Cierpienie wywołane ciężką chorobą, gruźlicą kręgosłupa, prowadzi bohatera, studenta chemii Emanuela, do sanatoryjnej miejscowości Berck, w której spędzi rok zakuty w gipsowy gorset. Piękno tej prozy tkwi w szczególe. Świetnie opisani są pacjenci, rozmaite typy i typki, a każdy ma swą historię, swoje cierpienie, dalej – nastrój panujący w sanatorium, klimat położonego nad oceanem miasteczka, po którym chorzy poruszają się w powozach. Przejrzysta, prześwietlona słońcem woda i wydmy. Jest wątek miłosny, bo mimo swego unieruchomienia Emanuel poznaje Solange, z którą uprawia spokojną, „higieniczną miłość".
Skojarzenie z „Czarodziejską górą" jest natychmiastowe, jednak w powieści Blechera ciężkie doświadczenie choroby wybija się na pierwszy plan. Isa, jedna z przyjaciółek Emanuela, powiada: „Widzisz, serca nas, chorych, tyle już otrzymały w życiu ciosów nożem, że stały się taką właśnie zabliźnioną tkanką... Niewrażliwą na zimno... na ciepło... i na ból... Niewrażliwą, siną i stwardniałą...". To dlatego Emanuel jest okrutny, gdy zrywa swój związek z Solange, a ta, pod wpływem ataku szaleństwa, przychodzi do niego w deszczową noc, w ręku trzyma stary but i martwego ptaka... Tylko dla opisu tej jednej nocy warto przeczytać całość.
Max Blecher był synem żydowskiego fabrykanta porcelany, urodził się w Botoszany, w północnej części rumuńskiej Mołdawii. W wieku 19 lat zdiagnozowano u niego gruźlicę kręgosłupa i już do końca życia był skazany na walkę z chorobą. To doświadczenie uczyniło zeń pisarza tworzącego w warunkach szpitalnych, w przerwach między atakami bólu. Wydał tylko trzy powieści, zaliczane dziś do klasyki rumuńskiej literatury, teraz mamy okazję obcowania z najbardziej z nich dojrzałą, autentyczną, bo w doświadczeniach Emanuela dopatrujemy się doświadczeń samego Maxa Blechera. Znajomy pisarza Mihail Sebastian pisał w dzienniku: „Był to zawsze trochę dziwny chłopak, żyjący, wskutek straszliwego bólu, jakby w innym świecie. Nigdy nie umiałem rozmawiać z nim bez pewnego skrępowania, być wobec niego zupełnie otwarty. Napawał mnie pewnym lękiem, utrzymywał na dystans, jakby u drzwi więzienia, do którego nie można było wejść i którego nie można było opuścić. Prawie wszystkie nasze rozmowy cechowało skrępowanie, jakbyśmy je prowadzili właśnie w więziennej rozmównicy. I dokąd on powracał, kiedyśmy się rozstawali? Jak było tam, dokąd powracał?".