Nagroda im. KOPPNSZZ„S”LW

Najpierw myślałam, że to dowcip, potem, że czarna antyrządowa propaganda, a potem przeczytałam w komunikacie MSZ, że rzeczywiście została ogłoszona Nagroda Solidarności, którą ma dostać „osoba, która kierując się zasadami solidarności, przyczyniła się do szerzenia demokracji".

Publikacja: 01.02.2014 12:00

Irena Lasota

Irena Lasota

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski

Nagroda zostanie przyznana 4 czerwca, w 25. rocznicę pierwszej tury częściowo wolnych i demokratycznych wyborów. Druga tura, która miała miejsce dwa tygodnie później, łamała wprawdzie umowy Okrągłego Stołu i wprowadzała do Sejmu tylnymi drzwiami komunistów, wyeliminowanych z listy krajowej, ale bardziej jednak niż pierwsza oddawała atmosferę umowy między PZPR-em i okrągłostołowcami.

Trzeba pamiętać, że choć mówi się o „zwycięstwie »Solidarności«" 4 czerwca, to „S" była już odstawiona na boczny tor, a wyborami kierował, powołany, by ją zastąpić – tzw. Komitet Obywatelski nazwany w grudniu 1988 roku, o czym wielu jej członków wstydzi się pamiętać Komitetem Obywatelskim przy Przewodniczącym NSZZ „Solidarność" Lechu Wałęsie (w skrócie właśnie KOPPNSZZ„S"LW).

To właśnie KOPPNSZZ„S"LW wygrał wybory i to jego nazwę powinna nosić nagroda.

Komitet Obywatelski, jakiekolwiek by były jego zasługi dla przyszłej demokracji w Polsce, był jednak złamaniem demokracji poprzedniej, prawdziwej i bezpośredniej, jaką była pierwsza „Solidarność". Prosto mówiąc, powołanie KO pozwalało wyeliminować z życia politycznego osoby niewygodne dla przyszłego układu, a które znajdowały się we władzach związku. Co gorsza, wznowiło to panujący do dziś komunistyczny zwyczaj powoływania, dokooptowywania, nominowania – zamiast wybierania, które było jednym z najważniejszych zwycięstw lat 1980–1981.

Umowy Okrągłego Stołu zapoczątkowały rzeczywiście nową erę, ale ich wynikiem był również wybór generała Jaruzelskiego na prezydenta i miękkie lądowanie komunistów, z czego niekoniecznie trzeba być dumnym.

Komuniści lądowali – o czym też się często pisze – z pieniędzmi, z milionami złotych, rubli i dolarów, które mogli inwestować i rozmnażać bez żadnego dla siebie uszczerbku.

Wśród tych pieniędzy były też pieniądze „Solidarności". Zrabowane po 13 grudnia 1981 i zabierane przez cały okres, aż do sławnego 4 czerwca, a może nawet i później. „Milion dolarów" brzmiało zawsze magicznie, lepiej nawet niż milion funtów brytyjskich, a dziś, moim zdaniem, też brzmi lepiej niż milion euro.

Jerzy Milewski, jedyny namaszczony przez Lecha Wałęsę i jego doradców przedstawiciel NSZZ „Solidarność" za granicami PRL (co do którego istnieje zmowa milczenia, żeby o nim nie pisać, mimo że pełnił tyle ważnych funkcji, między innymi szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego u dwóch prezydentów: Wałęsy i Kwaśniewskiego), miał w grudniu 1981 obsesję znalezienia miliona dolarów, który podobno był schowany w Waszyngtonie przez CIA, a może przez AFL-CIO. Milewski dostawał potem (jako biuro zagraniczne NSZZ „S") wielokrotność tej sumy, ale okrągły milion to jednak coś innego i w końcu Kongres USA przyznał „Solidarności" w lipcu 1987 roku cały milion, z którym nie bardzo wiadomo, co się stało, tak jak zresztą z milionami, które szły do „S" za pośrednictwem Milewskiego w Brukseli.

W ogóle tak się składa, że z pieniędzmi, którym wtóruje słowo „solidarność", jest zwykle bardzo zabawnie. W tym samym czasie, kiedy MSZ zawiadomiło Polskę i świat, że zwróciło się do „ważnych osób z dziedziny walki o prawa człowieka i demokrację, w tym dwóch Polaków Lecha Wałęsy i Zbigniewa Bujaka, jako do nominatorów do nagrody", prezes Stowarzyszenia Wolnego Słowa Wojciech Borowik wystosował publiczny, dramatyczny apel o zbiórkę pieniędzy właśnie dla Zbigniewa Bujaka, żeby mógł pojechać na Ukrainę doradzać Ukraińcom. Bilet powrotny do Kijowa to około 500 złotych.

Ten sam prezes SWS apeluje regularnie, by albo się zrzucić, albo prywatnie, albo prawnie, na działaczy „S", którzy żyją w biedzie. Namawiam Cię dziś publicznie, Wojtku, żebyś teraz zaczął akcję „Pierwszy milion euro dla osób, które kierując się zasadami solidarności, przyczyniły się do szerzenia demokracji w Polsce w latach 1980–1989, czyli właśnie tych, którzy tracili pracę, byli więzieni, dyskryminowani i cierpieli, żeby właśnie demokracja zapanowała w Polsce".

Wedle komunikatu MSZ różni dobrani ludzie będą nominować do Nagrody Solidarności, ale „decyzję podejmie Rada Fundacji Solidarności Międzynarodowej".

A co to za fundacja, można się spytać. Skąd się wzięła? Co ma wspólnego z NSZZ „Solidarność"? Skąd ma pieniądze? Publiczne? Europejskie? Amerykańskie? Na co wydaje pieniądze? Kim są ludzie stojący na jej czele? W każdym normalnym kraju fundacja przyznająca tak wielką nagrodę, która „ma też służyć wzmocnieniu wizerunku Polski jako kraju zaangażowanego w działania na rzecz propagowania, umacniania oraz obrony wartości demokratycznych na świecie", wzbudziłaby zainteresowanie dziennikarzy. Ale nie w Polsce.

Plus Minus
Goście na swoim pogrzebie. Co czują i mówią piłkarze po porażce w finale Ligi Mistrzów?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao S.A. uruchomił nową usługę doradztwa inwestycyjnego
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Postulaty Ostatniego Pokolenia są absurdalne
Plus Minus
Kataryna: Gotowi wymienić całą klasę polityczną?
Plus Minus
Były szef MSWiA: Jak zorganizowano akcję wykluczenia kandydata na prezydenta
Materiał Promocyjny
Cyberprzestępczy biznes coraz bardziej profesjonalny. Jak ochronić firmę
Plus Minus
Irena Lasota: Donald Trump. Nasz prezydent czy nasz król
Materiał Promocyjny
Pogodny dzień. Wiatr we włosach. Dookoła woda po horyzont