Potworna klęska zdziesiątkowała rolników rosyjskiego Kubania, Powołża i południowego Uralu, północnego Kazachstanu, ale przede wszystkim zmiażdżyła ukraińskie chłopstwo. Najbardziej dotknięte zostały bowiem Ukraina i graniczący z nią, leżący w granicach Rosji Kubań. Ponad połowa ofiar głodu to mieszkańcy Ukrainy, ale na początku lat 30. na Kubaniu również dominował ukraiński etnos. Po 1933 tamtejsze stosunki narodowościowe zmieniły się.
Odpowiedź na pytanie, kto i dlaczego stał się ofiarą tamtego głodu, ma istotne znaczenie dzisiaj – i wcale nie chodzi o spory historyków. Ukraińskie świętowanie rocznic kataklizmu wywoływało i wywołuje gwałtowne i niechętne reakcje rosyjskie. „Nie ma historycznego dowodu na to, że głód został wywołany według kryteriów etnicznych" – stwierdził w 2008 roku... rosyjski parlament, który uznał za stosowne włączyć się w dyskusję o historii. Moskwie chodzi wszak o to, że pamięć o tamtej tragedii nie powinna dzielić, lecz łączyć. Według tej wykładni wszystkie narody dawnego ZSRR w jednakowej mierze były jej ofiarami i nie ma mowy o żadnych wyjątkach. Socjalizm bowiem był taki sam dla wszystkich.
Jednak Ukraińcy nie zgadzają się z taką tezą, skala katastrofy bowiem, jaka dotknęła właśnie ich naród, każe im to po prostu wykluczyć. W ciągu czterech lat II wojny światowej Ukraina straciła ok. 8 mln mieszkańców, natomiast w ciągu jednego tylko roku głodu – ok. 3,4–4,8 mln.
Rzeczywiście jednak nie istnieje żaden bezpośredni dowód historyczny, by wielki głód rozpętano właśnie dla zmiażdżenia drugiego co do wielkości narodu w ZSRR. W przypadku Ukrainy nie było czegoś takiego jak „konferencja w Wannsee" (która, przypomnijmy, zapoczątkowała Holokaust). Istnieje ciąg bardzo wyraźnych poszlak wskazujących, iż sama katastrofa była co prawda efektem szalonego eksperymentu społecznego prowadzonego przez uzbrojonych fanatyków. Jej skutki natomiast dotknęły Ukrainy na tak gigantyczną skalę z powodu fobii, resentymentów czy zwykłego ograniczenia umysłowego wykonawców. Krótko mówiąc: to, co zaczęło się jako „walka o socjalizm na wsi" w całym ZSRR, przerodziło się w antyukraiński pogrom i to nie tylko na wsi, ale i w miastach, gdzie władze zmiażdżyły ukraińską elitę kulturalną i naukową.
Nawet jednak taka konstatacja jest nie do przyjęcia z punktu widzenia dzisiejszej, oficjalnej Moskwy, która budując swoją tożsamość narodową, próbuje zracjonalizować cały nonsens okresu stalinowskiego. Krew, pot i łzy okresu błędów i wypaczeń powinny mieć sens: budowę wielkiego państwa, które przetrwało wojnę i rzuciło wyzwanie Ameryce. W takiej konstrukcji nie ma miejsca na irracjonalne zachowania czy zwykłą głupotę ludzi sprawujących władzę, a tym bardziej samego Stalina, który został już we współczesnej Rosji nazwany „efektywnym menedżerem". A tymczasem to głównie jego ograniczone horyzonty umysłowe (ładny eufemizm, prawda?) doprowadziły do ukraińskiej katastrofy.
Pod koniec lat 20. pod naciskiem Stalina zapada decyzja o „kolektywizacji wsi", czyli zapędzeniu chłopów do kołchozów. Wszelkie sprzeciwy, zwracanie uwagi na tworzenie sobie samemu niepotrzebnych trudności gospodarczych zostaje zakwalifikowane jako działalność rozłamowa (w rządzącej partii), spisek, a w konsekwencji „działalność agenturalna" (jak w przypadku Nikołaja Bucharina, który zamiast tworzenia kołchozów doradzał podniesienie cen skupu zbóż). Według oficjalnej wykładni skołchozowana wieś miała dać więcej zboża, a to było potrzebne na eksport. W zamian kupowano wszystko, co było potrzebne do industrializacji kraju. Ogromna machina bolszewickiej władzy i tłumy spragnionych jakiegokolwiek działania aktywistów ruszyły na wieś nieść postęp i zwalczać ciemnotę.