Jak w większości dobrych dowcipów (tzn. sprzed czasów internetu) można i tu znaleźć mądrości socjologiczno-psychologiczne. Równie często jak ceni się kogoś nie za to, za co się powinno, potępia się kogoś innego z nie najważniejszych powodów.
Czołowy Polski etyk i filozof Jan Hartman doigrał się i nagle znalazł się na cenzurowanym. Po raz pierwszy zauważyłam go kilka lat temu: pojawił się nowy autorytet – moralno-etyczny. Nazywał się Jan Hartman, ksywka „profesor", „filozof" „etyk", był wszechobecny na różnych kanałach telewizyjnych i w „Gazecie Wyborczej" i wypowiadał się na każdy temat, lekko i bez wahania. Najdziwniejsze było jednak to, że traktowany był z całą powagą, był cytowany, chwalony czy potępiany, ale nie wyśmiewany, choć ilość bzdur, które wygadywał, była spora.
Żeby nie było wątpliwości: nie idę za chwilową modą: podśmiewałam się z profesora etyka kilkakrotnie na tych łamach, jeszcze wtedy, gdy był u szczytów kariery, to znaczy gdy został powołany przez ministra Bartosza Arłukowicza do komisji do spraw etyki ?w ochronie zdrowia. Oczywiście funkcja doradcy, nie tylko w Polsce, jest raczej śmieszna. Kiedyś królowie i sułtani mieli doradców (to było w czasach predemokratycznych), którzy pełnili funkcje specjalistów w jakiejś dziedzinie, pomocników czy kozłów ofiarnych, którym ścinano głowy, gdy coś się nie powiodło. Dziś byle pętak polityk otacza się tłumem doradców, których oczywiście nie pyta o zdanie. „Doradca" jest więc albo ozdobą do pióropusza polityka, którą równie łatwo można przypiąć co wyrzucić (kiedyś władca odciąłby Hartmanowi głowę za to, że go ośmieszył) lub, najczęściej – czego o Hartmanie nie można powiedzieć – elementem chóru chwalącego swego pana.
Stosunkowo młody, 47-letni Hartman ma doktorat, habilitację i jest profesorem zwyczajnym Uniwersytetu Jagiellońskiego, a tematem jego wcześniejszych prac nie była etyka, ale heurystyka, definiowana jako „umiejętność wykrywania nowych faktów oraz znajdowania związków między faktami. Na podstawie istniejącej wiedzy stawia się hipotezy, których nie trzeba udowadniać". ?To ostatnie zdanie tłumaczy chyba entuzjazm Hartmana do mówienia byle czego. Życie, aż do niedawna, miał bardzo bujne. Warto pamiętać, że (między innymi) był członkiem Unii Wolności, przewodniczącym rady programowej Forum Liberalnego, członkiem Komitetu Nauk Filozoficznych PAN, członkiem Zespołu ds. Etyki ?w Nauce i przewodniczącym Zespołu ds. Dobrych Praktyk Akademickich przy MNiSW, kandydatem do Sejmu z listy Sojuszu Lewicy Demokratycznej, kandydatem do Parlamentu Europejskiego z listy Palikota, laureatem nagrody Grand Press, autorem kilkunastu książek i setek, jeśli nie tysięcy artykułów oraz wywiadów. Poza Krakowem wykładał też w Pułtusku i Tarnowie.
O ile usunięcie Hartmana z komisji w ministerstwie jest całkiem zrozumiałe, wyrzucenie go z partii Palikota – zabawne, o tyle bardzo mi się nie podoba próba usuwania go z UJ za słowa o kazirodztwie. Nie chodzi o sens tego, ?co powiedział, ale o obronę godności uniwersytetu, choć tu różnię się diametralnie od autorów listu studentów domagających się dyscyplinarnego wyrzucenia Hartmana z uczelni. Powiedział, co powiedział, wszyscy go już potępili, ale właśnie za te słowa, a nie za całokształt. Nie wiem, jakim jest nauczycielem akademickim. Podejrzewam, że u szczytów sławy był chwalony, a teraz wszyscy go krytykują.