W Krakowie, czyli jesienna rewia duchów (opowiadanie prawdziwe)

Oto więc ta krakowsko defetystyczna aura, dokładnie połowa września 1997, jesień w triumfującym stylu zdobywa należne jej pozycje.

Publikacja: 01.11.2014 01:35

Co do mnie, jak od lat o tej porze powróciwszy z Ustki, dobrze już na gruncie krakowskim osadzony, akurat biegnę odwiedzić Janinkę Garycką. Akurat do szpitala na Skarbową. Tak ją biedaczkę egoistycznie opuściłem, zaniedbałem. Nie byłem u niej pewnie ponad dwa tygodnie. A przecież od paru miesięcy bywam tam niemal codziennie. Czy przyjęła do wiadomości, że wyjeżdżam i że nie będzie mnie przez ten czas? Wybaczy mi nieobecność?

Janina jest po wylewie. Udar mózgu. Dodajmy, po wcześniejszym zawale i razem – po dłuższych już komplikacjach kardiologicznych. Bezwładna. Nie mówi. Jest świadoma. Bez wątpienia głowa działa. Może i jak dawniej? A mózg i magazyny tego mózgu to jakość zaiste wyjątkowa. W sposób ograniczony, ale jest w stanie wciąż sporo wyrazić. Coś napisać, lewą bardziej sprawną ręką, narysować nawet. Nie mówi, ale słyszy i patrzy. I wie? Chryste Panie, jak ona patrzy tymi przenikliwymi, czarnymi oczami. Łączy nas przyjaźń wieloletnia. Świat zna Piotra Skrzyneckiego, ale kto się orientuje, wie, że Janina jest Piwnicą pod Baranami! To najprościej i najlepiej powiedziane.

W drodze do Janiny

Bez niej pewnie by nie było takiej Piwnicy. Ona stylizowała ten szyld. Wtedy asystentka Kazimierza Wyki na Uniwersytecie, potem jakby mniej widoczna, nie na pierwszej linii, ale przecież „piwniczny wkład" jej Domu na Groblach to dla zorientowanych oczywistość. W młodości przyjaciółka (z jednego roku studiów) Karola Wojtyły, związana z tym samym Teatrem Rapsodycznym. Malarka, polonistka, artystka, intelektualistka. W Krakowie postać. Bez magisterium, ale za to od razu z doktoratem. A to w historii Uniwersytetu Jagiellońskiego szczególny przypadek.

Gdyby chciała, mogłaby znakomicie pisać. Ale ona wybrała Piotra i Piwnicę. Pełniła tam funkcję kogoś w rodzaju kierownika literackiego, eksperta, scenografa. Pomysłodawcy, stylisty i kontrolera jakości. Dostarczyciela wszystkiego, co tylko tam potrzebne. Poświęciła tej Piwnicy wszystko. Cały swój czas, szanse, możliwości. Nawet to mieszkanie, które przybrało status nieformalnego klubu Piwnicy. Dom na Groblach pod Wawelem stał się głównym adresem życiowym Piotra Skrzyneckiego. Lokatora, a przecież najważniejszego człowieka w życiu Janiny. Byli, jak to się mówi, „pierwszą parą" w Piwnicy. We wszelakim sensie. Od emocjonalnego po parę napędową. Siłą inicjującą i sprawczą. Dozorująco-kontrolującą wszystkie podejmowane w środowisku działania artystyczne i towarzyskie. Piotr? Nieprzemijająca miłość jej życia? Trudno to określić inaczej. Żyła dla niego i w jego cieniu. Piotr zmarł pod koniec kwietnia. Janina od lata jest w szpitalu. Teraz, po tym udarze, w stanie beznadziejnym. Dla otoczenia to oczywiste. Czy i dla Janiny?

Jestem dokładnie w połowie Krupniczej, na wysokości Domu Literatów. Numer 22. Sławny adres. Do szpitala jeszcze kawałeczek. Spieszę z niepokojem. Powiedzieć, nie powiedzieć? Józef Skrzynecki. Brat Piotra. Ktoś bliski jej i drogi. Właśnie zmarł. Powiedzieć jej czy nie?

Sympatyczny facet, cichy, kompletne przeciwieństwo „Skrzyni". Przyjechał na uroczysty „koncert urodzinowy" Piotra. W Teatrze Słowackiego pompa! Zawsze 12 września, w rocznicę odsieczy wiedeńskiej, w dniu Jego urodzin odbywa się ów „Koncert dla Piotra S.". Teraz pierwszy raz bez solenizanta. Józef pierwszy raz w życiu, gdzieś tam z północy, gdzie prowadzi stadninę koni, wybrał się na taką imprezę. Za życia brata nigdy w czymś takim nie uczestniczył. Usadzony w loży honorowej. To Piotr miał brata? Konsternacja! Coś podobnego? Józef S. speszony siedzi w loży honorowej, wzywany oklaskami i pokrzykiwaniem co trochę wstaje, kłania się onieśmielony. I to wszystko z powodu jego rodzonego brata? Kimże musiał być tu, pod Wawelem, Piotr, skoro w tym olśniewającym teatrze aż takie szaleństwo? Oszołomiony, w nocy, a raczej już bliżej rana, w doborowej kompanii udaje się jeszcze na Rynek, pod Barany. Aby tam, zgodnie z tradycją, jakoś zakończyć tak miło rozpoczęty wieczór. To jego pierwsza wizyta w Piwnicy. Za życia Piotra, podobnie jak i pani Magdalena, ich matka, nie zdecydował się przekroczyć tych progów. Już dobrze o świtaniu, wychodząc z Piwnicy, na piwnicznych schodach – rzec by można: w domu u brata, przewraca się. Tak, że traci przytomność. Złamanie podstawy czaszki, szybka śmierć. I to właśnie z tą wiadomością idę do Janiny.

Wciąż na Krupniczej. Człowiek pędzi za mną...

Rzekłem już więc, jestem na tej Krupniczej, czyli przed sławnym Domem Literatów. Myślę, że dla czytelnika jako tako zorientowanego w sprawach kultury to dobrze znany adres. Jeśli ktoś jednak nie wie, to przecież pokazało się sporo publikacji, także i książkowych, opisujących wyjątkowość, malowniczość i osobliwości tej krakowskiej legendy. Krupnicza 22. Z oficyną włącznie. W wyniszczonym, zdegradowanym kraju, w ocalałym Krakowie, ofiarowany na ten cel dom – jak schron – przyjął pod gościnny dach pewnie wszystko, co w Polsce literackiego przetrwało. Z wyjątkiem paru nazwisk warszawskich (Stawisko Iwaszkiewiczów) przez Krupniczą przeszli prawie wszyscy. Co za lista nazwisk. Po tym, co napisałem, skonfundowany pisnę jeno cichutko, że i ja tam w późnych latach 60. biegałem jako młody adept z tzw. koła młodych. A i domownik prawie jednego lokalu, gdziem pełnił, w ostatnim okresie jej życia, funkcję tzw. sekretarza u Hanny Mortkowicz-Olczakowej. Byłem świadkiem odchodzenia, tak się to złożyło, wszystkich trzech lokatorek tego akurat lokum. Pani Hani, Anny Brzozowskiej (córki Stanisława Brzozowskiego ) i Haliny Poświatowskiej.

Panie Czerniawski, ?niech pan zaczeka!

Tedy mijam najspieszniej ową kamienicę i mam wrażenie, że za mną ktoś biegnie. Woła, lecz to nie moje nazwisko słyszę? Panie jakiś tam? Oglądam się, widzę na chodniku rozpędzonego gościa. Starszy, nieduży, wymachuje w moim kierunku? Skonsternowany, ignoruję to. Odwracam się i idę swoją drogą. Ten za mną! Nie daje za wygraną. Też przyspiesza. Odwróciwszy się znowu, słyszę już wyraźnie: „Panie Czerniawski, panie Czerniawski, niech pan poczeka!". Zdumiony, nawet już nie tym panem Czerniawskim, ale tym, kogo rozpoznaję, zwalniam, naprawdę ogłupiały!

Postaw teraz, łaskawy czytelniku, dwie kamery, niech obustronnie zapiszą te zdumienia. Rejestrujące się (w dobiegających do siebie) dwóch przeciwległych spojrzeniach. Widzę, nie dowierzam. Nie może być inaczej, toż to Tadeusz Różewicz. Widzę, jak hamuje, nie mniej osłupiały niż ja. I do niego dociera, że gonił nie pana Czerniawskiego. Pierwsza myśl. Oczywista pomyłka z jego strony. Tak, to już do niego dotarło. Rejestruje się w wyrazie twarzy, w całej posturze. We mnie zdumienie narasta: skąd Różewicz nagle tu, na Krupniczej w Krakowie? Goni za mną, mniemając, że biegnie za jakimś Czerniawskim.

Takeśmy dobiegli do siebie, zdyszani. Znałem Tadeusza Różewicza wcześniej. Wymieniliśmy nawet parę kartek. Poeta R. zwraca się do mnie: „Przepraszam pana, panie Leszku, wziąłem pana za Adama Czerniawskiego. Postać, chód, nawet płaszcz, głowa z tyłu, no całkiem...? Byłem przekonany, że to on... Z tyłu, no zupełnie Adam Czerniawski! Przysiągłbym. Zobaczyłem pana z sieni u Literatów, ruszyłem w pogoń. Ciemno tam, przepraszam, ale tak mi się zdało. Teraz widzę, że nie. Oczywiście, że nie. Jest pan jednak dużo młodszy, to oczywiste. Ale z tyłu? Ta sama postać. Absolutnie... I nawet płaszcz taki  jakby to on". Wtrącam swoje jakieś tam słowa, starając się przypomnieć. „Ależ oczywiście, pamiętam, wiem dobrze, z kim mam do czynienia". Rozbawieni, idziemy wzdłuż tej Krupniczej. „Co pana sprowadza?"

Zaczął oczywiście od Czerniawskiego. „Pomyślałem, że może akurat jest w Polsce? W Krakowie, a ja o tym nie wiem? Wie pan, on tłumaczył moje utwory. Jesteśmy zaprzyjaźnieni. Adam Czerniawski, nie wiem, czy się pan orientuje? On mieszka w Anglii, jest poetą, pisze książki, przekłada. To człowiek bardzo wykształcony." „Panie Tadeuszu, mniej więcej orientuję się, kim jest Czerniawski. Ale nie słyszałem, żeby akurat był w Polsce". „Ja też nie. Zwykle byłby mnie listownie zawiadomił, że się wybiera. Ale pomyślałem, widząc go, czyli pańską sylwetkę, może jest prywatnie? On tu z tego, co opowiadał, ma w Krakowie jakąś rodzinę. I to jakąś znaczną. Nawet ma tu mieć w którymś kościele jakiegoś świętego? Kogoś z rodziny. Jakieś relikwie czy grób. Zapomniałem, w którym to kościele. Tak, że on tu ma, by tak powiedzieć, wysokie koligacje. Wie pan, on mieszka w Szkocji. Ma tam nawet zamek. Nie wiem, czy to jego, czy tylko rezyduje tam? W każdym razie powiodło mu się. Zajmuje się filozofią, literaturą, pisze. I tłumaczy. I jest wydawcą. On mnie tam do siebie nawet zaprosił i ja tam byłem na stypendium. Wie pan, on tam organizuje takie zjazdy, sympozja. Zaprasza różnych poetów, polskich i zagranicznych. Do tego zamku. Są tam takie różne sale, wszystko to tak urządzone bardzo patriotycznie, związane z Polską. Sala Kopernika, Chopina... Jest komnata Mickiewicza, sala Norwida".

„Hm, Panie Tadeuszu, przykro mi, że tylko w takim ujęciu, od tyłu, przypominam pana Czerniawskiego. I to takiego bez zamku. Szkoda". „Przepraszam pana jeszcze raz, widzę teraz już dobrze, że się pomyliłem. Ale od tyłu rzeczywiście. Postać, głowa... Bym się upierał. Nawet ten płaszcz. Ale niech pan tam kiedyś się wybierze, niech się pan powoła na mnie".

Na dawnej Krupniczej ?u Mehofferów

I już jesteśmy dwa numery dalej. Przed Domem Mehofferów. Znajduje się tam dzisiaj czarujące, małe, akuratne muzeum. Mehofferówka... Zagaduję z kolei ja. „Był pan może? To nowość. Naprawdę polecam. Prześliczne miejsce, malarstwo, dzieła sztuki, meble, pamiątki. A za oknami ogród. Jeden na podwórku prawdziwy, a na obrazie ten sam. Wersja malowana. Niezwykłe". „Nie, nie byłem teraz tam. Ale pamiętam, z czasu, kiedy tu mieszkałem, to tu, po sąsiedzku, mieszkali jeszcze wtedy Mehofferowie. To był znany adres. Musi pan wiedzieć, że i ja mieszkałem u Literatów obok zaraz po wojnie. Co to było wtedy za zbiorowisko. Ale dość krótko. Rok, trochę ponad? Nawet tu, za namową Porębskiego, zacząłem studia na historii sztuki. Tu, w Krakowie. A potem wyprowadziliśmy się już do Gliwic. Tu było strasznie ciasno. Za ciasno. Dobrze pamiętam tamto wszystko". „Panie Tadeuszu, to, że i pan tu mieszkał, to się wie. Opowiadają, podobno miał tu pan jakiś epizod? Romansowy? Pani Lola... Rządziła tu". „Czy ona żyje?". „Podobno stanowczo usiłowała wyjść za pana? Albo przynajmniej pana uwieść czy rozwieść? No wie pan, chodzi taka fama". „Może to Gałczyński puszczał takie wieści? Bo nikt nie neguje, że pani Lola to ktoś!". „Chyba nie tak dawno, no, parę lat, widziałem ją tu jeszcze w szatni. Czyli wszystko po staremu. Ponoć to ona ustalała rangę talentów literackich. I perspektywy kariery. Podobno przepowiedziała panu dużą karierę? Że zostanie pan wielkim twórcą?"..

Eee, no, wie pan... Zajrzałem tam nawet. Już nie mogę przypomnieć sobie, znaleźć, które to było mieszkanko? Pozmieniało się, przebudowali. Jakieś nowe schody teraz tam doszły? Poprzestawiali. Nie mogę poznać kompletnie nikogo. Wywiało. Topola jedna na podwórku tylko ocalała. Wszystko teraz inaczej. „No tak, nie ma tu już literatów – dopowiadam. – To już nie ten dom". „Dożywają ponoć jakieś resztki. Pustka. Zajrzałem już tam wcześniej, jak tylko przyjechałem, nikogo ze znajomych nie spotkałem. Pokręciłem się po schodach, po podwórzu. Nikogo. Wszyscy poumierali, wyjechali? Z tych moich czasów to tylko jeszcze podobno mieszkają trzy wdowy. Pani Otwinowska, wdowa po Jerzym Kwiatkowskim i ta trzecia, ale już nie pamiętam, kto taki". „Może Polewkowa, Stopkowa?" – podrzucam... sam niepewny.

Poeta przypomniał sobie o Mehofferze. „Bo to, że w tym domu akurat urodził się Wyspiański, to oczywiście wie pan?". „Ależ naturalnie!". „Jest tam nawet tablica. Kołyseczka jego właśnie tu, w tym domku, stała". „Z Mehofferem siedzieli w szkole w jednej ławce. Trochę się ścigali, ale przyjaźnili się całe życie. Domek niepozorny, a z jaką historią?". „I zasługami" – wtrącam swoje. „Tak było i wtedy jeszcze, po wojnie. Do Mehofferów, wie pan, to Wyka często zaglądał. Tam się wódeczkę popijało. Podobno. I w karty grali. Powojenne rozrywki".

A Grzegorzewski dostał Narodowy!

„A czy pan wie" – skręcam z konwersacją, bom świadom, że zna i lubi Jurka Grzegorzewskiego. Jurek... Przecież tyle go wystawiał w swoich teatrach. „Słyszał pan, że Jurek został dyrektorem Teatru Narodowego! Ja się cieszę!". „Ja też się cieszę! Choć trudna to będzie sprawa dla niego. Ale obiecująca? Młody jest... To dobry czas. A ja pana jakoś tak lepiej kojarzę, jeszcze właśnie od Grzegorzewskiego. Jak on był we Wrocławiu, to myśmy się często spotykali. On mi wiele opowiadał o panu". „Miło słyszeć". To prawda, Jurek chyba lubił moją robotę. Zapraszał mnie, i to niejednokrotnie, z koncertami do teatru. Sam urządzał scenę. Ale teraz? Narodowy? „Niech pan spojrzy, Jurek Grzegorzewski dostał Narodowy, a taki Wyspiański nie mógł dostać. Żadnego teatru. Nie doczekał się". Nie wiem. czy parsknęliśmy śmiechem czy tylko się skrzywiliśmy w grymasie będącym karykaturą śmiechu? Wobec tej konstatacji co do sprawiedliwości losu. Tu przed tym domem, miejscem narodzin Stanisława W.

Po co ja tam poszedłem?

Widzę, że pan się spieszy, i ja muszę wracać. Bo nie jestem sam". Zauważyłem faceta z mikrofonem i jeszcze grupkę osób towarzyszących. „Od dawna już namawiali mnie, żeby się tu wybrać i żebym opowiedział. Jak tu było i ze mną. Zaraz po wojnie, tu, w Krakowie. No i właśnie widzę, musimy wracać. Ci panowie to nagrywają, spisują tym mikrofonem. Namówili mnie, żebym poszedł z odwiedzinami do tego dawnego domu. Musimy tam jeszcze dokończyć. Niepotrzebnie dałem się namówić. Taka dotkliwość tego opuszczenia. Ponuro. No, trudno. Nalegają, żeby dokończyć, wracajmy. Ale tam straszno. Po co ja tam zaglądałem? Złowieszcza, jakaś straszna strefa zagłady? Jakby śmierć jedna zewsząd, smutek. Po co ja tam poszedłem? Po co ja się zgodziłem na to nagrywanie. Niepotrzebnie. Ciemno tam na tych schodach, powybijane szyby. Po co ja tam wchodziłem? Jakby tam grób jaki".

Do następnego razu więc. „Niech pan przyjdzie, będę tu miał niedługo promocję w Wydawnictwie Literackim. Wydają moją książkę". „Dowiem się i z pewnością pojawię!". I jednak nie jako Adam Czerniawski. Do następnego więc razu w Krakowie?

Ujęty i jakby uprowadzony przez towarzyszącą mu ekipę odwrócił się w stronę Literatów. Ja skierowałem się w stronę szpitala. Do Janiny. W podobną, ale jednak inaczej, śmiertelną strefę. Zadecydowałem, by nie mówić jej o śmierci Józefa S.

Pogrążona w swojej rzeczywistości Janina została wykreślona z rejestrów ziemskich jakoś dwa miesiące później.

Kraków, kwiecień 2014 r.

Autor jest poetą, kompozytorem i aktorem. Wydał kilka tomików wierszy, występował w filmach, prowadził programy w radiu i telewizji. Jednak największą popularność i uznanie przyniosły mu piosenki, wykonywane najczęściej przy akompaniamencie fortepianu. Wydaje je na płytach i nieustannie występuje z recitalami. Przez kilkanaście lat był związany z Piwnicą pod Baranami, ale od końca lat 70. występuje solo. Mieszka w Krakowie

Co do mnie, jak od lat o tej porze powróciwszy z Ustki, dobrze już na gruncie krakowskim osadzony, akurat biegnę odwiedzić Janinkę Garycką. Akurat do szpitala na Skarbową. Tak ją biedaczkę egoistycznie opuściłem, zaniedbałem. Nie byłem u niej pewnie ponad dwa tygodnie. A przecież od paru miesięcy bywam tam niemal codziennie. Czy przyjęła do wiadomości, że wyjeżdżam i że nie będzie mnie przez ten czas? Wybaczy mi nieobecność?

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał