Epitafium dla inteligenta

Niby od lat pracuję w telewizji, a jednak wciąż bardzo lubię radio. Tak już mam. Mały odbiornik towarzyszy mi i mojej rodzinie właściwie w każdym zakątku mieszkania.

Publikacja: 08.02.2014 14:00

Krzysztof Ziemiec

Krzysztof Ziemiec

Foto: Fotorzepa/Rafał Guz

Red

Nawet dzieci nie wyobrażają już sobie śniadania bez radiowych wiadomości, podawanej regularnie godziny, mniej lub bardziej celnych i dowcipnych słów prowadzącego. No i oczywiście muzyki. Ale jeśli słucha się „odpowiedniego" radia, to można usłyszeć tam nie tylko najnowsze hity, ale też i zwyczajne piosenki. Tzn. takie utwory, gdzie muzyka jest naprawdę skomponowana i stanowi całość z napisanym przez fachowca niebanalnym tekstem.

Taka uczta spotkała mnie kilka dni temu, kiedy o poranku usłyszałem temat przewodni z serialu „Droga" w wykonaniu Wojciecha Młynarskiego. Tak – uczta, bo po pierwsze takie piosenki w mediach dziś to ewenement, a po drugie mimo upływu lat ani piosenka, ani jej słowa absolutnie nie straciły na znaczeniu i aktualności. Utwór tak mnie wciągnął, że mało brakowało, a spóźniłbym się do pracy, bo czekałem, aż wybrzmi ostatnia nuta. Słowa piosenki krążyły w głowie i uporczywie wracało pytanie: dlaczego dziś już nikt nie nagrywa takich piosenek? Dlaczego w radiu czy telewizji tak mało takich wspaniałych wykonawców? Dlaczego tego typu muzyki – podobno – chce słuchać już  tylko „nisza"? Dlaczego kiedyś niemal cała Polska zachwycała się tego typu utworami, przeżywała festiwal w Opolu i co tydzień śmiała się z programów Kabaretu Starszych Panów?

A dziś? W czasach, kiedy rządzi „plejlista" i „tokszoł", warto postawić pochodzące z innej piosenki pytanie: „co się stało z naszą klasą"? Mówiąc wprost: to pytanie o istnienie w Polsce inteligencji. Czy ta do niedawna istotna warstwa społeczna (która przez lata zastępowała w Polsce mieszczaństwo, niemające sił i możliwości, aby się rozwinąć, jak na Zachodzie) umarła, czy jeszcze żyje, ale już tylko w jakimś rezerwacie?

Nawet dwie dekady temu w każdym szanującym się domu stał adapter (zwany też gramofonem), a na półkach pyszniły się cudem kupione i wystane w kolejkach płyty czy książki. Na ścianach cudem ocalone zdjęcia rodzinne w odcieniu sepii i oprawione w ramki marne reprodukcje mistrzów malarstwa. To był niezbędnik i kod kulturowy ówczesnego inteligenta. Warstwy społecznej (czy może lepiej: grupy) w miarę, bo niekoniecznie uniwersytecko, wykształconych ludzi, do której aspirowała znaczna część  narodu. Dosłownie, bo pamiętam, jak w latach 70. mieszkający w tym samym bloku co ja robotnik, choć może nie czytał Mrożka, to nawet do pracy przy taśmie w FSO chodził ubrany w garnitur!

Dziś, co jest widoczne dla każdego myślącego i obserwującego  świat człowieka, równamy tylko w dół. Ton nadają głównie ci, którzy z gam znają tylko szeroką gamę uroków życia, jakie daje wypchany portfel.

Choć nie od samego początku po 1989 roku tak było. Co prawda polska inteligencja wyszła najpierw mocno przetrzebiona z wojennej zawieruchy, potem złamano jej kręgosłup w czasach stalinowskich, a w stanie wojennym została wykorzystana jak dziwka... Mimo to w latach peerelowskiej beznadziei i szarzyzny polski inteligent potrafił zachować szacunek dla innych i dla samego siebie. Był gotowy nieść pomoc, prowadzić edukację obywatelską, historyczną i patriotyczną. Przekazywać rodakom pryncypia, które pomogły narodowi przetrwać najtrudniejsze chwile. Dzięki temu w okres zmian po komunizmie Polacy wchodzili, a może raczej byli wprowadzeni, właśnie przez grupę inteligentów wywodzących się z różnych środowisk, którzy byli świadomi depozytu, jaki przekazali im przodkowie.

Zmiany, jakie zaszły w Polsce po 1989 roku, szczególnie te dotyczące gospodarki, siłą rzeczy wymusiły na wszystkich nas – także na inteligencji – zmianę taktyki i sposobu działania. Nie znaczy oczywiście, że inteligencja przestała się od razu liczyć. Wystarczy przypomnieć, jak wyglądały dwie pierwsze kadencje Sejmu i Senatu i ilu ludzi należących do inteligencji zasiadało w ławach parlamentu.

W nowych czasach pierwszy cios zadała inteligencji „tymińszczyzna" – gdy na pozór wykształceni ludzie ulegli mirażom. Drugim ciosem, zupełnie absurdalnym, był podział na niby wywodzących się z inteligencji zwolenników Tadeusza Mazowieckiego i „troglodytów" popierających Wałęsę.

Jednak największym uderzeniem w inteligencję był – paradoksalnie – rozkwit wolnego rynku, który dał Polakom możliwość zaspokojenia skrywanych przez lata aspiracji. Polska zalana została przez nowobogackich dorobkiewiczów. W nowych czasach  ton zaczął nadawać ktoś, kto jeszcze kilka lat wcześniej był nieco pogardliwie nazywany badylarzem czy prywaciarzem. Teraz stał się wzorem Polaka nowych czasów.

Wydając przedostatnie tchnienie, inteligencja rozpaczliwie próbowała przystąpić do nowej „elity", czyli do tak zwanej klasy średniej. Zapisy do tej wyższej kasty prowadziły nawet ówczesne gazety! I pamiętam, że kilku znajomych naprawdę wypełniało takie kupony i je wysyłało! Ale ponieważ trzeba było się wylegitymować miesięcznymi zarobkami na poziomie minimum 2,5 tys. złotych, więc dla prawdziwego (czyli mocno zubożałego w tej nowej Polsce) inteligenta, bariera była nie do przeskoczenia.

Ostatnim gwoździem do trumny było chyba przystąpienie części tej warstwy do grona wykształciuchów. Niezrozumienie znaczenia tego słowa dowiodło, że inteligencja przestała już być inteligentna.

A dziś? Czy ktoś jeszcze pamięta, że był kiedyś inteligentem? Albo, jeśli jest na to za młody, to czy wie, że wywodzi się z inteligenckiej rodziny? Czy ma to dla kogoś jakiekolwiek znaczenie? W czasach kiedy niemal wszystko spsiało, spsiali też i dawni inteligenci. Zazwyczaj ekonomicznie. Ale gorzej, jeśli jest to zubożenie duchowe i intelektualne, bo to bardziej boli.

Nie wiem sam, czy inteligencja  jest dziś Polsce potrzebna. Ale jakoś mi jej żal.

Nawet dzieci nie wyobrażają już sobie śniadania bez radiowych wiadomości, podawanej regularnie godziny, mniej lub bardziej celnych i dowcipnych słów prowadzącego. No i oczywiście muzyki. Ale jeśli słucha się „odpowiedniego" radia, to można usłyszeć tam nie tylko najnowsze hity, ale też i zwyczajne piosenki. Tzn. takie utwory, gdzie muzyka jest naprawdę skomponowana i stanowi całość z napisanym przez fachowca niebanalnym tekstem.

Taka uczta spotkała mnie kilka dni temu, kiedy o poranku usłyszałem temat przewodni z serialu „Droga" w wykonaniu Wojciecha Młynarskiego. Tak – uczta, bo po pierwsze takie piosenki w mediach dziś to ewenement, a po drugie mimo upływu lat ani piosenka, ani jej słowa absolutnie nie straciły na znaczeniu i aktualności. Utwór tak mnie wciągnął, że mało brakowało, a spóźniłbym się do pracy, bo czekałem, aż wybrzmi ostatnia nuta. Słowa piosenki krążyły w głowie i uporczywie wracało pytanie: dlaczego dziś już nikt nie nagrywa takich piosenek? Dlaczego w radiu czy telewizji tak mało takich wspaniałych wykonawców? Dlaczego tego typu muzyki – podobno – chce słuchać już  tylko „nisza"? Dlaczego kiedyś niemal cała Polska zachwycała się tego typu utworami, przeżywała festiwal w Opolu i co tydzień śmiała się z programów Kabaretu Starszych Panów?

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy