Skąd z hiszpańska brzmiąca nazwa ukraińskiego miasta, leżącego gdzie diabeł mówi dobranoc czy, jak powiedziałby Rosjanin, „u czorta na Kuliczkach"? A może nie jest to nazwa hiszpańska, lecz francuska, a może nie pisze się Torez, tylko Thorez? Może miasto nazywało się Czystiakowo do 1964 roku i zostało przemianowane na cześć zmarłego w tym samym roku francuskiego komunisty Maurice'a Thoreza? Oczywiście, odpowiedź na te pytania jest twierdząca.
Maurice Thorez był przez ostatnie 34 lata swego życia pierwszym sekretarzem Francuskiej Partii Komunistycznej, a zmarł, jak wielu innych przywódców komunistycznych, w czasie kuracji w ZSRR.
Thorez był jednym z najwierniejszych sojuszników Stalina i zgodnie z przykazaniami Kominternu zmieniał linię polityczną partii na każde zawołanie. Od 1936 roku współtworzył Front Ludowy we Francji, ale w 1939 roku Thorez i KPF poparły pakt Ribbentrop-Mołotow, co w 1940 roku, po wkroczeniu Niemców do Francji, okazało się zdradą ojczyzny (tej drugiej) i Thorez, dezerter z francuskiej armii, uciekł do ZSRR. W zaocznym procesie Francja skazała go na karę śmierci.
Po wojnie komuniści byli jednak potrzebni do kolejnej próby tworzenia rządu koalicyjnego i Thorez nie tylko wrócił do Francji z pełnymi honorami, ale nawet, krótko, był wicepremierem. Meandry polityki Stalina doprowadziły jednak do usunięcia komunistów z głównego nurtu polityki. Jako końcową salwę można zacytować słowa socjalistycznego premiera Francji Guy Molleta: „Komunistyczna Partia Francji nie jest ani na lewo, ani na prawo, lecz na Wschodzie".
To, że miasto Thorez (nie ma powodów, by po polsku pisać tę nazwę niepoprawnie) ciągle się tak nazywa, jest jeszcze jednym świadectwem tego, że wschodnia Ukraina, nawet jeśli nie jest tak zrusyfikowana, jak by tego chciała Rosja, jest na pewno ciągle zsowietyzowana czy też skomunizowana. Stopień sowietyzacji można wszak mierzyć liczbą pomników Lenina, miast i ulic nazwanych jego imieniem oraz imionami innych działaczy komunistycznych, miejscowych i zagranicznych.
Rusyfikacja danego terenu nie powinna (i według prawa międzynarodowego nie może) być uzasadnieniem jego aneksji przez Rosję. Z reakcji władz państwowych Rosji i kontrolowanych przez nie (czyli prawie wszystkich) środków masowego przekazu można już było od listopada zeszłego roku się dowiedzieć, że naród rosyjski uważa za antyrosyjską prowokację (a nawet policzek wymierzony w zdrowe jądro narodu) niszczenie pomników Lenina. Kult Lenina w Rosji rozwija się, a nawet kwitnie. W kwietniu tego roku ponad 50 procent Rosjan uważało go za wielkiego bądź dobrego przywódcę. Niezliczona jest liczba pomników i ulic nazwanych jego imieniem. Znalazłam dane tylko dla większych miast – i na przykład w Wołgogradzie (kiedyś Stalingradzie) jest dziewięć pomników (w tym największy na świecie) stojących wolno na ulicach i placach, nie licząc pomniejszych Leninów w fabrykach i przedszkolach.
Siedemnaście miast ma nazwy wywodzące się od niego, a w każdym mieście jest coś jego imienia. Rosyjscy blogerzy pilnują swoich Leninów na całym świecie, wiemy na przykład, że w Berlinie zakopano jednego, jeden jest widoczny na witrażach na placu Bebla, inny jeszcze wyziera ze ściany pływalni byłej ambasady sowieckiej, a inny stoi na podwórku firmy przewozowej. W Belfaście, o zgrozo, Lenin wita gości w barze dla homoseksualistów, ale na Spitsbergenie i na Antarktydzie Leniny mają się doskonale.