W „Jak najdalej stąd" Piotr Domalewski wraca do tematów, które zawsze były dla niego ważne. Przygląda się trudnym związkom rodzinnym, portretuje ludzi, którzy nie nadążyli za transformacją, zostając ze swoimi rozbudzonymi ambicjami w świecie bez perspektyw. Mówi o cenie, jaką trzeba często zapłacić, gdy w obcym kraju szuka się szansy na lepsze życie.
Już w trzydziestominutowym „60 kilo niczego" Domalewski pokazywał tragedię emigranta, który ma wypadek w kopalni kruszców, a zawiezienie go do szpitala oznacza kłopoty dla firmy. Z kolei w jego pełnometrażowym debiucie „Cicha noc" młody emigrant przyjeżdżał z Zachodu do rodzinnej wsi na Wigilię. Kilka lat wcześniej ruszył w tę samą drogę, jaką kiedyś próbowali pójść jego ojciec i wuj. Im się nie udało. Jemu też nie. Ale jeszcze walczy. Chce sprzedać dom po dziadkach i za te pieniądze rozkręcić biznes w Holandii. Jednak jego wielopokoleniowa rodzina, rozbita przez emigracyjne rozczarowania, kryje niemało tajemnic i blizn.
W „Jak najdalej stąd" też są ludzie noszący w sobie niejedną zadrę. I emigracja. Tylko reżyser odwraca perspektywę – oczami młodej dziewczyny patrzy na „polski Dublin". Siedemnastolatka w kostnicy musi dokonać identyfikacji zwłok. Trafia do pośrednika, dzięki któremu ojciec dostał robotę. Do firmy, w której pracował. Do miejsca, gdzie mieszkał z kolegami: harującymi na budowach, wykorzystywanymi, ale przecież przyzwoitymi i życzliwymi. A wreszcie do kobiety, młodej Rumunki. To jej zdjęcie Ola znalazła w rzeczach ojca.
Ta wędrówka staje się dla Oli traumatyczna. Już nie chodzi tylko o zdobycie pieniędzy na kremację zwłok, gdy wypłaty odszkodowania odmawia ubezpieczyciel. W dziewczynie coś pęka. Chce ojca poznać. Może nadrobić stracony czas, zachować coś dla siebie? Zrozumieć? Takich jak jej ojciec, którzy przestają przyjeżdżać, dzwonić i tylko wysyłają do żony pieniądze, jest wielu. Ale on przecież odkładał zaoszczędzone euro w kopercie, na której napisał: „Dla Oli".
„Jak najdalej stąd" to film skromny, pozornie surowy, a przecież przejmujący. Także dlatego, że Piotr Domalewski ma dla swoich bohaterów dużo empatii. Wychowany między wsią dziadków a Łomżą, do której przeprowadził się z rodzicami-nauczycielami i piątką rodzeństwa, zna ludzi, którym świat nie rzuca pod nogi płatków róż. I potrafi o nich opowiadać. Tworzy na ekranie postacie, którym się wierzy. Znakomicie zagrana przez Kingę Preis matka – prosta, zaniedbana, przygnieciona przez los, za każdym razem, gdy córka mówi: „ojciec", poprawia ją: „tata". Wyrazistą postać pośrednika, polskiego emigranta, który zakorzenił się w Irlandii, tworzy na ekranie Arkadiusz Jakubik. Przede wszystkim jednak trzyma film studentka łódzkiej Filmówki Zofia Stafiej. Jej Ola jest szorstka i twarda, tylko świetne relacje z niepełnosprawnym bratem pozwalają wyczuć w niej serce. Ale młoda aktorka potrafi pokazać, jak w ciągu kilku spędzonych w Irlandii dni opada z jej bohaterki skorupa, którą chroniła się przed rzeczywistością.