Teologia kosmiczna

Nasza planeta, uświęcona Bożym Narodzeniem i fizyczną obecnością Boga, zyskała status sanktuarium na skalę wszechświata

Publikacja: 22.12.2012 00:01

Pustynia Judzka czy marsjański Krater Gale?

Pustynia Judzka czy marsjański Krater Gale?

Foto: Corbis

Red

Nie tak dawno opublikowałem w „Rz" artykuł przedstawiający koncepcję, że wszechświat stanowi konieczny nadmiar masy, energii i czasu, by w jednym jego punkcie mogło dojść do powstania cywilizacji istot rozumnych. Pomysł ten idzie pod prąd obecnych przekonań, że jako obficie wypełniony planetami wszechświat jest też proporcjonalnie do tego nafaszerowany życiem, a także gęsto „zaludniony" przez istoty inteligentne. To, że jak dotąd nie spotkaliśmy się ani z nimi samymi, ani z przejawami ich działalności, o niczym przecież nie świadczy.

Punktem wyjścia do takich debat jak zwykle musi być owe ponad 800 planet pozaziemskich wykrytych przez astronomów rozmaitymi metodami. Są to z reguły planety znacznie większe od Ziemi, porównywalne pod względem masy raczej z naszymi olbrzymami gazowymi, np. Jowiszem. Jednakże rozwój technik pomiarowych oraz czułości aparatury rokuje, że wkrótce masowo będą odkrywane planety wielkości Ziemi, a na podstawie subtelnych pomiarów zorientujemy się, jaki jest skład chemiczny ich atmosfer. Stąd zaś tylko krok do wnioskowania o nadawaniu się takiej atmosfery dla życia w ziemskim rozumieniu tego słowa. Wiedząc o tyle więcej, będziemy mogli wyrokować z o wiele większą pewnością niż dziś, czy obce cywilizacje kosmiczne są w kosmosie normą, czy rarytasem.

Załóżmy jednak, że obce istoty rozumne, owi „kosmiczni bracia", w których wierzą optymiści i pisarze science fiction, w rzeczy samej występują „pośród gwiezdnych głusz" w wielkiej liczbie. Tylko przypadek i nasze peryferyjne położenie winne są temu, że dotychczas się na nich nie natknęliśmy. Przy okazji świąt Bożego Narodzenia rozważmy nader interesujące zagadnienie, jak wygląda ich status z punktu widzenia teologii chrześcijańskiej. Czy również przysługuje im szlachetne miano dzieci Bożych, czy też jest to określenie właściwe tylko człowiekowi?

Jak zbawić przybyszów?

Teologia chrześcijańska nie ma chyba w tej kwestii jednej obowiązującej wykładni. Pismo Święte o kosmitach nie wspomina, teolodzy zaś lubią podkreślać, że z większym pożytkiem można by się zająć problemami, które nie są fikcyjne. Na pytanie, czy Bóg mógł stworzyć inne formy istot rozumnych tak jak stworzył nas, odpowiedź jest jednak pozytywna. Przeczenie byłoby bowiem ograniczaniem „stwórczej rozrzutności" Boga, z której przejawami spotykamy się na każdym kroku na Ziemi. Bóg stworzył nie tylko Słońce, planety i Ziemię, a na niej zwierzęta, rośliny i człowieka, ale także cały wielki kosmos ze wszystkimi jego galaktykami, gwiazdami, czarnymi dziurami, kwazarami, pulsarami etc. Wszystko, co się znajduje we wszechświecie, nosi znak ręki Bożej i jako takie jest dobre. Ewentualni kosmici są zatem dziećmi Bożymi na równi z nami i gdyby kiedyś zostali odkryci, wypadałoby przyznać im taki sam status wobec Boga, jakim cieszymy się i my. Należałoby ich traktować jak obce plemię lub naród zamieszkujący nie w dżungli czy innym trudno dostępnym miejscu, ale na innej planecie.

O wyznawanej przez nich religii, o Bogu, w jakiego wierzą, można tylko domniemywać. Konsekwencją jednak nadania im statusu istot rozumnych jest konieczność ewangelizacji, w myśl przykazania Chrystusa: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody". Ekspedycje misyjne, które często występują na kartach religijnej odmiany science fiction, należy zatem traktować poważnie, niezależnie od tego, jak nieudolnie przedstawiają je autorzy i ile niezamierzonych efektów komicznych przy tej okazji uzyskują.

O komplikacjach związanych ze zbawieniem niech zaświadczą poniższe przykłady literackie. Świat, w którym Chrystus się nie narodził, a więc i nie umarł na krzyżu za ludzkość, ukazuje Marek Huberath w krótkiej powieści „Druga podobizna w alabastrze". W rzeczywistości równoległej starożytnego Rzymu działa sekta Nowych Żydów na czele z Marią z Galilei. Maria miała widzenie objawione, podczas którego anioł powiedział jej, że została wyznaczona na matkę Syna Bożego. „Bóg jednak odrzucił ten świat. Nie stał się jego częścią przez ciało jakiegoś człowieka. Zmienił swój zamiar". Ale droga do zbawienia nie została tym samym odcięta: „Anioł powiedział Marii, że pozostawia w Jej rękach łaskę. To nie jest tak wiele łaski jak wtedy, kiedy by Bóg wstąpił w świat, który stworzył, ale dość, by zbawić wszystkich ludzi".

Z kolei w opowiadaniu Janusza Cyrana „Jeruzalem" Chrystus nie wytrzymał cierpienia na krzyżu i zażądał uwolnienia od mąk. Zamiast wstąpić do nieba, pozostał w Palestynie, sprawując rządy radykalnie odbiegające od zasady Bożej miłości i miłosierdzia. Nic dziwnego, że zbawienie zamieniło się we własne przeciwieństwo. Z kolei w noweli „Ziemia Chrystusa" Jacka Dukaja na tytułowej planecie nie doszło ani do Męki Pańskiej, ani Syn Boży nie wrócił do nieba, tylko pozostał wśród ludzi. Efektem jest wypełniona szczęściem i miłością kraina, gdzie technika jest zbędna, a cuda – z punktu widzenia zwykłego śmiertelnika – są na porządku dziennym.

Już choćby ten krótki przegląd daje pojęcie, jak mogłyby wyglądać kontakty społeczności kosmitów z Bogiem i ich szanse na zbawienie. Według opinii teologów zawartych w zbiorze wywiadów „Aniołowie i kosmici. Kościół wobec cywilizacji pozaziemskich" droga, jaką podążyła ludzkość, nie musi być każdorazowo powtarzana w odległych rejonach kosmosu. Może zamieszkują tam istoty na tyle dobre, że nie ciąży na nich piętno grzechu pierworodnego, przez co ich droga do zbawienia wydaje się prostsza? Możliwe jest także zaangażowanie trzeciej osoby Trójcy Świętej, jak sugeruje abp Józef Życiński, powołując się na opinię francuskiego teologa Yvesa Congara: „być może w innych cywilizacjach nie było Wcielenia Chrystusa, lecz Duch Święty wcielił się w historię istot rozumnych pełniej i wyraziściej, niż miało to miejsce na naszej planecie".

Jakkolwiek by było, rozmaitość cywilizacji i ich postaw wobec kwestii nadprzyrodzonych nie może być dla Boga żadną przeszkodą w doprowadzeniu ich do zbawienia. „Może istnieją cywilizacje absolutnie materialistyczne, tzn. takie, które w swoim postrzeganiu świata nie widzą miejsca na jakąkolwiek nadprzyrodzoność, duchowość czy coś, co możemy nazwać boskością? Czy znaczy to jednak, że Bóg nie ma dla nich planu zbawienia? Jeśli Bóg stworzył świat i wszystko, co na nim jest, to na pewno zapewnił temu światu jakiś mechanizm zbawienia. (...) Jeśli jest jakaś inna cywilizacja rozumna i obdarzona wolną wolą, a przez to – w konsekwencji – grzeszna czy zdolna do grzechu, to Bóg da sobie radę z jej zbawieniem", twierdzi ks. dr hab. Andrzej Draguła.

Ewangelizacja gwiazd

W dziele zbawiania innych cywilizacji kosmicznych nasz ziemski antropocentryzm każe się spodziewać powtórzenia metody, jaka została zastosowana na Ziemi. Oznacza to, że także na inne planety zostałby w odpowiednim momencie zesłany mesjasz w randze Syna Bożego, który najpierw przyjąłby formę cielesną tubylców, a następnie propagował wśród nich własną naukę. Finał tej działalności byłby podobny jak na Ziemi: mesjasz musiałby zginąć śmiercią męczeńską zgodnie z miejscowymi zwyczajami, fizjologią tamtejszych istot... Model ten przetestowałem w powieści „Święto śmiechu": Niebo jest w niej wielką centralą zsyłającą mesjaszów na rozmaite planety wszechświata, wszędzie, gdzie znajdują się istoty rozumne. Ponieważ jest tych planet  mnóstwo, więc do zesłania kolejnego mesjasza dochodzi dosłownie co parę minut, przy czym konieczna jest dbałość o to, by pod względem formy fizycznej owi mesjasze dokładnie przypominali tubylców, między których zstąpią. Dla przykładu mesjasz Ambiwalenty zstępuje na pokrytą oceanem planetę Cykor pod postacią półtoratonowego bloku myślącego żelu, wychluśniętego z akwarium z pożywką, a dalej musi sobie radzić sam.

Oczywiście już na pierwszy rzut oka widać, że jest to model absurdalny. Chrystus musiałby się wielokrotnie multiplikować, za każdym razem zmieniając swą postać cielesną, i wielokrotnie umierać w męczeński, a przy tym haniebny sposób na licznych planetach wszechświata. Męczeństwo stałoby się niejako jego profesją, rutyną poprzedzającą zbawienie, ale nieodzowną do jego przeprowadzenia. Jednorazowy akt Męki Pańskiej przejmuje grozą; powielany jak obiekty na obrazach Andy'ego Warhola staje się działaniem rutynowym, zbawieniem aplikowanym „przemysłowo". Wizja ta wzbudza mimowolny sprzeciw – zachowanie powagi, utrzymanie sacrum wymaga chyba innego sposobu przeprowadzenia Bożego planu.

Teolog wychodzi z tego dylematu obronną ręką, twierdząc, że do śmierci męczeńskiej Chrystusa doszło jeden jedyny raz: na Ziemi. Tu właśnie Syn Boży odkupił w jednym akcie swej Męki od razu cały kosmos. Jeżeli więc gdziekolwiek żyją obce istoty rozumne, to, co się stało na Ziemi, stało się również w ich intencji. „Chrystus oddał na krzyżu swe życie za wszystkie stworzenia, także za potencjalnych mieszkańców innych planet, jeśli tylko wymagali oni odkupienia, gdyż nie wiemy, czy w ich historii pojawił się również dramat grzechu pierworodnego. Nie ma jednak żadnych powodów, by wszechmoc Boża ograniczała się do naszej prowincji kosmicznej, nie obejmowałaby natomiast innych rejonów wszechświata", podsumowuje abp Życiński.

Takie postawienie sprawy wywołuje kolejne pytania: jakim cudem obcy, oddaleni nieraz o tysiące i miliony parseków dowiedzieliby się, że na pewnej planecie zaszło coś, co ich żywotnie dotyczy? Bez względu na czas, jakiego to wymaga, można by ich powiadomić drogą radiową. Wprawdzie wieloletnie nasłuchy w ramach programów CETI/SETI  zakończyły się fiaskiem, więc wygląda na to, że w kosmosie wysyłanie listów radiowych nie jest powszechnie praktykowane, ale to jedyna dostępna dla nas w tej chwili metoda. Gdyby traktować to wszystko serio, ziemskie radioteleskopy dzień i noc powinny słać w kosmos komunikaty o zstąpieniu Boga na Ziemię oraz o prawdach wiary chrześcijańskiej. Aż dziw, że z takim postawieniem sprawy nie zetknąłem się w żadnym utworze należącym do odłamu science fiction, który zajmuje się tą tematyką. Oczywiście próby takie natychmiast obrastają sążnistymi komplikacjami, bo jak np. wysłać w kosmos dekalog albo treść Pisma Świętego? Nie zmieniając niczego? Zmieniając? Co, jak i dlaczego, skoro nic nie wiemy o ewentualnych odbiorcach?

Bóg prawdopodobnie nie czekałby w tej sprawie na opieszałych misjonarzy z Ziemi, tylko zareagował po swojemu. Nieziemscy mogliby się dowiedzieć wszystkiego drogą objawienia, od powołanych z ich grona proroków, którzy tak jak w naszym Starym Testamencie zapowiedzą i ogłoszą wszystko co należy.

Kosmiczna Częstochowa

Przetłumaczenie męczeńskiej śmierci Chrystusa na język i realia dostępne percepcji przedstawicieli obcych cywilizacji to nie koniec problemów. Równie trudne byłoby podołanie przez ludzkość faktowi, że nasza planeta jako miejsce zstąpienia Boga zyskuje wyróżniony status pośród planet i ras kosmicznych wszechświata. Jeżeli śmierć Chrystusa dokonuje się dla całego kosmosu, automatycznie stajemy się sanktuarium w odpowiednio wielkiej, bo kosmicznej skali, czymś w rodzaju kosmicznej Częstochowy albo kosmicznego Betlejem, jak woli to nazywać teolog ojciec Jacek Salij. Nie tylko Palestyna, gdzie żył i nauczał Chrystus, zasługuje na miano Ziemi Świętej, cała nasza planeta staje się święta. Gdyby inne istoty rozumne przyjęły ten fakt do wiadomości, powinny tu ciągnąć nieustanne pielgrzymki w celu nawiedzenia świętego miejsca, tak wyjątkowego w skali kosmosu. Gdyby traktować serio doniesienia o obfitych pojawieniach się UFO, to wytłumaczenie tego najazdu chęcią ujrzenia planety i ludzkości wybranych przez Boga byłoby całkiem naturalne. Rzecz jasna UFO powinny się koncentrować głównie wokół historycznej Palestyny, a nie byle gdzie, jak to obecnie ma miejsce.

Innym obowiązkiem, z którego ludzkość powinna sobie zdać sprawę, i to niezależnie, czy Chrystus zstąpił tu tylko dla nas, czy dla wszystkich rozumnych istot w kosmosie, jest godne, stosowne do tej okoliczności zachowanie i postępowanie. Rozejrzyjmy się: właściwie wszystko, co zachodzi na Ziemi, stanowi zaprzeczenie statusu dziedziców Chrystusowych. Przytłaczająca większość ludzkich czynów pozostaje w zgodności z niepojętą i szokującą dla racjonalnego obserwatora z zewnątrz prawdą, żeśmy zesłanego nam Boga zabili jak przestępcę, a ciemna strona ludzkiej natury, która jest temu winna, bierze obecnie górę. Choćby dla potrzeb kosmicznego sanktuarium, którego na razie nikt nie nawiedza, a może tylko o tym nie wiemy, wypadałoby zmienić własny wizerunek z ponurego i morderczego na bardziej godny uznania. Jak to zrobić, skoro dwa tysiące lat niczego tu nie poprawiło i od ideału dzieci Bożych jesteśmy równie odlegli jak wtedy, gdy Chrystus przychodził na świat w Betlejem?

Dla pobożnego turysty z głębin kosmosu uderzająca byłaby też strategia, jaką przyjął Bóg, decydując się na zesłanie swego Syna na Ziemię. O ile wybór Ziemi i ludzkości byłby dla niego początkowo niepojęty, o tyle to, że Chrystus wchodził w ludzkość niejako „od dołu", dodawałby temu aktowi wiarygodności. Rodził się wśród ubogich, niewykształconych ludzi, którzy nawet w tak newralgicznym momencie jak wydanie potomka tułają się po świecie i nie mają gdzie zagrzać miejsca. W kraju upodlonym, zniewolonym, skłóconym, znajdującym się pod obcą dominacją, gdzie ludzie zmuszeni są słuchać cudzych rozkazów. Pierwszymi istotami, które go powitały, byli prości pasterze. Za życia nie opływał w żadne luksusy ani nawet dostatki; umierał najgorszym, najbardziej haniebnym i bolesnym rodzajem śmierci jak najgorszy złoczyńca. Możliwe, że nasz pobożny kosmita doszedłby do wniosku, iż Chrystus postanowił doświadczyć świata, który stworzył, od jego najgorszych stron, aby się przekonać, jak ciężko żyje się w nim opuszczonemu człowiekowi.

Przedłużając jednak tę linię myślenia: niby dlaczego planeta, na której się narodził, nie miałaby należeć do najmarniejszych w całym kosmosie? Wszak zasiedlająca ją ludzkość w towarzystwie bardziej udanych ras kosmicznych zasługiwałaby najwyżej na miano wyrzutka? O ile co do ludzkości trudno żywić jeszcze jakieś złudzenia, o tyle planeta nasza z kosmicznego punktu widzenia jest fenomenem. Jesteśmy wygraną w wielkiej loterii kosmosu, perłą wśród miliardów miliardów jego planet, a to nie byle co. Wprawdzie jako Układ Słoneczny zostaliśmy ulokowani na peryferiach Galaktyki, ale już na położenie samej Galaktyki trudno się skarżyć, jako że we wszechświecie nic nie zajmuje wyróżnionego położenia.

Jednak sami?

Wszystkie powyższe wątpliwości, zastrzeżenia i paradoksy znikają jak ręką odjął w jednym przypadku: jeśli Ziemia jest jedyną planetą obdarzoną życiem rozumnym w całym wielkim kosmosie. Rozwiewają się dylematy, ile razy, jak i na jakich planetach Chrystus musiał się wcielać i umierać męczeńsko; bezprzedmiotowe stają się dociekania, czy i jakim sposobem inne istoty rozumne dowiedzą się o ukrzyżowaniu Chrystusa na Golgocie i naszym statusie Planety Świętej. Odpada konieczność ewangelizacji kosmosu, bo nie ma tam kogo ewangelizować. Uważam, że tę istotną przesłankę teologiczną kosmologia powinna wziąć pod uwagę, chociaż podobnie jak Georges Lemaitre, ksiądz i kosmolog w jednej osobie, jestem zwolennikiem oddzielenia nauki od religii. Idąc własnymi ścieżkami ku własnym celom nauka i religia nie mogą jednak ignorować ani lekceważyć własnych ustaleń.

Gdyby więc Ziemia była jedyną planetą we wszechświecie obdarzoną życiem rozumnym, skomplikowane kwestie kosmicznej teologii ulegają uproszczeniu. Zesłanie Syna Bożego odbyło się raz, podobnie jak jego śmierć na krzyżu i osiągnięte w ten sposób zbawienie ludzkości. Samotna ludzkość nie ma z kim dzielić owoców Męki Pańskiej, a Ziemia traci status kosmicznej Częstochowy, bo nie ma jej kto nawiedzać. Nasza planeta zachowuje jednak status sanktuarium ze względu na uświęcenie jej fizyczną obecnością Boga.

Nawet w oficjalnych proklamacjach Kościoła katolickiego Bóg ten zyskuje wymiar pankosmiczny. W 1925 roku papież Pius XI w odpowiedzi na tendencje dechrystianizacyjne w Europie ogłosił święto Chrystusa Króla Świata. Od kilku lat święto to, obchodzone w ostatnią niedzielę przed Adwentem, nosi już miano Chrystusa Króla Wszechświata.

Władanie Chrystusa rozszerzono zatem na cały wszechświat, choć i przedtem ani papieżowi, ani nikomu wierzącemu do głowy by nie przyszło, że Chrystus jest jedynie królem Ziemi. Widać jednak tendencję postępowania przez jurysdykcję papieską w ślad za ustaleniami nauki i nie zdziwiłbym się bardzo, gdyby za jakiś czas – choć chyba nieprędko – Chrystusa ogłoszono Królem Multiversum, zgodnie z tym, czego dziś na razie się domyślamy na temat struktury wszystkiego co istnieje.

Do powstania święta Chrystusa Króla Świata, a potem Wszechświata przyczyniło się zatem to, co się dzieje na naszej Ziemi, jakkolwiek konsekwencje takiego przyjęcia są o wiele szersze. Mówią one o tym, że cokolwiek istnieje w kosmosie, istnieje w przestrzeni Bożej Opatrzności i wyszło spod Bożej ręki. A czy są tam obce cywilizacje, w co wierzą i jakim sposobem do tej wiary doszły, prędzej czy później przekonamy się ze wszystkimi konsekwencjami, które z tego wynikną.

Autor jest pisarzem SF, krytykiem i publicystą specjalizującym się w tematyce naukowej i cywilizacyjnej. Ostatnio wydał powieść „Trzeci najazd Marsjan".

Nie tak dawno opublikowałem w „Rz" artykuł przedstawiający koncepcję, że wszechświat stanowi konieczny nadmiar masy, energii i czasu, by w jednym jego punkcie mogło dojść do powstania cywilizacji istot rozumnych. Pomysł ten idzie pod prąd obecnych przekonań, że jako obficie wypełniony planetami wszechświat jest też proporcjonalnie do tego nafaszerowany życiem, a także gęsto „zaludniony" przez istoty inteligentne. To, że jak dotąd nie spotkaliśmy się ani z nimi samymi, ani z przejawami ich działalności, o niczym przecież nie świadczy.

Punktem wyjścia do takich debat jak zwykle musi być owe ponad 800 planet pozaziemskich wykrytych przez astronomów rozmaitymi metodami. Są to z reguły planety znacznie większe od Ziemi, porównywalne pod względem masy raczej z naszymi olbrzymami gazowymi, np. Jowiszem. Jednakże rozwój technik pomiarowych oraz czułości aparatury rokuje, że wkrótce masowo będą odkrywane planety wielkości Ziemi, a na podstawie subtelnych pomiarów zorientujemy się, jaki jest skład chemiczny ich atmosfer. Stąd zaś tylko krok do wnioskowania o nadawaniu się takiej atmosfery dla życia w ziemskim rozumieniu tego słowa. Wiedząc o tyle więcej, będziemy mogli wyrokować z o wiele większą pewnością niż dziś, czy obce cywilizacje kosmiczne są w kosmosie normą, czy rarytasem.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska