– Przy brązowym, drewnianym krzyżu trzeba skręcić w lewo, to taki nasz drogowskaz – tłumaczy, jak dotrzeć do gospodarstwa Wspólnoty Chleb Życia w Zochcinie koło Opatowa siostra Małgorzata Chmielewska, przełożona wspólnoty. Ale i bez tego nie sposób tam nie trafić. Wystarczy zapytać, którędy do siostry Chmielewskiej, i każdy wskaże drogę.
Na wjeździe w słońcu wygrzewają się dwa duże psy przyjaźnie merdające ogonem na powitanie przybyszów. Budynki stoją gęsto jeden przy drugim. Te murowane i drewniane, stylizowane chaty. W głębi chlewik ze świniami, zagroda dla owiec i lamy, kurnik z dużym wybiegiem. – Mamy zielononóżki, to taki stary polski gatunek kur – zachwalają domownicy ze Zochcina. Gospodarstwo łatwo poznać po górującej nad nim drewnianej kaplicy. W niedzielę o godz. 11 mieszkańcy spotykają się tam na mszy, a po niej na obiedzie. Role są rozdzielone. Wiadomo, kto przygotowuje posiłek, kto nakrywa do stołu, kto zmywa. Przy stole już planuje się pracę na następny dzień, bo do domu trafiła nowa osoba. Mieszkańcy gospodarstwa się zmieniają, bo Zochcin, to przystań dla tych, którym w życiu powinęła się noga, zostali bez pracy, dachu nad głową i szansy na pomoc ze strony najbliższych. – Bezdomność może spotkać każdego z nas. Nie ma na to reguły. Były u nas nawet osoby, które wcześniej miały własne, dobrze prosperujące firmy – opowiada s. Chmielewska. W domu Wspólnoty Chleb Życia nie tylko znajdują schronienie, ale i pracę. – System pomocy bezrobotnym w Polsce jest chybiony. Wydaje się ogromne pieniądze na setki szkoleń, ale po nich i tak nie ma pracy – uważa siostra.
Smażone zielone pomidory
W Zochcinie uprawia się ziemię, zajmuje żywym inwentarzem, ale wspólnota stworzyła też manufaktury. Obok domu jest przetwórnia. Z tego, co urośnie na polu, robi się konfitury, sałatki, przeciery. Na zapleczu stoją rzędy pięknie opakowanych słoiczków. Jest konfitura z zielonych pomidorów, powidła smażone na kuchni opalanej drewnem, buraczki z cukinią, ogórki po żydowsku i musztardowe według przepisu s. Małgorzaty.
Przetwory można kupić w internetowym sklepie – SkarbyPrababuni.pl. Podobnie jak wyroby stolarni i szwalni działających w pobliskich miejscowościach. Wyszkoleni stolarze zrobią na zamówienie komodę, wieszak, stół czy krzesła. W ofercie szwalni są serwetki, obrusy, ekologiczne torby na zakupy, ale i garderoba: „gatki Ewa" czy „koszula Kacha".
Pracownicy gospodarstwa są zatrudnieni. Mają ubezpieczenie, opłacane składki. Zysku nie ma, w najlepszym razie wychodzi się na zero. – Szacuje się, że żeby utrzymać się z rolnictwa, trzeba mieć 5 hektarów na osobę. My mamy 5 hektarów na wszystkich, ale dajemy pracę nie tylko mieszkańcom gospodarstwa, ale i kilku okolicznym rodzinom – wyjaśnia s. Chmielewska. Wspólnota nie ogranicza się do pomocy bezdomnym. Myśli też o lepszym starcie dzieci z okolicznych wsi. Wyremontowała budynek, w którym prowadzi jedyne w gminie przedszkole, są też siłownia, sala zabaw, komputery z dostępem do Internetu. Młodzież przychodzi na dodatkowe lekcje matematyki. Wspólnota Chleb Życia prowadzi w Polsce siedem domów. Ich drzwi są otwarte dla tych, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji. Służą bezdomnym, ale i osobom starszym, niepełnosprawnym, chorym, samotnym matkom. – Na początku myśleliśmy, że Wspólnota Chleb Życia to będzie jedna góralska chałupa, w której będziemy mieszkali z osobami potrzebującymi. Jednak dzieło się rozrosło i teraz powstają kolejne domy, a to siostrę Chmielewską pochłania i w efekcie ma coraz mniej czasu – mówi „Rz" Renata Trzeszczak, która prowadzi dom Wspólnoty Chleb Życia w Warszawie przy ulicy Łopuszańskiej.
Jeśli przeciętny Polak słyszał o Wspólnocie Chleb Życia i jej pracy, to właśnie dzięki Małgorzacie Chmielewskiej, najbardziej znanej polskiej siostrze zakonnej.
Dom z widokiem na pole
Jeśli nie jest w rozjazdach, na spotkaniach, w urzędach, na konferencjach czy wizytach w innych domach wspólnoty, mieszka właśnie w gospodarstwie w Zochcinie. W drewnianym domu z widokiem na pole. Można powiedzieć, że to kobieta, która żadnej pracy się nie boi. Może dlatego wybrała tę jedną z najtrudniejszych, pracę z bezdomnymi, alkoholikami, byłymi więźniami, matkami, które w domu spotkała przemoc. – Nie jest różowo. To jest zażarta walka. Czasem potrzeba i kilku lat, żeby wreszcie coś zaskoczyło. To niemożliwe do wykonania, żeby człowiek po tragicznych przejściach, który całe lata żył na ulicy tak od razu się zmienił, nie da się odwiesić przeszłości jak ubrania na wieszaku. Czasem walkę się wygrywa, czasem przegrywa – mówi. Dodaje, że bywa, iż mieszkańca z domu trzeba wyrzucić, niekiedy sami uciekają. – Ale nie ma przypadków beznadziejnych.
W Zochcinie, jak inni, siostra podlewa, sieje i zbiera, sprząta. Jeździ z chorymi na wizyty lekarskie, robi zakupy, przywozi materiały budowlane, bo w gospodarstwie powstaje coś coraz to nowego. – Największym zaskoczeniem było dla mnie to, że siostra jadła dokładnie to samo, co jej podopieczni. Taki sam czerstwy chleb i skromny obiad – opowiada Stanisław Zasada, autor książki o s. Chmielewskiej „Generał w habicie", który – by ją napisać – zamieszkał w gospodarstwie w Zochcinie. – W Zochcinie i w pobliskich Jankowicach zna każdego człowieka z imienia, pamięta sprawy, z którymi tam przyszli – opowiada Trzeszczak. – Jak przyjeżdża do Warszawy, to ja jej opowiadam o wszystkich trudniejszych przypadkach, pytam o radę. Ona później do mnie dzwoni, pyta jak ta pani, a jak tamta się czują.
– Każdym bardzo się przejmuje – potwierdza Zasada. – Akurat jeden z mieszkańców miał zabieg w szpitalu. Nic skomplikowanego, ale siostra Chmielewska mimo wszystko bardzo się martwiła. Nikt nie miał wtedy samochodu i zapytała mnie bardzo nieśmiało czy mógłbym pojechać do tego człowieka, porozmawiać i zobaczyć, co się dzieje.
Choć organizuje pomoc dla setek bezdomnych, nie przechodzi obojętnie wobec napotkanych osób żebrzących na ulicy. Uważa, że trzeba wrzucić im nawet jakąś drobną sumę. – Ja daję. Nie wszystkim, zależy to od sytuacji. Wspieram żebrzące kobiety z dziećmi, a tym, których podejrzewam, że pieniądze wydadzą na alkohol, kupuję jedzenie. Ale przede wszystkim staram się zagadać, nawiązać kontakt spojrzeć na tę osobę, jak człowiek na człowieka. To czasem ważniejsze niż pieniądz, który się daje – mówi siostra.