Irak w Europie kojarzy się z wojną, terroryzmem i chaosem, a tu w Kurdystanie można chodzić wszędzie, o każdej porze, nie martwiąc się o bezpieczeństwo – mówi Husein Karim. Ubrany w tradycyjny kurdyjski strój, szary, jednoczęściowy, przepasany jedwabiem, z turbanem na głowie z tegoż materiału dopija kolejną szklaneczkę mocnej i słodkiej kurdyjskiej herbatki, wycierając następnie białą chustką swe czarne wąsy. Jest liderem w górskim miasteczku Khalifan, w prowincji Irbil. Jego ojciec walczył z irackim reżimem jeszcze razem z Mustafą Barzanim, ojcem obecnego prezydenta Kurdystanu Massuda Barzaniego. Dlatego Husein jest tu otoczony powszechnym szacunkiem, a to w Kurdystanie ma często większe znaczenie niż piastowany urząd. Czasem wieczorami przyjmuje petentów z prośbami o pomoc w załatwieniu problemów. Wygląda to trochę jak audiencja: interesanci siadają na wielkim kolorowym dywanie i po kolei przedstawiają gospodarzowi swoje problemy.
– Mój dziadek pomógł wielu ludziom – mówi Agha, wnuk wychowany w Holandii. – Należy do niego cała ziemia od góry Korek po wzgórza za miastem. Tu są złoto i uran, a z kamienia produkujemy cement – dodaje drobny, pogodny 19-latek, bardzo dojrzały jak na swój wiek. To odpowiedzialność związana z noszonym nazwiskiem: nie ma tu miejsca na wybryki, które hańbiłyby nazwisko i naruszały reputację Karima.
Sierpniowe przedpołudnia są tu senne, a i tak w Khalifanie nie jest aż tak gorąco jak w Irbilu czy Kirkuku, które nie znajdują się w górach: tam temperatura dochodzi do 50 stopni. Dopiero wieczorem bazar wypełnia się ludźmi, a do Karima przychodzą goście. Kurdowie znani są z gościnności, ale dom Karima wyróżnia się pod tym względem. Przy bramie pojawiła się grupa osób, które proszą gospodarza o pomoc – są Kurdami z Rożawy, tj. syryjskiej części Kurdystanu. Jechali do pobliskiej Diany, by wsiąść tam w autobus do Erbilu, ale zatrzymała ich policja, obawiając się zamachu: kilka dni temu terrorysta z sił „Państwa Islamskiego" (ISIL) został złapany w czasie próby przedostania się do Dohok, trzeciego pod względem wielkości miasta irackiego Kurdystanu. Karim obiecuje pomoc, a tymczasem zaprasza przybyszów na kolację i nocleg.
Wsi spokojna...
Na pierwszy rzut oka nic nie wskazuje na to, że Khalifan znajduje się formalnie w tym samym państwie co Mosul, Tikrit, Bagdad i inne miejsca, w których toczą się walki lub wybuchają bomby, czyli w Iraku. Ofensywa islamistów nie wpłynęła na stan bezpieczeństwa w Kurdystanie.
Walki w Mosulu znajdującym się ledwie 150 km od tego górskiego miasteczka spowodowały jednak, że nawet tu napłynęły rzesze arabskich uchodźców. – W Irbilu jest ich 200 tysięcy – mówi mi Nawzad Hadi, gubernator miasta. – W całym Kurdystanie jest ich 1,5 miliona – dodaje Mohammad, lokalny dziennikarz. Rodzina Karima oddała kilku arabskim rodzinom jeden ze swoich domów, ale nie wszystkim podoba się ten napływ Arabów do Kurdystanu.– Oni są dla nas obcy, my im pomagamy, a oni nas przeklinają za to, że u nas jest pokój i chcemy mieć własne państwo – mówi Mohammad.
Inni jeszcze ostrzej wyrażają swoje niezadowolenie. – Co oni tu robią? To nie jest ich kraj, niech wracają do siebie! – psioczy Mustafa, student z Halabdży, gdy do autobusu jadącego z Kirkuku do Irbilu wsiada arabska rodzina. Przed chwilą jeszcze twierdził, że nie wierzy, by Kurdystan stał się prędko niepodległy, choć jak chyba każdy tutejszy Kurd marzy o tym i nie uważa, by Irak był jego krajem. – Naszą ojczyzną jest Kurdystan, który 100 lat temu został podzielony przez Brytyjczyków na cztery części, ale nadejdzie dzień, gdy znów zostanie zjednoczony – przekonuje Karim.