Medialna Wunderwaffe

Nowe kremlowskie ugrupowanie nazywa się Russia Today, ma dwa i pół tysiąca pracowników i budżet w wysokości 400 milionów dolarów. Czy to wystarczy do wygrania wojny informacyjnej?

Publikacja: 21.03.2014 23:51

„Nie posiadać takiego kanału telewizyjnego to tak, jak nie posiadać ministerstwa obrony, rozumiecie? – wyjaśniła w krótkich żołnierskich słowach szefowa rosyjskiej anglojęzycznej telewizji Russia Today Margarita Simonian. – Kiedy wojny nie ma, to wydaje się, że takie ministerstwo jest niepotrzebne. Ale, do diabła, jak jest wojna, to robi się naprawdę nieciekawie. Przecież nie można tworzyć armii na tydzień przed wybuchem walk!".

Rosyjska armia telewizyjna ma już dziewięć lat. Teraz liczy 2500 pracowników, ma własne studia w Moskwie i Waszyngtonie i roczny budżet w wysokości 400 milionów dolarów (za 2013 rok). Nadaje przez satelity i w sieciach kablowych w trzech językach: angielskim, arabskim i hiszpańskim. W sumie mogłoby ją oglądać jednocześnie ponad 640 milionów ludzi na całym świecie. Oczywiście, tyle naraz nie ogląda, bo nawet nie wie, że jest taka telewizja. Ale w internecie zaczynają być poza konkurencją. Dwa lata temu własny kanał Russia Today na YouTube przekroczył miliard (!) odsłon. Wydarzenie było tej rangi, że Simonian gratulował osobiście wiceprezes Google'a (do którego należy YouTube).

Skromne początki

Tak powinna się zaczynać każda porządna bajka, również ta o sukcesie telewizji. Ale początki nie były skromne, wręcz przeciwnie. Początkiem była polityczna decyzja ówczesnego prezydenta Władimira Putina – podjęta jeszcze na przełomie 2004 i 2005 roku – że należy jakoś polepszyć wizerunek Rosji za granicą. Wojna w Czeczenii została faktycznie zakończona, a Kreml zaczęła zalewać fala petrorubli, dzięki czemu zaczął odczuwać siłę swoich pieniędzy. A tymczasem z badań socjologicznych w USA, jakie w tym czasie zamówili Rosjanie, wynikało, że ich kraj kojarzy się przede wszystkim ze śniegiem, mrozem, wódką i wojną. Najmniej respondentów skojarzyło kraj Puszkina i Czechowa z wielką rosyjską kulturą.

Oczywiście, nieznajomość rosyjskiej kultury była nieprzyjemna, ale Kreml postanowił wydać najpierw dziesiątki, a potem setki milionów dolarów wcale nie na jej promowanie. Od początku stawiano sobie za cel „przedstawiać rosyjski punkt widzenia na wydarzenia na świecie oraz prawdziwy obraz wydarzeń w Rosji". Według bowiem głębokiego przekonania rosyjskich liderów zachodnie media kłamały i kłamią, pisząc o tym, co się dzieje w Rosji.

Początkowo jednak Kreml nie mógł się zdecydować, co robić, zajął się więc kilkoma pomysłami naraz. Zaczęto wydawać „Russia Profile" mający dostarczać informacji anglojęzycznej publiczności w samej Rosji oraz zachodnim ekspertom. Wtedy też zainaugurowano doroczne spotkania Klubu Wałdajskiego; zachodni dziennikarze, politolodzy i „rosjoznawcy" spotykają się tam z rosyjskimi politykami i najważniejszymi ekspertami.

Do tzw. inowieszczania (czyli nadawania za granicę w innych językach) początkowo odnoszono się niechętnie. Ekipa Putina ledwo co spacyfikowała rosyjskie media i nie lubiła ich. A ponadto doświadczenia z takiej działalności w czasach radzieckich były zniechęcające: wydawano na nią ogromne pieniądze, a wpływ na zagraniczną opinię publiczną był prawie żaden. W dodatku towarzyszyły temu nieprzyjemne wpadki. W latach 80. jeden z dziennikarzy anglojęzycznej redakcji rosyjskiego radia Władimir Danczew w swoich audycjach wstawiał krótkie, zawoalowane komentarze krytykujące radziecką interwencję w Afganistanie. KGB połapało się, dopiero gdy na dziwne wypowiedzi zwróciła uwagę BBC. Danczewa zesłano do szpitala psychiatrycznego w Taszkiencie.

Zazdrość wobec CNN czy BBC okazała się jednak silniejsza od wątpliwości. Tym bardziej że za utworzeniem własnej telewizji satelitarnej lobbowali ludzie z najbliższego otoczenia Putina: ówczesny doradca ds. prasy Michaił Lesin (zasłużony już rozbiciem holdingu niezależnych mediów należącego do Władimira Gusinskiego) i sekretarz prasowy prezydenta Aleksiej Gromow. Lesin powiedział wprost: „Musimy propagować swoje osiągnięcie, bo inaczej cały czas będziemy wyglądali jak głupie niedźwiedzie".

Debiut z potknięciem

Były też rozmowy z innymi" – przyznała po latach szefowa RT Margarita Simonian, ale nie chciała powiedzieć z kim. Można ją zrozumieć. Początkowo telewizja Russia Today tworzona była na bazie jednej z dwóch państwowych rosyjskich agencji prasowych RIA Novosti. Ta zaś (jak i jej poprzedniczka APN) była przykrywką dla działalności szpiegowskiej za granicą. W jej budynku zresztą telewizja miała swoją pierwszą siedzibę. Przy takim wsparciu przedsięwzięcie musiało się udać. Ale...

Nadawanie Russia Today zaczęła w grudniu 2005 roku – by przerwać je po trzech dniach. „Nasza telewizja, choć nadaje po angielsku, jest rosyjska" –  tłumaczył  ówczesny dyrektor generalny Russia Today Siergiej Frołow. Speszony przyznał w końcu, że nie wie, co się zepsuło, ale już się samo naprawiło i znów można nadawać.

Od początku szefowie telewizji starali się zatrudniać anglosaskich prowadzących: dziennikarze na wizji musieli mówić po angielsku bez zarzutu. O dziwo, nie brakowało chętnych. Nie odstraszał ich nawet jasno wyrażony cel całego przedsięwzięcia, czyli propagowanie rosyjskiej wizji świata. Simonian udało się podkupić jednego z prowadzących z brytyjskiej SkyNews Kevina Owena. Już w 2008 roku Kevin dostał rosyjską nagrodę telewizyjną dla najlepszego prowadzącego. Paradoks polega na tym, że mało kto go w Rosji widział, a i sam dziennikarz nie mówił po rosyjsku.

Zachodni dziennikarze od razu zarzucili swym kolegom w RT, że uprawiają propagandę, a nie dziennikarstwo, i są ręcznie sterowani. Ci, co oczywiste, zaprzeczali temu. Ale sam Owen, trochę jakby się usprawiedliwiając, przyznał: „Owszem, jest z tym pewien kłopot. Kiedy pracujesz w kraju mówiącym innym językiem, musisz liczyć przede wszystkim na swoich kolegów. Nie jesteś w stanie samodzielnie ocenić informacji, które pojawiają się w agencjach, a z których tworzymy tematy przedstawiane na antenie. Dlatego musisz liczyć na innych ludzi".

Szefostwo telewizji przez cały czas zaprzecza, by Kreml w jakikolwiek sposób wpływał na treść programów. „W żadnym razie nie ma mowy o totalnej kontroli tego, co nadajemy" – mówił Frołow. Z kolei Simonian uważa, że „ludzie, którzy mogliby ingerować w program, w rzeczywistości chronią nas przed takimi ingerencjami". „A możesz powiedzieć, co to za ludzie?" – zapytał dziennikarz. „Nie mogę".

W każdym razie muszą to być nie byle jacy protektorzy. Sam Putin kilkakrotnie odrzucał propozycję obcięcia budżetu telewizji; wręcz przeciwnie – będąc premierem, dodawał jej pieniędzy, mimo że wtedy właśnie wybuchł światowy kryzys.

Pieniądze napływały również mimo początkowych porażek samej Russia Today. W niczym nie pomogła ona w trakcie wojny z Gruzją, a nawet sama dostarczyła kłopotów. Wtedy to trzasnął drzwiami pierwszy zatrudniony przez nią zachodni dziennikarz William Dunbar, oskarżając szefostwo kanału, że każe kłamać na wizji. Poszło o rosyjski atak na gruzińskie miasto Gori, o którym nie wolno było informować.

Ale propagandowa przegrana w 2008 roku nie doprowadziła do upadku kanału – wręcz przeciwnie. Postanowiono jednak całkowicie zmienić jego profil. Od tej chwili „propagowanie rosyjskiej wizji świata i wspieranie polityki zagranicznej" zeszło na dalszy plan. Co za tym idzie, informacje z samej Rosji zaczęły się pojawiać rzadziej i na mniej eksponowanych miejscach. Szefowa telewizji przestała się już powoływać na przykład BBC, która wprost informuje, że chce propagować „brytyjskie wartości na świecie". Simonian z pewną niechęcią przyznała w jednym z wywiadów, że nie wie, co to są „rosyjskie wartości", i dlatego nie będzie ich propagować.

Wierna Ormianka

Sama Simonian zresztą zaczęła popadać w coś w rodzaju schizofrenii. Z jednej strony przedstawiała się jako gorąca patriotka rosyjska, która nie może znieść, że jej kraj nie jest przez Zachód traktowany jak równorzędny partner. W krytyce rosyjskiej opozycji posuwała się nawet do chwytów rodem z radzieckiej propagandy. „Z tego, co mi wiadomo, to nazista i prowokator, który wszystkimi siłami chce rozbić mój kraj" – wygłosiła opinię o działaczu opozycji, blogerze Aleksieju Nawalnym, zwalczającym korupcję.

Z drugiej strony mało znana wcześniej dziennikarka z prowincji zaczęła w różnych wywiadach opowiadać o sobie. Obraz jej Rosji okazał się przerażający. Pochodząca z ormiańskiej rodziny (choć „beznadziejnie zrusyfikowana", nie zna nawet ojczystego języka), była dyskryminowana już w szkole właśnie z powodu pochodzenia. Dwukrotnie odbierano jej nagrody na konkursach za „nierosyjskie brzmienie nazwiska". Pod koniec lat 90. jej pochodzenie i smagła twarz omal nie stały się przyczyną tragedii. W Moskwie w czasie jednego z „alarmów antyterrorystycznych" (czyli polowań na uchodźców z Kaukazu) milicja aresztowała ją przy wejściu do stacji metra, gdzie czekała na swoją krewną. Wrzucono ją do „budy" i zaczęto wozić po mieście. Gdy tłumaczyła, że jest dziennikarką, milicjanci zaczęli wrzeszczeć: „Znamy cię, od pięciu lat stoisz na tym rogu! Teraz pojedziemy na komisariat i tam cię przelecimy »w kolejarza«!". Na szczęście, choć przerażona, odnalazła w końcu w torbie zaświadczenie z administracji Kraju Krasnodarskiego (gdzie mieszkała). Milicjanci od razu zaprosili ją na komisariat... by zrobiła reportaż.

Mimo to nie próbuje zmienić swego kraju, za to siły i niebagatelny talent poświęca zwalczaniu Zachodu, a przed wszystkim USA.

„Iluż na świecie jest ludzi, którzy interesują się Rosją na tyle, by codziennie oglądać informacje o niej, nie znając przy tym rosyjskiego? 5–10 tysięcy? To przecież śmieszne, to jakaś garstka. Nie wolno tracić tyle wysiłku i pieniędzy, by coś opowiadać takiej grupce" – tłumaczyła zmianę profilu  stacji.

Jak jednak pogodzić nowy tryb działania z prowadzeniem prorosyjskiej propagandy, bo przecież z tego nikt nie zamierzał rezygnować? Tęgie mózgi wymyśliły RT prawie od nowa. „Zrozumieliśmy, że jedynym sposobem dotarcia do szerokiego kręgu odbiorców jest opowiadanie im o nich samych, ale w sposób, w jaki nikt inny tego nie robi. A w krytycznych momentach, kiedy trzeba i kiedy to jest ważne, opowiadać im o Rosji, by przekazać im prawdę" – wspomina Simonian.

Za słowami poszły czyny. Przede wszystkim zmieniono nazwę telewizji z Russia Today na obojętne emocjonalnie RT. Potem zaczęto inaczej pokazywać świat. W czasie konfliktu w Libii, gdy inne telewizje informowały o zestrzeleniu natowskiego drona, RT mówiła o zbombardowaniu przez NATO schronu, w którym zginęło 13 osób. W samych Stanach jedną ze „story" stała się historia amerykańskiej żołnierki (matki trójki dzieci), która zdezerterowała do Kanady, by nie jechać na wojnę do Iraku. Amerykańskie „stories" sypały się jedna za drugą, aż w końcu w Moskwie zaczęto się dopytywać: „Margarita, za co ty tak nienawidzisz Ameryki?". „Ja nienawidzę ich hipokryzji!".

RT przestała bronić Rosji, za to zaczęła atakować USA. W 2010 roku telewizja otworzyła własne studio w Waszyngtonie (RT America). I znów, o dziwo, szybko znalazła chętnych do występowania w nim. Amerykańscy medioznawcy co prawdą wytykają, że do telewizji chodzą „drugorzędni eksperci", ale jednak chodzą. Czas antenowy wypełniają różni dziwni ludzie: uważający, że w zamach na World Trade Center zamieszany jest rząd amerykański; że Izrael rządzi amerykańską polityką (RT jak ognia unika antysemitów, ale krytykowanie Izraela to co innego); twierdzących, że światem nie rządzi wcale Izrael, ale „Grupa Bilderberg"; że światem wcale nie rządzi „Grupa Bilderberg", lecz „Komisja Trójstronna"; albo że wszystkim w USA rządzą korporacje i w kraju nie ma demokracji.

Jak zdemaskować ?spiski i Stany

Rosyjska telewizja trafiła w dziesiątkę. Wraz z globalizacją, coraz trudniejszą do ogarnięcia przez przeciętnego telewidza, rodzą się różne teorie, mniej lub bardziej spiskowe. A rozwój internetu sprawił, że błyskawicznie się rozprzestrzeniają. Mainstreamowe media o nich nie mówią, uważając je za śmieszne, co tylko przysparza zwolenników teoriom głoszącym, że media są cenzurowane i dlatego milczą. W taką lukę wpasowała się RT. „Telewizja ma dość solidne audytorium w USA, tam oglądają ją lewacy i wszelkiej maści aktywiści »zwalczający system«" – podsumował jeden z rosyjskich dziennikarzy.

„Pozycjonujemy się jako kanał, który z założenia przeciwstawia się mainstreamowym mediom we wszystkim; 90 proc. tematów, które poruszamy, w ogóle nie ma związków z Rosją" – mówi Simonian. RT jako pierwsza spośród kanałów telewizyjnych użyła też na wielką skalę nowych możliwości technicznych. Jak przyznał jeden z dziennikarzy, w czasie konfliktu w Libii 90 proc. informacji i materiałów na wizji pochodziło z Twittera i YouTube. Ale tak działo się tylko w przypadku Libii: przez cały czas wojny domowej w Syrii RT zachowuje wstrzemięźliwość. Z nie do końca jasnych przyczyn z arabskojęzycznego kanału telewizji w trakcie tego konfliktu zwolniono około 150 osób. O czystce zrobiło się głośno, bo część zwolnionych napisała list do prezydenta Putina, oskarżając szefostwo telewizji, że „przyjmują do pracy ludzi bez kwalifikacji, za to po złożeniu wiernopoddańczych hołdów".

Los sprzyjał RT: gdy rozwijała swe studio w USA, zaczął się ruch Occupy Wall Street. Rosjanie pierwsi zaczęli o nim informować, za co zostali nominowani do nagrody Emmy. W telewizji pojawili się też aktywiści tego ruchu, z czasem prowadzący własne programy, wśród nich Abby Martin (również przekonana o tym, że amerykański rząd był zamieszany w zamachy na WTC). Po dwóch latach doznała olśnienia i 5 marca na wizji zaprotestowała przeciw rosyjskiej interwencji na Ukrainie. Gdy przychodziła do pracy w RT, ani jej, ani innym nie przeszkadzało, że zostali redakcyjnymi kolegami na przykład Katii Zatuliwietier, która była rosyjskim szpiegiem w Londynie. Dzięki swemu kochankowi, deputowanemu Izby Gmin, wydostawała poufne brytyjskie dokumenty. W marcu 2011 roku przyjęto ją do RT: znajomość języka i kraju okazała się nie do pogardzenia.

Rosyjska telewizja zaczęła niepokoić Amerykanów: z badań wynikało, że jest drugim najchętniej oglądanym kanałem zagranicznej telewizji (po BBC) w federalnym Dystrykcie Kolumbia obejmującym Waszyngton. W końcu Walter Isaacson (były dyrektor CNN, a obecnie szef agencji federalnej, któremu podlegają państwowe media amerykańskie) powiedział, że RT to groźny wróg. Ówczesna sekretarz stanu Hillary Clinton zażądała zwiększenia budżetów amerykańskich mediów nadających za granicę. „To było wspaniałe, nic mnie tak nie ucieszyło" – skomentowała Simonian wypowiedź Isaacsona.

Oporni Amerykanie

Dobra passa nie może trwać wiecznie. RT udało się co prawda porozumieć z popularnym założycielem WikiLeaks Julianem Assange'em, który nagrał dla nich serię wywiadów. Ale gdy Simonian ogłosiła, że ma „nowego prowadzącego", a jest nim nie kto inny, lecz legenda amerykańskiego dziennikarstwa Larry King, ten ostatni żachnął się ostro. Okazało się, że RT kupiła po prostu prawa do jego programów, nie ma mowy o żadnym zatrudnieniu.

Na to wszystko nałożył się konflikt Rosji z Ukrainą. „Broń informacyjna oczywiście jest wykorzystywana w chwilach krytycznych, a wojna to zawsze taka chwila, jasne? Dlatego jest wojną" – mówiła kilka lat temu Simonian. Teraz strzelba wisząca na ścianie od czasu wojny z Gruzją zaczęła strzelać, a pierwszymi jej ofiarami stali się amerykańscy dziennikarze zatrudnieni w rosyjskiej telewizji: wspomniana już Abby Martin i Liza Wahl, która również na antenie potępiła rosyjską interwencję na Ukrainie.

Jednocześnie na początku marca nieznani hakerzy zaatakowali internetowe strony telewizji, udowadniając jej, że nie jest aż tak technologicznie sprawna,  jak sama o sobie zwykła sądzić. Do tytułów wiadomości dodano słowo „nazi", dzięki czemu można było czytać wiadomości w rodzaju: „Prezydent Putin zapowiedział wsparcie nazistowskich manifestantów na Krymie".

Z kolei w samej Moskwie szefostwo RT było ostro krytykowane przez niezależne media za ignorowanie działań opozycji i jej marszów przeciwko wojnie. Za to wiece zwoływane w Moskwie przez władze przedstawiano na antenie jako „spontaniczne poparcie rosyjskojęzycznych mieszkańców Ukrainy".

Jednak czas konfliktu z Ukrainą pokazał również, że rosyjska telewizja, choć denerwująca, ma dość ograniczony wpływ na swych widzów. Według badań socjologicznych w USA, gdzie działa najintensywniej, przytłaczająca większość mieszkańców domaga się wprowadzenia sankcji wobec Rosji. Natomiast większość Niemców (niemających dostępu do RT, bo nie nadaje ona po niemiecku) sprzeciwia się takim sankcjom. Po co zatem utrzymywać telewizję kosztującą blisko pół miliarda dolarów rocznie?

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy