Występ na wrześniowej gali rozdania nagród muzycznej stacji MTV to dla każdego artysty spore wyróżnienie. I sposób na nie lada promocję, zwłaszcza dla młodych wykonawców. W tym roku niespełna 21-letnia artystka pokazała, że wie, jak się wypromować. Śpiewała piosenkę z ostatniej płyty, ale nie to było gwoździem programu. Odziana tylko w lateksowe bikini, z wielką, wykonaną z gąbki dłonią z wyciągniętym palcem wskazującym biegała po scenie, masując się po miejscach intymnych i piersiach. Ale najważniejszą częścią show był pokaz twerkingu. Jak głosi definicja, „tańca" polegającego głównie na wykonywaniu ruchów bioder w górę i w dół, powodującego trzęsienie pośladków. A w rzeczywistości ruchów naśladujących kopulację, najczęściej w pozycji schylonej, szczególnie w dużej bliskości do krocza męskiego partnera na scenie.
Trzeba powiedzieć, że Miley Cyrus zadanie wykonała – przez następne dni pół Ameryki dyskutowało tylko o jej występie. Część zniesmaczona, część „święcie oburzona", nie brakło też – choć w mniejszości – zachwyconych tym „artystycznym performancem". To miało być ostateczne (które już?) zerwanie z grzeczną dziewczynką od Disneya i wkroczenie – a raczej wskoczenie trzęsącym zadkiem – w świat dorosłych.
Trzeba zabić tę dziewczynkę
Trzeba przyznać, że śpiew i muzykowanie miała we krwi. Urodziła się w Nashville, stolicy muzyki country i pieśni religijnej. Jej ojciec Billy Ray Cyrus jest znanym muzykiem country, a jej matką chrzestną – jedna z supergwiazd tego gatunku Dolly Parton. Od dzieciństwa śpiewała, grała na instrumentach i grała rólki w filmach. Przełom przyszedł w 2006 r., gdy wygrała casting do najnowszej produkcji Disney Channel. Przez ponad dwa lata grała zwykłą trzynasto–czternastolatkę, która na co dzień chodziła do szkoły jako zwykła dziewczyna z sąsiedztwa. W ukryciu prowadziła jednak życie gwiazdy estrady, tytułowej „Hanny Montany". Jak głosiła śpiewana przez nią piosenka: „brała z obu światów to co najlepsze", występując zresztą w serialu z własnym ojcem. Serial był przebojem nie tylko w USA, ale dotarł także do Polski. Zaledwie czternastoletnia Miley została megagwiazdą i idolką nastolatek. Stała się jeszcze bardziej popularna po nagraniu płyty „Hannah Montana" (debiut na pierwszym miejscu zestawienia magazynu „Billboard" z 281 tys. sprzedanych egzemplarzy w pierwszym tygodniu) i jeszcze bogatsza po tym, jak fala różnych gadżetów z jej podobizną (długopisów, piórników, plecaków) zalała niemal cały świat.
To było jednak dawno. Ostatnie lata to solowa kariera Cyrus, nowe płyty i coraz mocniejsze zrywanie z wizerunkiem „grzecznej dziewczynki z Disneya". Najpierw piosenki traktujące o imprezach i zabawie, a potem przemianie zewnętrznej. Na ciele pojawiły się tatuaże, bardziej punkowa fryzura, wreszcie epatowanie golizną. Jednak ostatnie miesiące to prawdziwy zjazd: afiszuje się z raperami, na scenie jest roznegliżowana, pełna obscenicznych gestów, z wiecznie wywalonym językiem. Na naszych oczach zwykła „Hanna Montana" zamienia się w dziewczynę wampa... ale czegóż nie robi się dla promocji. Jak słusznie zauważyła konserwatywna publicystka Michelle Malkin, żeby zrozumieć mechanizm wtłaczania piosenkarki-aktorki we współczesny, przesiąknięty seksualnością świat popkultury, trzeba się cofnąć do 2008 r. To wtedy znana fotografka Anne Leibowitz, przygotowując sesję dla „Vanity Fair", zrobiła wyzywające zdjęcia przedstawiające tę niespełna szesnastolatkę, jakby pozowała z nagimi piersiami... To wtedy zaczęła się obsesja na zdjęcia dorastającej nastolatki: za złapanie „pierwszego pocałunku" paparazzi mogli nawet zainkasować 30 tys. dolarów.
Wrześniowy występ na gali MTV to jednak tylko część promocji jej nowego albumu „Bangerz". Popatrzmy. We wrześniu – kręcenie tyłkiem na rozdaniu nagród MTV. Zaraz wypuszczono teledysk z piosenką „Wrecking Ball", gdzie Miley huśta się nago na wielkiej kuli do wyburzania domów, wtula nagie ciało w łańcuchy oraz wulgarnie oblizuje młotek. Autorem teledysku był Terry Richardson, który słynie z rozseksualizowanych sesji zdjęciowych (też jedna z nich z Miley „wyciekła" do sieci), które właściwie można uznać za soft porno.
Opłaciło się – „Wrecking Ball" zostało kliknięte na portalu YouTube 230 milionów razy, bo w tej strategii promocyjnej „skandal" od razu jest rozpylany na cały świat przez media społecznościowe. Wreszcie kulminacja: połowa października, pierwszy tydzień po wpuszczeniu „Bangerz" na rynek. Wynik, na który pracuje się skandalami, skandalikami, całą maszyną propagandową... Co prawda 271 tys. sprzedanych płyt i pierwsze miejsce w zestawieniu, ale... Po pierwsze, mniej niż debiut „Hanny Montany". No i blado w porównaniu choćby z debiutem nowej płyty Justina Timberlake'a (900 tys.). Ale machina toczy się dalej, bo – jak głosi tytuł jej wielkiego hitu – „nie możemy się zatrzymać". Ale sukces nade wszystko, bo jak wyznała 21-letnia gwiazda: „płyta jest ponad wszystko w moim życiu, więc jeśli to nie będzie wielki sukces, to byłaby wielka strata". I żeby nikt nie myślał, że szybko się zatrzyma, deklaruje, iż „nareszcie może być tą złą suką, którą jest w rzeczywistości".