W.G. Sebald. Moralny kręgosłup literatury

Dzieła W.G. Sebalda, kandydata do literackiego Nobla, ukazują się w Ossolineum w przekładzie Małgorzaty Łukasiewicz. Teatralna premiera „Austerlitz" w inscenizacji Krystiana Lupy odbyła się w tym tygodniu w Wilnie.

Publikacja: 25.09.2020 18:00

W.G. Sebald. Moralny kręgosłup literatury

Foto: AFP

Pisząc o twórczości Sebalda (1944–2001), trzeba szczególnie uważać, by nie stwierdzić czegoś nazbyt jednoznacznie. Nie tylko dlatego, że łatwo osunąć się w banał i ograniczyć bogactwo pozornie tylko dokumentalnych, realistycznych, biograficznych dzieł niemieckiego pisarza. Arcymistrza prozy, erudyty w kwestii czasu – porównywanego do Marcela Prousta, znawcy historii sztuki i architektury z uwzględnieniem takich specjalizacji jak historia fortyfikacji, a także historii naturalnej. Przekonanego, że ludzkość, w tym głównie Europa, eksploatująca niszczycielsko kolonie, zasoby naturalne i zwierzęta, od dawna budowała fundamenty cywilizacji śmierci, którą zwieńczyły totalitaryzmy, II wojna światowa i Holokaust.

Opisanie ruinacji siedlisk śledzia w „Pierścieniach Saturna" oraz zestawienie zdjęcia tysięcy złowionych ryb z fotosem ofiar niemieckiego obozu koncentracyjnego szokuje, ale o terapię szokową Sebaldowi chodziło. W „Austerlitz", który jest podróżą do jądra Holokaustu, już na pierwszej stronie zderza obraz ogrodu zoologicznego i noktoramy z sąsiednią Centraal Station w Antwerpii. O tym symbolu kolonializmu, tak bardzo dziś piętnowanego belgijskiego króla Leopolda, Sebald napisał już w 2001 r., że „wykracza poza zasady czystej funkcjonalności". Znaczące jest to, co narrator powieści widzi – oczami wyobraźni – w halach dworca. To klatki z zamkniętymi w nich egzotycznymi zwierzętami. Choćby w czysto językowym aspekcie wywołują skojarzenie z czasem, gdy z dworców wywożono ludzi „bydlęcymi wagonami", i traktowano „jak zwierzęta", co poza grozą ludobójstwa wydobywa jednocześnie fatalny stosunek człowieka do zwierząt.

Podkreśla to fakt, że niektóre z nich w opisie Sebalda mają ludzkie cechy. Szop pracz chce się wydostać „z fałszywego świata, dokąd trafił poniekąd bez własnego udziału". Zwierzęta mają też badawcze spojrzenia, charakterystyczne dla tych filozofów i artystów, którzy opisują niszczycielską rolę naszej cywilizacji.

Intrygujący jest opis domu przyjaciela Austerlitza, zmienionego w coś na kształt muzeum historii naturalnej, gdzie studium o pochodzeniu człowieka pisał sam Charles Darwin. Niezwykle inteligentne papugi zawsze pamiętają porę, kiedy walijska gospodyni udaje się do kaplicy, by wtedy regularnie i z nienawiścią, „ścigać biedaczkę obraźliwym skrzekiem". Oczywiście, warto zapytać, czy Sebald opisuje kontrast między życiem chrześcijan a praktyką świętego Franciszka z Asyżu. Ale też, czy nie zapomina, że socjaldarwinizm, który legł u fundamentów totalitaryzmu, ostatecznie zdesakralizował człowieka, dopełniając katastrofy chrześcijaństwa i chrześcijan, którzy wcześniej na własne życzenie zaczęli przegrywać z hipokryzją.

Wojenna gospodarka

Jednoznaczności w opisie pozornie biograficzno-dokumentalnej prozy należy unikać również dlatego, że Sebald jest wybitnym uczniem Franza Kafki. Nie bez powodu w tomie „Opis nieszczęścia", złożonym z esejów poświęconym pisarzom, w rozdziale „Nieodkryta kraina", opisując dzieło Kafki, zaczyna od analizy „Zamku" i rozmowy między gospodynią karczmy a K., którzy tak pointują dialog:

„– Nie mówisz prawdy. Dlaczego nie mówisz prawdy?

– I ty nie mówisz prawdy".

Później czytamy zaś o wędrówce K. pod rękę z Barnabasem: „Szli, ale K. nie wiedział dokąd; nie mógł nic rozpoznać". Jesteśmy w świecie niejednoznacznym jak sen, a może nawet koszmar, gdzie nie wiadomo, co jest prawdą, kłamstwem, zmyśleniem, ułudą.

Sebald nie ogranicza się, rzecz jasna, do roli ucznia Kafki. Również dlatego, że dzieli go od autora „Zamku" doświadczenie dwóch wojen światowych i totalitaryzmów. Kafkę, w dużym uproszczeniu, można uznać za tego, który przeczuwał totalitarność jako sposób rządzenia światem, z nieodłącznym mu kłamstwem, nieprzejrzystością prawa i manipulacją służącą niszczeniu jednostki, tak jak w „Procesie". Sebald urodził się w Bawarii, dojrzewał po II wojnie światowej, wychowywany przez dziadka, bo jego ojciec, internowany przez aliantów, wrócił do domu w stopniu kapitana w 1947 r. Mając 17 lat, przyszły pisarz zaczął poznawać najnowszą historię Niemiec, jednak dopiero w Wielkiej Brytanii, gdzie jako dwudziestolatek wyjechał na studia, spotkał tych, którzy mieli być wymazani z powierzchni świata: Żydów. Coraz oczywistsze stawało się to, że żył w kraju podporządkowanym zmowie milczenia, a może raczej konspiracji milczenia, która pomija i wypiera niewygodne fakty.

– Moralny kręgosłup literatury opiera się na kwestii pamięci – mówił w wywiadzie dla „The Guardian" tuż przed śmiercią. – Wydaje mi się jasne, że ci, którzy nie mają pamięci, mogą bardziej liczyć na szczęśliwe życie. Ale od pamięci nie da się uciec. Nie pomoże makijaż psychologiczny. Zawsze będziemy oglądać się za siebie. Pamięć, nawet jeśli ją stłumisz, wróci i ukształtuje twoje życie. Bez wspomnień nie byłoby pisania: specyficzna waga, jaką obraz lub fraza musi przekazać czytelnikowi, może wynikać tylko z rzeczy zapamiętanych, ale nie tych z wczoraj, tylko z dawniejszych czasów.

Jednym z najbardziej porażających kłamstw, z jakimi się zetknął, był nazistowski film nakręcony w getcie w Terezinie pokazujący skazanych na śmierć Żydów, jakby żyli luksusowo na wolności, z dostępem do teatru, kina, koncertów. To kłamstwo przypomina w „Austerlitz" jako „akcję upiększającą". Całe powojenne Niemcy mógł uznać za „akcję upiększającą", dlatego manifestacyjnie zrezygnował z używania imion Winfried Georg – jako brzmiących nazbyt nazistowsko. W publikacjach i jako wykładowca Uniwersytetu Anglii Wschodniej w Norwich używał jedynie inicjałów W.G.

Rozgrywające się w Manchesterze, gdzie studiował, opowiadanie „Max Ferber" z tomu „Wyjechali" to jedna z wielu historii poświęconych Holokaustowi, który nie skończył się wraz II wojną światową. Sebald opisuje, jak nawet kilka dekad po wojnie jest on obciążeniem psychicznym dla rodzin ofiar, doprowadza do depresji, a nawet samobójstw. Znamienny jest podtytuł opowiadania „Dr Henry Selwyn": „Zniszczyć można wszystko oprócz wspomnień". Na torach kładzie się inny bohater „Wyjechali", Paul Bereyter, nauczyciel z niemiecko-żydowskiej rodziny, wykluczony z zawodu przez III Rzeszę przy milczeniu katolickich księży. Kłaniają się papugi skrzeczące na walijską gospodynię, która idzie do kaplicy.

Dla Bereytera Holokaust zaczął się od wyproszenia jego matki z kawiarni, gdzie jej widok miał razić „rdzennych Niemców". Już pierwsze antysemickie ekscesy spowodowały zawał ojca i niedługo potem śmierć matki po przejęciu majątku przez „aryjczyków".

W prozie Sebalda opis przejmowania żydowskiego majątku, wypracowanego przez pokolenia, to mocno eksponowany motyw, bo zazwyczaj aspekt ekonomiczny Holokaustu i ekspansji III Rzeszy przykrywany jest rasizmem i ideologicznym fanatyzmem. Tymczasem „rasa panów" to nie tylko mordercy, ale też złodzieje, którzy przebrani w kostiumy wielu formacji okradają swoje ofiary. Z majątku rodziny Maxa Ferbera pozostają tylko wspomnienia matki, która opisała rodzinne Steinach, lenno książąt-biskupów Wurzburga, gdzie już w XVII wieku dwie trzecie mieszkańców stanowiły żydowskie rodziny. Ich wielopokoleniowy dorobek jest przejmowany przez wyspecjalizowane przedsiębiorstwa, a wśród nich są getta, które dla Niemców były po prostu komercyjnymi spółkami, tak jak obozy koncentracyjne, „bez których nie mogła się obejść gospodarka wojenna".

W „Austerlitz" pada liczba siedmiuset pociągów, którymi wywożono do niemieckich mieszkań meble, obrazy i wyposażenie paryskich Żydów, ich zaś wysyłano do gazu.

Litewskie uśpienie

Książka „Austerlitz" to lauretka wielu prestiżowych nagród, Sebald miał też dzięki niej szansę na Nobla. Starszy mężczyzna rekonstruuje losy chłopca wysłanego z Pragi do Anglii, którym był on sam w wieku pięciu lat. Powieść zaadaptował na scenę Krystian Lupa. Sebald nie ukrywał, że na historię Austerlitza, tak jak wielu innych bohaterów, złożyły się biografie wielu żydowskich dzieci, zgodnie z zasadą, że by historia była prawdziwa, szczegóły mogą być wymyślone. Premiera spektaklu odbyła się w słynnym Teatrze Młodzieży 23 września.

Sądząc po tym, jaki nasz światowej sławy reżyser miał wpływ na popularyzację książek Thomasa Bernharda – wiele z inscenizacji gościło na najważniejszych festiwalach, również w Azji i obu Amerykach – można sądzić, że Sebald też zacznie docierać do czytelników poprzez teatr. Również jak autor eseju „Gdzie ciemność zaciska stryczek" o Bernhardzie, w którym uznaje go za spadkobiercę Kafki, opisującego ludzi władzy, którzy są tak samo przez nią uwięzieni jak ci, których uciskają. Tak samo potrzebujący wybawienia.

Jest punkt wspólny łączący Bernharda z Sebaldem w historii rodziny Austerlitza. To wydarzenia na Holdenplatz, kiedy Wiedeń złożył hołd Hitlerowi. Były tematem poprzedniego wileńskiego spektaklu Krystiana Lupy w Teatrze Narodowym, czyli „Placu Bohaterów" Bernharda.

– Valentinas Masalskis z roli bernhardowskiego profesora Schustera przeprowadza się z „Placu Bohaterów" do powieści Sebalda, bardzo często podejmując wspólne tropy – mówi mi Krystian Lupa. – Uznaliśmy, że nawet pewne wątki muzyczne powinny się powtarzać, bo „Austerlitz" jest kontynuacją „Placu Bohaterów", jednak nie wprost.

Na Instagramie reżyser zamieścił zdjęcia z żydowskiej dzielnicy w Wilnie, tam gdzie w czasie wojny było getto. Pytam, czy Litwa, z jej uwikłaniem w nazizm i nacjonalizm, jest adresem, który świadomie wybrał dla inscenizacji „Austerlitz". – Jak najbardziej – potwierdza Lupa. – Gest przyjęcia w swoje „ja" tego, który przez naszych rodziców, braci, sąsiadów został wykluczony i wciąż jest wykluczany, wiąże się z tym, że zaczynam ucieleśniać żydowskiego bohatera, empatycznie z nim współpodróżując. Podróżując do tych, którzy umarli lub zostali zamordowani w tajemniczy sposób.

Reżyser podkreśla, że nie ma wątpliwości, kto był katem, a kto ofiarą, kto budowniczym obozu, a kto więźniem. – A jednak pamiętam, że jeden z aktorów występujących w mojej wrocławskiej „Poczekalni 2.0", czyli Marcin Czarnik, który urodził się w Oświęcimiu, z myślą o spektaklu nakręcił film z monologiem o traumatycznej niemożności oddzielenia się od przeszłości swojego miasta, niezależnie od tego, jak rozdzielamy odpowiedzialność za jego historię i obóz koncentracyjny Auschwitz – mówi reżyser. – Na Litwie temat Holokaustu jest mniej rozliczony niż w Polsce. W Polsce są ludzie, którzy nie boją się podejmować mrocznych tematów i wydobywać ich na światło dzienne, dzięki czemu stają się one tematem dialogu albo sporu. Ale też pretekstem nienawiści przeciwników podejmowania takich tematów, bo wydaje mi się, że problem antysemityzmu czy teraz LGBT w podobny sposób rozpala nienawiść, która szuka swojego obiektu. Czasami jest bowiem tak, że najpierw rodzą się agresja i nienawiść, a dopiero potem powstają argumenty i motywy: szuka się kozła ofiarnego.

Zdaniem Lupy „w Polsce dzieje się to w sposób wybitnie irracjonalny i nie wiadomo, dokąd ta bitwa nas doprowadzi". – Natomiast na Litwie i w Austrii problem antysemityzmu i zaangażowania w Holokaust był wyciszany. Oczywiście, na Litwie głównym historycznym problemem był brak lub zagrożenie bytu litewskiej państwowości. Wyzwalając się z wieloletniej niewoli Związku Radzieckiego, Litwini jednoczyli się w akcie narodowowyzwoleńczym, podobnie jak było to w Polsce po I wojnie światowej. Radość z odzyskanej ojczyzny przyklepywała dla nich oboczne tematy. Dlatego problem antysemityzmu jest uśpiony. Tym ważniejsze jest, by w nim grzebać – tłumaczy reżyser.

Ale grzebać trzeba też w Sebaldzie. Kontrowersje wywołał tom „Wojna powietrzna i literatura" złożony z wykładów wygłoszonych w Zurichu. Z niespotykaną wcześniej u siebie furią lustrował niemieckich pisarzy za to, że nie potrafili w prawdziwy sposób opisać alianckich nalotów na ludność cywilną w Niemczech. Nie potrafił zachować bezstronności w ocenie reakcji aliantów na II wojnę światową, wywołaną przecież przez III Rzeszę przy akceptacji niemieckich cywili.

Argument o bezsensowności alianckich nalotów na niemieckie miasta – jeśli nawet Anglicy zdawali sobie sprawę, że nie złamią oporu Niemców, a jedynie dają Anglikom satysfakcję odwetu – w szczególe nie jest być może pozbawiony sensu. Tak jak przypominanie bombardowania berlińskiego zoo, gdzie ginęły setki zwierząt. Na końcu takiej polemiki zawsze musi jednak paść pytanie o pierwszą przyczynę, czyli bezsensowność wszczynania wojny. Stwierdzenie, kto rozpoczął konflikt i stworzył przemysł ludobójstwa, czerpiąc z niego materialne korzyści. Nawet jeśli inne państwa weszły być może wcześniej na tę drogę, co Sebald lubi podkreślać, dowodząc, że istotą naszej cywilizacji jest dążenie do samozniszczenia.

Książka „Austerlitz" to lauretka wielu prestiżowych nagród, Sebald miał też dzięki niej szansę na Nobla. Starszy mężczyzna rekonstruuje losy chłopca wysłanego z Pragi do Anglii, którym był on sam w wieku pięciu lat. Powieść zaadaptował na scenę Krystian Lupa. Sebald nie ukrywał, że na historię Austerlitza, tak jak wielu innych bohaterów, złożyły się biografie wielu żydowskich dzieci, zgodnie z zasadą, że by historia była prawdziwa, szczegóły mogą być wymyślone. Premiera spektaklu odbyła się w słynnym Teatrze Młodzieży 23 września.

Sądząc po tym, jaki nasz światowej sławy reżyser miał wpływ na popularyzację książek Thomasa Bernharda – wiele z inscenizacji gościło na najważniejszych festiwalach, również w Azji i obu Amerykach – można sądzić, że Sebald też zacznie docierać do czytelników poprzez teatr. Również jak autor eseju „Gdzie ciemność zaciska stryczek" o Bernhardzie, w którym uznaje go za spadkobiercę Kafki, opisującego ludzi władzy, którzy są tak samo przez nią uwięzieni jak ci, których uciskają. Tak samo potrzebujący wybawienia.

Jest punkt wspólny łączący Bernharda z Sebaldem w historii rodziny Austerlitza. To wydarzenia na Holdenplatz, kiedy Wiedeń złożył hołd Hitlerowi. Były tematem poprzedniego wileńskiego spektaklu Krystiana Lupy w Teatrze Narodowym, czyli „Placu Bohaterów" Bernharda.

– Valentinas Masalskis z roli bernhardowskiego profesora Schustera przeprowadza się z „Placu Bohaterów" do powieści Sebalda, bardzo często podejmując wspólne tropy – mówi mi Krystian Lupa. – Uznaliśmy, że nawet pewne wątki muzyczne powinny się powtarzać, bo „Austerlitz" jest kontynuacją „Placu Bohaterów", jednak nie wprost.

Na Instagramie reżyser zamieścił zdjęcia z żydowskiej dzielnicy w Wilnie, tam gdzie w czasie wojny było getto. Pytam, czy Litwa, z jej uwikłaniem w nazizm i nacjonalizm, jest adresem, który świadomie wybrał dla inscenizacji „Austerlitz". – Jak najbardziej – potwierdza Lupa. – Gest przyjęcia w swoje „ja" tego, który przez naszych rodziców, braci, sąsiadów został wykluczony i wciąż jest wykluczany, wiąże się z tym, że zaczynam ucieleśniać żydowskiego bohatera, empatycznie z nim współpodróżując. Podróżując do tych, którzy umarli lub zostali zamordowani w tajemniczy sposób.

Reżyser podkreśla, że nie ma wątpliwości, kto był katem, a kto ofiarą, kto budowniczym obozu, a kto więźniem. – A jednak pamiętam, że jeden z aktorów występujących w mojej wrocławskiej „Poczekalni 2.0", czyli Marcin Czarnik, który urodził się w Oświęcimiu, z myślą o spektaklu nakręcił film z monologiem o traumatycznej niemożności oddzielenia się od przeszłości swojego miasta, niezależnie od tego, jak rozdzielamy odpowiedzialność za jego historię i obóz koncentracyjny Auschwitz – mówi reżyser. – Na Litwie temat Holokaustu jest mniej rozliczony niż w Polsce. W Polsce są ludzie, którzy nie boją się podejmować mrocznych tematów i wydobywać ich na światło dzienne, dzięki czemu stają się one tematem dialogu albo sporu. Ale też pretekstem nienawiści przeciwników podejmowania takich tematów, bo wydaje mi się, że problem antysemityzmu czy teraz LGBT w podobny sposób rozpala nienawiść, która szuka swojego obiektu. Czasami jest bowiem tak, że najpierw rodzą się agresja i nienawiść, a dopiero potem powstają argumenty i motywy: szuka się kozła ofiarnego.

Zdaniem Lupy „w Polsce dzieje się to w sposób wybitnie irracjonalny i nie wiadomo, dokąd ta bitwa nas doprowadzi". – Natomiast na Litwie i w Austrii problem antysemityzmu i zaangażowania w Holokaust był wyciszany. Oczywiście, na Litwie głównym historycznym problemem był brak lub zagrożenie bytu litewskiej państwowości. Wyzwalając się z wieloletniej niewoli Związku Radzieckiego, Litwini jednoczyli się w akcie narodowowyzwoleńczym, podobnie jak było to w Polsce po I wojnie światowej. Radość z odzyskanej ojczyzny przyklepywała dla nich oboczne tematy. Dlatego problem antysemityzmu jest uśpiony. Tym ważniejsze jest, by w nim grzebać – tłumaczy reżyser.

Ale grzebać trzeba też w Sebaldzie. Kontrowersje wywołał tom „Wojna powietrzna i literatura" złożony z wykładów wygłoszonych w Zurichu. Z niespotykaną wcześniej u siebie furią lustrował niemieckich pisarzy za to, że nie potrafili w prawdziwy sposób opisać alianckich nalotów na ludność cywilną w Niemczech. Nie potrafił zachować bezstronności w ocenie reakcji aliantów na II wojnę światową, wywołaną przecież przez III Rzeszę przy akceptacji niemieckich cywili.

Argument o bezsensowności alianckich nalotów na niemieckie miasta – jeśli nawet Anglicy zdawali sobie sprawę, że nie złamią oporu Niemców, a jedynie dają Anglikom satysfakcję odwetu – w szczególe nie jest być może pozbawiony sensu. Tak jak przypominanie bombardowania berlińskiego zoo, gdzie ginęły setki zwierząt. Na końcu takiej polemiki zawsze musi jednak paść pytanie o pierwszą przyczynę, czyli bezsensowność wszczynania wojny. Stwierdzenie, kto rozpoczął konflikt i stworzył przemysł ludobójstwa, czerpiąc z niego materialne korzyści. Nawet jeśli inne państwa weszły być może wcześniej na tę drogę, co Sebald lubi podkreślać, dowodząc, że istotą naszej cywilizacji jest dążenie do samozniszczenia.

Tajemnica wypadku

Pamiętając o zaskakującym wybuchu furii Sebalda, nie można zapominać, że jest mistrzem subtelnych literackich gier i mistyfikacji. Najpełniej ich złożoność opisuje Małgorzata Łukasiewicz w esejach „My, czytelnicy" i „Skarbczyki Sebalda". Każdy czytelnik ma jednak szansę rozpoznać techniki, jakich używał, rozgaszczając się w biografiach i klasycznych dziełach, dodając do nich własną fikcję.

W opowiadaniu otwierającym tom „Czuję. Zawrót głowy" pisze o jednym z niewielu uczestników legendarnej przeprawy Napoleona przez Alpy w 1880 r., „którzy nie pozostali bezimienni". Świetny literacki żart, można powiedzieć, ponieważ opisując w wielu detalach życie bohatera opowiadania „Beyle albo osobliwy fakt miłości" i nadmieniając, że napisał wiele powieści, pozostawia go ostatecznie dla większości bezimiennym, nie dodając, że chodzi o Stendhala.

Tak jak to w postmodernizmie bywa, pisarze, którzy stworzyli wielką bibliotekę światowej literatury, stracili nad nią kontrolę, książki zaczynają zaś żyć na nowo, poszerzane m.in. przez Sebalda o nowe literackie przestrzenie.

Znamienne, że książka wydana w Polsce pod tytułem „Czuję. Zawrót głowy" w oryginale nosi tytuł „Schwindel. Gefuhle". Oczywiście, „schwindel" to „zawrót głowy", gdy widzimy odkształcony świat, ale też „oszustwo". Do wysublimowanej prozy Sebalda takie grubiańskie słowo nie pasuje, a jednak warto pamiętać o dwuznaczności tytułu, jaki wymyślił. A tym samym o dwuznaczności realizmu Sebalda i fikcjonalizacji jego biograficznej prozy. W tym samym tomie, gdzie czytamy, że nie wszyscy pozostali bezimienni, spotykamy przecież kolejnego bezimiennego bohatera, ukrytego za inicjałem także w tytule: „Dr K. na kąpielach w Rivie". Niejaki wicesekretarz praskiego Zakładu Ubezpieczeń Robotniczych najpierw jedzie do Wiednia na Kongres Ratownictwa i Higieny. Jaki jest ostateczny cel podróży bohaterów, wie zazwyczaj tylko sam Sebald, bohatera i czytelnika prowadząc do wtajemniczenia po omacku. Dr K. trafia nad jezioro Garda, gdzie „na przyjęcie wicesekretarza praskiego Zakładu Ubezpieczeń Robotniczych większość mieszkańców zgromadziła się w rynku". Sebald zamieszcza nawet archiwalne zdjęcie Włochów oczekujących na dr. K. , tak jakby posiadali już tę wiedzę, co domyślni i świadomi czytelnicy, że dr K. to wielki Franz Kafka we własnej osobie, który zdobył sławę m.in. opowiadaniem rozgrywającym się właśnie w mieście Riva nad jeziorem Garda. Na ironię zakrawa fakt, że gdy dr K. pozostaje w opowiadaniu do końca anonimowy, Sebald całkiem otwarcie opisuje tym razem Stendhala. Dodajmy, że w Rivie dr K. natyka się na przygotowania do pochówku myśliwego Grakchusa – tak się składa, że bohatera, którego znamy z opowiadania Kafki rozgrywającego się właśnie w Rivie.

Równie przewrotne jest opowiadanie „All'estero", w którym narrator, pływając po kanałach Wenecji, zauważa Ludwika II Bawarskiego, który „nieco się wprawdzie postarzał i wychudł, i o dziwo w rozmowie z jakąś karzełkowatą damą posługiwał się nosową angielszczyzną wyższych klas, ale poza tym wszystko się zgadzało, chorobliwa bladość twarzy, szeroko rozwarte dziecinne oczy, falujące włosy, zepsute zęby. Il re Lodovico, ani chybi".

Ani chybi! Przecież każdy, kto kupi bilet na vaporetto, napotka wcześniej czy później nie tylko Ludwika II Bawarskiego, ale też bohaterów „Śmierci w Wenecji" Manna czy Casanowę, który uciekł właśnie w więzienia. U Sebalda takie spotkania nikogo nie dziwią, a dla niedowiarków drukuje w książkach rachunki z pizzerii, gdzie doszło do spotkań.

Sugestywność fikcji jest tak duża, że Sebald przypomina opisanego w „Wyjechali" fotolaboranta, którego ciało w czasie wieloletniej praktyki wchłonęło tyle srebra, „że stało się czymś w rodzaju płyty fotograficznej, co dawało ten efekt (...), że twarz i ręce laboranta przy silnym oświetleniu siniały, to jest poniekąd podlegały wywołaniu". I jeszcze jeden cytat: „Przy pracy fotograficznej szczególnie fascynował mnie zawsze moment, gdy na naświetlanym papierze cienie rzeczywistości wyłaniają się, by tak rzec, z niebytu, zupełnie jak wspomnienia". Literacki kolaż Sebalda też wyświetla się jak film, dzięki czemu jego bohaterowie dostają drugie życie. On również. Zaczął bowiem publikować zbyt późno, jako czterdziestokilkulatek. Zabił go tętniak, gdy miał ledwie 57 lat, po czym jego samochód zderzył się z ciężarówką, co wyglądało na śmierć w wypadku samochodowym.

Kto podejmie próbę stworzenia tego, co mógł jeszcze napisać? 

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał