Klubem Inteligencji Katolickiej, poznała tam wielu przyjaciół i zdobywała wiedzę o Kościele. W końcu poczuła powołanie i zaczęła szukać odpowiedniego dla siebie zgromadzenia, choć i rodzice, i przyjaciele uważali, że zwariowała. Początkowo myślała o benedyktynkach, przeniosła się do Drohiczyna, gdzie znajduje się ich klasztor. Chciała być bliżej niego. W Drohiczynie zaczęła pracować w szkole. Pewnie wstąpiłaby do zgromadzenia, gdyby nie dziewczyna z wadą wzroku i słuchu, która stanęła na jej drodze. Pochodziła z biednej rodziny, potrzebowała opieki, więc siostra wzięła ją do siebie. Nie było więc jak podporządkować się surowej zakonnej klauzurze, bo jak tu zostawić potrzebującą osobę? Dodatkowo komuna udaremniła plany. Siostra straciła pracę i mieszkanie, bo nie poszła na wybory. Razem ze swoją podopieczną zostały na ulicy. Obie wróciły do Warszawy i zamieszkały z matką s. Chmielewskiej.

Co się Bogu nie podoba?

Ale s. Małgorzata nie porzuciła myśli o wstąpieniu do zakonu. Zanim skończyła 30 lat, znalazła się w Zgromadzeniu Małych Sióstr Jezusa, kontemplacyjnej wspólnoty powstałej w oparciu o duchowość bł. Karola de Foucauld. Odeszła po kilku latach, po wypełnieniu czasowych ślubów. Dlaczego? Nie chciała doraźnie pomagać potrzebującym. Wyciąganie ich z ubóstwa chciała uczynić treścią swojego życia.

Odnalazła się we Wspólnocie Chleb Życia, założonej przez francuskie małżeństwo nawrócone na katolicyzm Pascala i Marie Annick Pingault. W 1998 roku s. Chmielewska złożyła śluby we Francji. Jest jedną z założycielek wspólnoty w Polsce. Jej członkowie mieszkają z ubogimi. Razem pracują, modlą się, pomagają kolejnym osobom. – Miała siostra być biologiem? – pytamy. – I jestem. Zresztą ta wiedza czasem mi się przydaje w codziennej pracy. Ale Pan Bóg okazał się ciekawszy. Już na pierwszy rzut oka s. Chmielewska różni się od sióstr znanych najczęściej ze szkolnej katechezy. Energiczna, w swojej pracy nieraz porywa się z przysłowiową motyką na słońce. Odważna, radykalna, charyzmatyczna – mówią ci, którzy się z nią zetknęli. Zabiera głos w trudnych, a nieraz i kontrowersyjnych sprawach. Potrafi powiedzieć, że bolą ją kwestie pedofilii wśród księży. Ucieszy się, że kobieta doświadczająca przemocy w domu dostanie rozwód. Choć jest im przeciwna, wie, że to jedyna droga, by uzyskać mieszkanie socjalne, pomoc społeczną.

– Łamie siostra stereotyp.

– Ja? A to ciekawe, dlaczego?

– Nie boi się siostra wypowiadać publiczne na trudne tematy, jest raczej energiczną indywidualistką z charakterem, a nie jak inne siostry zakonne, wyciszoną i ułożoną...

– Nie jestem ułożona? – śmieje się s. Chmielewska. – Coś takiego. A to by się moi rodzice zdziwili. Ja przede wszystkim nie jestem siostrą zakonną, tylko osobą konsekrowaną, która żyje we wspólnocie. A w tej są różne powołania – do życia konsekrowanego, kapłaństwa i małżeństwa. Dyżurnym komentatorem mediów zostałam trochę wbrew własnej woli. Dziennikarze idą czasem na łatwiznę. Urodziło się cielę z dwoma głowami? Siostra Chmielewska skomentuje, bo już ją znamy. Ale często odsyłam do innych kompetentnych sióstr, a jest sporo takich, które mają coś do powiedzenia. Za to chętnie mówię o biedzie i cierpieniu, które dotykają dużej części społeczeństwa. Do tego warto wykorzystać środki masowego przekazu. Naszym zakichanym obowiązkiem jest naprawiać ten świat. Panu Bogu też on się nie podoba.

– A papierosy? Rzadko się widuje siostry z papierosem...

– Tym lepiej dla nich. Cóż, każdy ma swoje małe słabości. To jest moja – mówi, zapalając kolejnego. Ma także opinię osoby, która bywa oschła, nieprzystępna. Nie wszystkich obdarza zaufaniem. Trzeba sobie na nie zapracować. – Kiedy pierwszy raz do niej pojechałem, pomyślałem, że nic z tego nie będzie, nic mi nie powie. Pozwoliła mi jednak zamieszkać w Zochcinie, żebym mógł obserwować Udało mi się zdobyć jej zaufanie – wspomian Zasada.

– Jeśli jest oschła i nieprzystępna, to jest to taki sposób obrony. Pracuje przecież z bardzo trudnymi ludźmi. Gdyby była wobec nich przyjacielska, otwarta, to ciężko byłoby jej z nimi rozmawiać – tłumaczy Ochojska. – Jako przyjaciel jest otwarta, szczera i wierna w przyjaźni. Mam wrażenie, że zawsze mogę na nią liczyć.

Tajemnicą poliszynela jest to, że s. Chmielewskiej nieraz zdarza się kląć jak szewc. – Po prostu musi czasami dostosować swój język do tego, którym posługują się jej podopieczni. Chce im pokazać, że nie jest jakąś bezradną zakonnicą – potrafi być ostra i nie ma z nią żartów. Po prostu jedno „k... mać" może czasami więcej zdziałać niż słowo „proszę" – wyjaśnia Trzeszczak.

Tuzin dzieci

Zasada wspomina, że kiedy siostra pierwszy raz przy mnie zaklęła, to wreszcie poczuł, że jest swój. – Ma tylu trudnych ludzi pod opieką. Nie dziwię się, że czasami puszczają jej nerwy, ale te osoby czują do niej ogromny respekt i szacunek. Kiedy z jednego z domów w Warszawie uciekł bezdomny, a siostra Chmielewska była nieobecna to wszyscy czekali na nią i zastanawiali się, co będzie jak wróci, czy się zdenerwuje – mówi Zasada. Przytacza opowiadaną od lat we wspólnocie historię, jak to siostra ze złości na mieszkańców, którzy nie posprzątali łazienki, rozbiła talerz z obiadem. - Na niemiłe powitanie ze strony siostry można się narazić, dzwoniąc do niej wcześnie rano – śmieje się Karol Wyszyński, specjalista i właściciel firmy PR, który od czasów studenckich jest nią zafascynowany i wspiera wspólnotę od strony PR-owej. – Siostra ma tak dużo pracy, że na e-maile odpisuje późno w nocy. W nocy robi także wpisy w swoim blogu, w związku z czym nie zrywa się z łóżka o świcie.

Rzeczywiście wpisy w popularnym, lekko pisanym blogu siostry dodawane są w późnych godzinach nocnych – 00.07, 00.52, 1.40. O tej porze opisuje, co zdarzyło się w gospodarstwie, gdzie była, co kto dołączył do mieszkańców, a kto wybył przy okazji, zabierając rower czy inne sprzęty należące do wspólnoty.

W blogu można znaleźć też relacje i zdjęcia dotyczące dzieci. Bo siostra ma dzieci, a nawet wnuki. Jednym z głównych bohaterów wirtualnego pamiętnika siostry jest Artur. Z zamieszczanych w sieci zdjęć spogląda roześmiany, szczęśliwy chłopak, który jak inni członkowie wspólnoty pomaga przy wiosennym czyszczeniu basenu postawionego dla dzieci z okolic Zochcina czy towarzyszy siostrze w niektórych wyjazdach. Artur jest upośledzony, zdiagnozowano u niego m.in. autyzm i padaczkę. Wymaga stałej opieki. Siostra zabrała go do siebie przeszło 20 lat temu, bo jego matka uzależniona od alkoholu mimo solennych obietnic nie wytrzymała w trzeźwości. Siostra za nic nie chciała oddać chłopca do domu dziecka. Została jego rodziną zastępczą.

Decyzja nie była prosta, bo jak to? Siostra z dzieckiem? W dodatku brakowało odpowiednich warunków – rozwalająca się chałupa, trzeba było mieszkać w jednym pokoju, spać na piętrowym łóżku. Wielokrotnie podkreślała, że nie mogła zachować się inaczej. „Nie można być świnią. Nie można głosić pięknych haseł, a jednocześnie wywalać dziecko do przytułku". Decyzję podjęła ze wszystkim członkami wspólnoty. Nie pytała o zgodę kościelnych władz, bo, jak mówi, biskupi by zwariowali, gdyby wierni pytali ich o zgodę na zrobienie czegoś dobrego.

Zastanawiała się nawet, czy nie zrzucić habitu, by ludzie się nie gorszyli, widząc siostrę z dzieckiem. Nie było jednak takiej potrzeby. Artur zaczął wołać ją po imieniu, a nie „mamo".

Potem pojawiła się trójka kolejnych dzieci, dziś już dorosłych, mających własne dzieci. Przez 12 lat przez dom siostry przewinęło się 12 najmłodszych. Mówi, że nie mogła się nimi nie zająć.

– Pan Bóg stawia przed nami różne zadania. Ksiądz z naszej wspólnoty w Peru adoptował 40 chłopców, bo inaczej nie byłby im w stanie pomóc – mówi krótko siostra pytana o dzieci.

– Czy jestem szczęśliwa? Gdybym była nieszczęśliwa, gdybym uważała, że to nie ten kierunek, to zmieniła bym go – mówi siostra. – Naszym drogowskazem powinna być Ewangelia, a to, co w niej przeczytamy, trzeba wprowadzać w życie.

Członkowie, przyjaciele wspólnoty i podopieczni siostry życzą jej, żeby została ogłoszona świętą. — Szaleństwo, które ma w sobie, to cecha wielu świętych. Niejeden z nich był przecież uważany przez współczesnych nie tylko za szaleńca, ale nawet za dziwaka – kwituje Trzeszczak.

– Przy brązowym, drewnianym krzyżu trzeba skręcić w lewo, to taki nasz drogowskaz – tłumaczy, jak dotrzeć do gospodarstwa Wspólnoty Chleb Życia w Zochcinie koło Opatowa siostra Małgorzata Chmielewska, przełożona wspólnoty. Ale i bez tego nie sposób tam nie trafić. Wystarczy zapytać, którędy do siostry Chmielewskiej, i każdy wskaże drogę.

Na wjeździe w słońcu wygrzewają się dwa duże psy przyjaźnie merdające ogonem na powitanie przybyszów. Budynki stoją gęsto jeden przy drugim. Te murowane i drewniane, stylizowane chaty. W głębi chlewik ze świniami, zagroda dla owiec i lamy, kurnik z dużym wybiegiem. – Mamy zielononóżki, to taki stary polski gatunek kur – zachwalają domownicy ze Zochcina. Gospodarstwo łatwo poznać po górującej nad nim drewnianej kaplicy. W niedzielę o godz. 11 mieszkańcy spotykają się tam na mszy, a po niej na obiedzie. Role są rozdzielone. Wiadomo, kto przygotowuje posiłek, kto nakrywa do stołu, kto zmywa. Przy stole już planuje się pracę na następny dzień, bo do domu trafiła nowa osoba. Mieszkańcy gospodarstwa się zmieniają, bo Zochcin, to przystań dla tych, którym w życiu powinęła się noga, zostali bez pracy, dachu nad głową i szansy na pomoc ze strony najbliższych. – Bezdomność może spotkać każdego z nas. Nie ma na to reguły. Były u nas nawet osoby, które wcześniej miały własne, dobrze prosperujące firmy – opowiada s. Chmielewska. W domu Wspólnoty Chleb Życia nie tylko znajdują schronienie, ale i pracę. – System pomocy bezrobotnym w Polsce jest chybiony. Wydaje się ogromne pieniądze na setki szkoleń, ale po nich i tak nie ma pracy – uważa siostra.

Smażone zielone pomidory

W Zochcinie uprawia się ziemię, zajmuje żywym inwentarzem, ale wspólnota stworzyła też manufaktury. Obok domu jest przetwórnia. Z tego, co urośnie na polu, robi się konfitury, sałatki, przeciery. Na zapleczu stoją rzędy pięknie opakowanych słoiczków. Jest konfitura z zielonych pomidorów, powidła smażone na kuchni opalanej drewnem, buraczki z cukinią, ogórki po żydowsku i musztardowe według przepisu s. Małgorzaty.

Przetwory można kupić w internetowym sklepie – SkarbyPrababuni.pl. Podobnie jak wyroby stolarni i szwalni działających w pobliskich miejscowościach. Wyszkoleni stolarze zrobią na zamówienie komodę, wieszak, stół czy krzesła. W ofercie szwalni są serwetki, obrusy, ekologiczne torby na zakupy, ale i garderoba: „gatki Ewa" czy „koszula Kacha".

Pracownicy gospodarstwa są zatrudnieni. Mają ubezpieczenie, opłacane składki. Zysku nie ma, w najlepszym razie wychodzi się na zero. – Szacuje się, że żeby utrzymać się z rolnictwa, trzeba mieć 5 hektarów na osobę. My mamy 5 hektarów na wszystkich, ale dajemy pracę nie tylko mieszkańcom gospodarstwa, ale i kilku okolicznym rodzinom – wyjaśnia s. Chmielewska. Wspólnota nie ogranicza się do pomocy bezdomnym. Myśli też o lepszym starcie dzieci z okolicznych wsi. Wyremontowała budynek, w którym prowadzi jedyne w gminie przedszkole, są też siłownia, sala zabaw, komputery z dostępem do Internetu. Młodzież przychodzi na dodatkowe lekcje matematyki. Wspólnota Chleb Życia prowadzi w Polsce siedem domów. Ich drzwi są otwarte dla tych, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji. Służą bezdomnym, ale i osobom starszym, niepełnosprawnym, chorym, samotnym matkom. – Na początku myśleliśmy, że Wspólnota Chleb Życia to będzie jedna góralska chałupa, w której będziemy mieszkali z osobami potrzebującymi. Jednak dzieło się rozrosło i teraz powstają kolejne domy, a to siostrę Chmielewską pochłania i w efekcie ma coraz mniej czasu – mówi „Rz" Renata Trzeszczak, która prowadzi dom Wspólnoty Chleb Życia w Warszawie przy ulicy Łopuszańskiej.

Jeśli przeciętny Polak słyszał o Wspólnocie Chleb Życia i jej pracy, to właśnie dzięki Małgorzacie Chmielewskiej, najbardziej znanej polskiej siostrze zakonnej.

Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski